piątek, 28 lutego 2014

58. I miss you and nothing hurts like no you.

Jedynym i właściwie największym wsparciem w ciężkim czasie był Shannon, wszystko mnie dziwiło, właściwie powinien stać po stronie brata, pomagać mu. A wybrał mnie w tej sprawie, postanowił wyciągnąć rękę do ćpunki która spodziewa się dziecka. Z jednej strony cieszę się że mała zostanie ze mną ale z drugiej boję się, że nie będę w stanie zapewnić jej właściwego rozwoju. Czasami dzwonił Jared, pytając co u mnie, mieliśmy że tak to określę normalny kontakt. Tygodnie leciały, czas leciał a ja tylko oczekiwałam aż moja córka przyjdzie na świat, wypisują mnie dzisiaj do domu i zostaje miesiąc do terminu, nie powiem, że czuję się dobrze, bo cholernie spuchły mi nogi i ciężko mi jest już się poruszać bo brzuch jest na prawdę duży. Na szczęście z dzieckiem wszystko dobrze, oczywiście urodzi się mniejsza niż wszystkie dzieci, ale mówią że z usg wynika że wszystko jest w porządku.
Boję się porodu, boję się, że będzie cholernie bolało, że nie dam rady urodzić, dużo o tym myślę.
Ostatnio często myślę nad swoim życiem, i jedyne co przy nim mnie trzyma to dziecko.
Może to jakiś plan dla mnie żeby zmieniła życie, dla niej.  Ale i tak ciągle nie omijał mnie smutek po stracie, niby mnie rozumiał że pojął że to będzie jego córka, ale nie może tak okrutnie potraktować Jasmine..
A zastanowił się czasami jak mnie potraktował? Ja też go raniłam, ale on zostawił mnie i na pożegnanie powiedział że jestem szmatą, no ale cóż takie moje nieszczęśliwe życie.
Poczułam mocny skurcz, jeden a potem poczułam jakbym się zsikała, cholera jasna jeszcze miesiąc! Przytrzymałam się ściany, miałam wychodzić tak, a właśnie zaczęłam rodzić, cholera jasna.
- Nie patrz tak na mnie zawołaj kogoś! - krzyknęłam do laski która patrzała na mnie, kolejny skurcz. - Kurwa mać! Ja rodzę do cholery! - wtedy dopiero zebrali się lekarze, wsadzili na wózek inwalidzki, i właściwie pojechałam do szpitala karetką psychiatryka, śmieszne było jechać na łóżku z pasami zwijając się z powodu kolejnych skurczów, zadzwonili do mamy a ja wysłałam sms'a do Shannona.
" Bratanica ci się rodzi, jak to przeżyję to się odezwę"
Nie miałam wystarczającego rozwarcia, kazali czekać, nie wiem o co chodziło, po 30 minutach leżałam na sali porodowej, kazali mi przeć.
- Jeszcze raz! - usłyszałam od pielęgniarki
- Nie dam rady - łzy spływały po moich policzkach
- Dasz, wdech i przyj! - krzyknęła, jakoś znalazłam ostatki siły, i kiedy usłyszałam już płacz zaraz cały ból zniknął, rozpłynął się jak bańka mydlana. Po chwili przyniesiono mi małego aniołka, położyli mi ją na piersi. Była taka piękna. Moja córeczka, moja najukochańsza.
Potem musieli ją zabrać na wszystkie badania, a ja mogłam odetchnąć, chociaż urodziła się miesiąc szybciej wszystko było w porządku, ale jak to na wcześniaka musiała leżeć w inkubatorze. Mama przyjechała do mnie zaraz po porodzie, zachwycała się moją dzielnością i zarazem wnuczką. Potem rozbrzmiał telefon.
- Tak? - zapytałam
- Myślałem, że nie żyjesz! - zaśmiał się
- Żyję, żyję - także się zaśmiałam - jest piękna - powiedziałam - teraz jest w inkubatorze, ale i tak jest piękna, i najważniejsze zdrowa! - krzyknęłam do słuchawki radosna
- Cieszę się bardzo, już nie mogę się doczekać aż ją zobaczę pewnie dobra laska z niej wyrośnie, będzie łamać serca małym chłopcom - zaśmieliśmy się oboje
- Mówiłeś mu? - zapytałam
- Nie ma go ze mną, jest z Jasmine - powiedział Shannon
- Wpisałam go, ale ze względu że nie ma go przy mnie musi zrobić test, ale nie mów mu, przyślą pismo, wtedy się dowie że ma córkę - łzy spłynęły po moich policzkach.
- Dasz sobie radę Violet - powiedział Shannon
- Wiem, ale dziecko powinno mieć ojca - zaczęłam - ale nie chcę żeby był ze mną na siłę, jak ją kocha to życzę im szczęścia z całego serca - westchnęłam
- Nie kocha jej, jest z nią bo może załatwić kontrakt, mówiłem że mam wyjebane na ten kontrakt i niech się z nią nie wiążę ale się uparł - cios w plecy perfidny cios w plecy, może ja założę agencję i powiem że jak ze mną będzie to wypromuję ich na cały świat... wszystko kręci się wokoło pieniądza, zaczęłam ryczeć, miałam nadzieję ze go odzyskam teraz wiem że nie. Będzie z nią bo będą mieli kontrakt...
- Jestem zmęczona, przepraszam - rozłączyłam się i zasnęłam chwilę jeszcze płacząc w poduszkę.
Rano czułam się znacznie lepiej i pierwsze co to poszłam do mojej księżniczki, Jared zaproponował imię, Nina i tak zostało jakoś spodobało mi się to imię no i nie będzie miała inicjałów L.L bo oczywiście nazwisko ma po ojcu, tak zadecydował Jared.
 Nina Leto witaj na świecie, witaj owocu miłości Violet i Jareda. Witaj promyczku...
Patrzałam na nią przez ten inkubator, była taka spokojna, cały dzień spędziłam przy niej.
Będzie miała genialnie życie chociaż będę musiała stawać na głowie żeby zapewnić jej dobry byt to będę to robiła. Dla niej zrobię wszystko. Łącznie z zaprzestaniem ćpania - postanowione.
Mam nadzieję, że masz się dobrze, musisz zrobić testy, potwierdzą to fakt, że dziecko jest twoje. W liście wszystko ci wytłumaczyli... Mieszkam u mamy, faktycznie wiesz co Jared? Czuję się źle, ba czuję się fatalnie, najbardziej boli mnie to, że odchodząc uświadomiłeś mi jaką jestem debilką, winię siebie po dzisiejszy dzień, i ciężko mi pomimo, że mała daje mi tyle szczęścia, ale zarazem przypomina mi o nas, tęsknię i myślę o tobie codziennie, i nie wiem jak sobie z tym poradzić, pewnie zaraz literki na tej kartce zaczną się mi zlewać, bo cholernie chce mi się płakać.Nie jestem silna, myślałam że jestem kiedy ćpałam, bo narkotyki dawały mi taką świadomość, teraz kiedy jestem czysta jak łza czuję się podle, przepraszam za całe zło jakie ci wyrządziłam, mam nadzieję że za niedługo Jasmine urodzi ci dziecko z którego będziesz bardziej szczęśliwy niż z Niny. Wiesz właściwie jak nie chcesz nie pojawiaj się, po prostu może jej będzie łatwiej, żyć bez taty. Boli mnie to, że ani razu nie zadzwoniłeś z własnej woli tylko dzwoniłeś kiedy to ja się nagrałam, nie zapytałeś właściwie czy jest mi dobrze, czy jestem szczęśliwa, ułożyłeś sobie, że wrócę do ćpania, a dzieckiem zajmie się moja mama, a ja zaćpam się na śmierć, wiem że byś tego chciał abym nie była wiecznym problemem, widzę jak bardzo mnie nienawidzisz Jared, i to mnie zabije, kiedyś mnie to zabije, teraz żyję dla niej ale jak podrośnie nie wiem co zrobię, chciałabym rzucić się pod pociąg... Nienawidzę siebie i tej sytuacji, nie odpowiadaj na to, spal to i zapomnij o Violet która pokochała Cię całego, nie twoje pieniądze, tylko twoją duszę. Jest tylko jeden człowiek na ziemi którego potrafiłabym pokochać tak samo jak Ciebie, ale nie mogę tego zrobić, jest za blisko Ciebie... Dobrze wiesz o kim piszę, jako jedyny wyciągnął dłoń do ćpunki która potrzebowała żeby tylko ktoś był, żeby miała do kogo zadzwonić. Kiedy byłam naćpana, ciągle byłam w pewnym stopniu sobą, tylko nie było problemów... Właściwie Jared to was obu kocham, twojego brata jak przyjaciela ciebie jak męża... I nigdy chyba się tego nie pozbędę. Kończę, muszę nakarmić naszą córkę, jest cholernie do Ciebie podobna... ale mniejsza o to...żegnaj Jared 

czwartek, 27 lutego 2014

57. I love her

- Shannon, co ty tutaj robisz? - nie powiem, że nie zrobiło mi się miło kiedy go zobaczyłam, ale sądziłam, że pewnie nasłał go Jared aby powiedział mi, że mam sobie odpuścić.
- Ciężko tu co? - zapytał, stary Shannon, nie powiem że tęskniłam za naszymi wygłupami kiedy się poznaliśmy, kiedy postanowiłam spełnić marzenia Jareda, czemu wszystko musiało się tak pomieszać, dlaczego wybrałam tą drogę a nie inną.
- Jak z górki, a raz pod, życie normalne życie, tylko na innych falach niż wy, ale nie ważne. Opowiedz mi jak u Ciebie, jak trasa? - uśmiechnęłam się i usiadłam naprzeciwko niego na łóżku.
- Wiesz trasa, jak trasa dobra zabawa i dość dużo alkoholu - zaśmiał się - Pewnie sądzisz, że Jared mnie tu przysłał co? - halo bracie Jareda czy ty czytasz w mojej głowie? Bo właśnie tak myślę
- No nie powiem, że nie zdziwiło mnie twoje przyjście tu - powiedziałam - zresztą nie musisz się nade mną litować ani ty ani twój brat, już wiem co zrobię jak urodzę - powiedziałam i spuściłam wzrok, wpatrywałam się w swoje dłonie które nerwowo splatałam ze sobą.
- Co zrobisz? I nie lituję się, przyjaźnimy się chyba, pomimo tego co narobiło się, co zrobił ten idiota, dalej masz mnie jako przyjaciela Violet - powiedział a mi zrobiło się momentalnie ciepło na sercu, jedyny Shannon okazał się być dobry w momencie kiedy najbardziej potrzebowałam kogoś
- Oddaję je do okna życia, chcę żeby miało normalną rodzinę a nie matkę ćpunkę, oddam je a potem wrócę do swojego życia na ulicy - powiedziałam a do oczu cisnęły się łzy
- Nie będziesz cierpieć z tego powodu? - zagiął mnie, skubany zagiął mnie
- Będę, ale nie mam nawet z kim wychować tego dziecka, na wszystko obiecuję Ci, że to jest dziecko twojego brata, to będzie jego córka - wtedy na dobre się rozpłakałam nie mogłam ogarnąć tego wszystkiego, kochałam tą istotkę we mnie ale nie mogłam pozwolić żyć jej na ulicy, nie zasługuje na to - Przecież ona musi mieć dobry start w życie - wytarłam w rękaw zapłakane oczy - ze mną go nie będzie miała - powiedziałam całkiem spokojnie
- A może zadzwoniłabyś do mamy? - zapytał i spojrzał na mnie
- Nie odbiera telefonów - powiedziałam smutno
- A próbowałaś tutaj się dodzwonić? - wskazał na telefon
- Nie - powiedziałam
- A właśnie, sądzę żebyś zadzwoniła do mamy, przeszła ten odwyk i wychowała ją na wspaniałą kobietę jak ty z mamą - uśmiechnęłam się do niego mimowolnie, był wspaniały i życzyłam mu z całego serca aby spotkał kobietę jaka da mu najpiękniejszą miłość na świecie, taką jaką Jared darzył mnie.
- Shannon?
- Tak? - spojrzałam na niego, ale musiałam, musiałam zapytać.
- On ma kogoś prawda? - zapytałam łamiącym się głosem
- Przykro mi, na serio bo ta laska to totalna debilka - powiedział zły Shannon - ale ona nakierowała go na tą a nie inną wersję twojej ciąży, chciałem... - urwał, a ja po prostu się do niego przytuliłam, czułam że jest zdziwiony
- Dziękuję - odparłam i powróciłam do swojej poprzedniej pozycji - nie musisz się starać tego naprawiać, właściwie nie ma czego naprawiać, życz im ode mnie szczęścia - powiedziałam pomimo bólu - nie mów mu, że wiesz, że to będzie dziewczynka, nie mów mu nic.... - dodałam tylko
- Jak tak chcesz Violet - powiedział i spojrzał na mnie, a mi znów zbierało się na łzy - nie płacz już - powiedział i objął mnie ramieniem - kiedyś pożałuje, kocham mojego brata ale on na serio jest czasami przyjebany - powiedział Shannon - a Ciebie odwiedzę jeszcze, mam nadzieję że już w domu, i z małą na kolanach, słuchaj Violet odzywaj się, jedziemy teraz dalej w trasę wrócimy za cztery miesiące, więc pewnie urodzisz, ale pisz cokolwiek - uśmiechnął się i przytulił mnie jeszcze raz na pożegnanie. Wyszedł, a ja podeszłam do telefonu, spokojnie wykręciłam numer do mamy, była moim jedynym ratunkiem
- Słucham? - usłyszałam i zaczęłam płakać - Kto mówi? - zapytała znów
- Przepraszam - powiedziałam przez łzy
- Violet, skąd ty dzwonisz? - zapytała
- Jestem... - urwałam - leczę się - głęboki wdech - w szpitalu psychiatrycznym mamo - znów łzy - tak bardzo za Tobą tęsknię, wiem narobiłam wiele problemów, ale nie dam sobie bez ciebie rady, my sobie nie damy - powiedziałam i złapałam się wolną dłonią za brzuch który już być dość dobrych rozmiarów
- My? Dziecko, z kim ty jesteś? - zapytała
- Z nikim, Jared mnie zostawił, ale została mi ona - powiedziałam - jestem w ciąży, za cztery miesiące rodzę, nie dzwonię żeby wybłagać u Ciebie lokum, dzwonię bo tęsknię, i brakuje mi mamy, jestem tak samotna że zapomniałam co to obecność drugiej osoby, będziesz babcią, będziesz miała wnuczkę, jeszcze nie wiem jak ją nazwę - usłyszałam płacz po drugiej stronie - ty płaczesz? - zapytałam, na co mama odpowiedziała mi, że zobaczymy się niebawem.
Faktycznie, była u mnie cztery dni później, płakałyśmy obie w mojej izolatce, trzymając się za ręce, tak bardzo wszystko zawdzięczam Shannonowi, jak ja się odpłacę, mama miała dość dobry telefon z którego zrobiłam sobie z nią zdjęcie i wysłałam mu, po chwili zadzwonił.
- Mówiłem - zaśmiał się na powitaniu
- Uwielbiam Cię, dziękuję Shannon na serio uratowałeś nam życie - powiedziałam
- Muszę rozpieszczać bratanicę, która za niedługo przyjdzie na świat - zaśmiał się znów, wspaniały człowiek - muszę kończyć...
- Z kim ty do chuja gadasz? - usłyszałam Jareda
- Nie twoja sprawa - wydukał Shannon
- Pokaż no - usłyszałam szarpaninę - Mam! - krzyknął do słuchawki Jared - Z kim takim rozmawia mój popierdolony brat? - zabawny jak zawsze Jared, ścisnęłam dłonią koc
- Z twoją kurwa mać byłą i przyszłym dzieckiem, wiesz co zapomniałam życzyć ci szczęścia z twoją dziewczyną, dziecko jest Twoje, ale nie musisz się przyznawać, nie podam cię do papierów, poradzę sobie sama z naszą córką, bądź szczęśliwy Jared na serio  - powiedziałam, a potem usłyszałam że tylko Jared oddaje telefon bratu
-  Przepraszam za niego - powiedział Shannon
- Spoko, nie ma sprawy, dobra pewnie zaraz gracie, miłego koncertu
- Dzięki, trzymaj się - powiedział Shannon. Mama siedziała u mnie do późnego wieczoru, okazało się że w ósmym miesiącu ciąży czyli za trzy miesiące mogą mnie wypisać z tego psychiatryka, cholernie się cieszę, mama załatwia wszystko na przyjście małej i mieszkanie ze mną. Musi być dobrze, uda nam się.
- Przyjdę za tydzień, dzwoń codziennie! - pocałowała mnie w czoło i poszła, a ja nawet nie czułam się smutna, wiedziałam że teraz będzie coraz lepiej, i że nie będę ćpała, dla mojej córki.
Trzy dni po odwiedzinach mamy, a więc cztery po odwiedzinach Shannona, przyszedł do mnie dziwny list, powiedzieli że priorytetem z Kanady.
Violet! 
Okej, spierdoliłem, spierdoliłem wszystko, i nie piszę tego żeby uzyskać wybaczenie, bo nie wymagam tego, nie będę prosił żebyś wybaczyła takie coś, bo ja sam sobie nie wybaczam.
Jestem z Jasmine, ale wcale dobrze się nie czuję, ale nie chcę ludzi traktować jak przedmioty, nie wiem co mam właściwie robić.
Wpisz mnie jako ojca, będę płacił alimenty, musicie mieć obie pieniądze, dziecko jest kosztowne.
Nie zapominaj o mnie. bo ja o Tobie nie zapomnę
- J.

Koperta z listem spadła na podłogę a ja, nie pamiętam co zrobiłam, bo obudziłam się na oddziale.
- Zemdlałaś - powiedziała mi dziewczyna obok
- Kurde, to jednak mnie zszokowało - nie odpowiedziała więc patrzałam sobie przez okno, nareszcie normalne okno!
- Pani Smith, ma pani szczęście, że Pani nie upadła, bo wtedy mogłoby to się źle skończyć dla maluszka, siedziała pani na łóżku i po prostu na nim straciła przytomność, wszystko jest dobrze i u Pani i u dziecka - powiedział lekarz
- Cieszę się bardzo - uśmiechnęłam się
- Aczkolwiek musi pani zostać u nas jakiś czas na obserwacji - powiedział - mamy kogoś poinformować czy chce może pani zadzwonić?
- Chciałabym zadzwonić - powiedziałam, złapałam telefon, wiedziałam że czeka mnie poczta głosowa ale nie przejmowałam się zbytnio.
Zasługujesz na szczęście, nie ważne z kim ale zasługujesz i nie wymagam od Ciebie niczego, ja ci nie wybaczam bo nie mam czego, to raczej ty powinieneś mi wybaczyć za to że się stoczyłam i to wszystko zniszczyłam, chcę ją nazwać Lea, ale może masz inny pomysł. Kocham ją bardzo, mam nadzieję że będzie miała Twoje oczy, bo one są przepiękne, no i że talent po Tobie będzie miała. Trzymaj się tam
Potem zadzwoniłam jeszcze do Shannona, rozmawialiśmy ponad godzinę, powiedział że nie może się doczekać aż mnie zobaczy u mamy, i że będzie dobrze.
Chyba jestem wreszcie szczęśliwa, pomimo że nie mam Jareda, jestem szczęśliwa.

56. My defeat

- Zaszłaś tak daleko żeby znów stoczyć się na dno? Jesteś w ciąży zabijesz dziecko czy ty sobie zdajesz z tego sprawę? - patrzałam na nią pustym wzrokiem byłam naćpana miałam w dupie wszystko i wszystkich. Fakt to były tabsy, nie chciałam brać niczego dożylnie myślę jeszcze o swoim dziecku jakoś tam..
- Gdzie je wychowam? GDZIE KURWA! - krzyczałam a łzy cisnęły się z moich oczu
- A Ja...
- ZAMKNIJ MORDĘ! - krzyknęłam i skuliłam się w kącie mojej sali. Podali mi znów leki uspokajające i zasnęłam, obudziłam się przywiązana do łóżka, powiedziano mi że nie mam wyjść że jestem w izolatce. Może i lepiej, jedyne co, miałam telefon w izolatce mogłam dzwonić do woli, i robiłam to.
Nie potrafisz nawet teraz odebrać, wiem, że widzisz że dzwonię, wiem że słuchasz tych pieprzonych nagrań. Jared przecież nie chciałabym dziecka z żadnym z tych ćpunów, robiłam wszystko żeby mieć co ćpać, ale zawsze się zabezpieczyli, tylko z tobą mogłam zajść w ciążę wszystko się tak wylicza, z Tobą jestem w ciąży, może kiedyś pokochasz je jak własne, chociaż jest twoje, a ja zgniję w tym pierdolonym psychiatryku, postanowiłam Jay, już postanowiłam 
Mogę określić, że następne miesiące mojego życia mijały tak samo, siedziałam i patrzałam się tępo w ściany, Jared nie odzywał się, mi rósł tylko brzuch. Robiłam wszystko aby dziecko rozwijało się właściwie, ale szczerze dobrze wiedziałam że nie będzie w pełni zdrowe, ważne żeby miało kochającą się rodzinę, mogło dobrze żyć, i nie pamiętało o biologicznej matce.
Tak planuję oddać dziecko do okna życia, a sama wrócę do mojego zeszłego życia, ćpunki z przedmieścia, takie moje powołanie.
Ale w głębi chciałabym żeby się odezwał, powiedział, że przeprasza ale pewnie tego nie zrobi
To znów ja, ale cię męczę... Kocham Cię naprawdę Cię kocham, smutno mi bez Ciebie kochanie. Ale pogodzę się, kiedyś się pogodzę. 
Nie wiem czy się pogodzę, nie wiem co zrobię bez niego, on był moim oparciem.
Może wrócę i zacznę szukać kogoś innego, ćpuna z jakim zaćpam się na śmierć albo zarazimy się aids?
Idealnie. Rozbrzmiał telefon w izolatce rzuciłam się na niego jak idiotka.
- Nie dzwoń już
- Przepraszam - powiedziałam
- Nie ma już problemu, po prostu gramy i to przeszkadza - powiedział zimno
- Dobra, wybacz Jay
- Nie mów do mnie ...
- Jared kotku mógłbyś? - usłyszałam
- Dobra, cześć - rozłączyłam się i zalałam łzami, czego ja oczekiwałam? Wybaczenia? Normalne, że znalazł sobie inną, chcę zaćpać tak bardzo chcę zaćpać, poczuć się wolna, nie pragnę mieć tego dziecka, i tak je oddam.
Wszystko się zlewa, dobro ze złem, wszystko boli niewyobrażalnie boli, nie mam nikogo bo wybrałam swój świat ćpuna, teraz cierp Violet, teraz cierp.
Złapałam notes i zaczęłam rysować, rysowała bzdury całkowite bzdury ale to jedyne co mnie uwalniało od myśli, czarnych myśli. Nie ma już ani w jednym procencie mnie, nie ma już mnie. Nigdy nie wrócę, nie wrócę na ten świat już taka sama, nie wrócę.
Całą kartkę zmoczyły łzy, wszystkie kości mnie bolą, organizm domaga się narkotyków, ale nie może ich dostać, pocę się jak świnia, a najgorsze że ona ciągle tu wchodzi i patrzy czy sobie nic nie zrobiłam, ja pierdole, nie zabiję siebie ani tego dziecka, w końcu to owoc naszej wygasłej już z jego strony miłość, zresztą co się dziwić, pieprzyłam się z nimi za towar ale sprawa i tak wygląda jak wygląda: jestem dziwną, pierdoloną kurwą i jedyne co mogę ze sobą zrobić to użalać się nad sobą, jeszcze tylko cztery miesiące i urodzę, i będę mogła ćpać do upadłego.
- Terapia za 10 minut Smith - usłyszałam
- Fajnie - powiedziałam chamsko i rozłożyłam się na łóżku, od razu zasnęłam, a z pięknego snu obudziło mnie szarpnięcie
- Violet? - nigdy w życiu nic mnie tak nie zdziwiło, czego on tu szukał....

poniedziałek, 24 lutego 2014

55. Come break me down, bury me, bury me

- Ona sobie nie da rady w normalnym świecie - mówił przed moją salą lekarz 
- Trzeba jej dać szansę do cholery! - krzyknęła prowadząca mnie lekarka
- Urodzi i zaćpa się na śmierć, to jest wyrafinowana ćpunka i kurwa zarazem - powiedział lekarz - rób co chcesz, ale jak tu wróci to już nie będzie dla niej ratunku. 
Łzy cisnęły się do moich oczu z ogromną siłą, nikt we mnie nie wierzył a czy ja sama w siebie wierzyłam?
Nie wiem już nic prócz stertą bzdur i kłamstw gubię się w rzeczywistości jaką piszę mi świat. Nie potrafię już normalnie funkcjonować a co dopiero być matką, wychować dziecko, być dobrą żoną?
Jedyne co opanowałam do perfekcji do ćpanie, znajdowanie kanału i ruchanie się na ostrej fazie.
Jestem skończona.
Jestem nikim.
- Panno Smith zajęcia się zaczynają - usłyszałam
- Nigdzie nie idę - powiedziałam i przykryłam się kocem, spędziłam tak całą noc, ryczałam jak debilka i darłam mordę aż dali mi coś na uspokojenie i zasnęłam.
Szpital dla obłąkanych na zawsze pozostanie moim domem, nigdzie nie znajdę już przyjaciół, każdy mnie zostawił tylko Jared widzi we mnie nadzieję, nie wiem dlaczego, tak okropnie go potraktowałam za każdym pieprzonym razem zostawiałam go, potem wracałam do niego, żeby później znów go zostawić i tak w kółko.
Zataczam błędne koło wokoło własnego istnienia. Ja nie istnieję ja myślę, że istnieje.
- I co narobiłaś Violet? Teraz spokojnie zatrzymają cię na dłużej - Peters odezwał się siadając koło mnie 
- Peters ty nic nie rozumiesz - powiedziałam zalewając się łzami 
- Powinnaś zacząć brać leki na schizofrenię - zaczął, kurwa od kiedy on jest dla mnie dobry
- Skąd w Tobie dobroć co? Sumienie dręczy Cię bo jako jedna przeżyłam twoje tortury? A może męczysz mnie żebym zdechła - zaczęłam jeszcze głośniej ryczeć, znów pielęgniarka i znów zastrzyk. Nie radzą sobie ze mną już, za niedługo wyślą mnie na oddział mocno chorych psychicznie i wtedy już nie będę sobą, nigdy nie byłam, ale jak wyjdę stąd to nikt ale to nikt mnie nie pozna. Peters zniknął a ja mogłam nareszcie zasnąć. 
Lekarka weszła do mnie i usiadła koło mnie.
- Jak się czujesz Violet?
- Nie chcę z Tobą gadać - powiedziałam - jak on sądzi że jestem kurwą to na chuj mnie przyjmował? Na cholerę mnie tu wzięliście na ten pieprzony oddział? Mogliście mi pozwolić zaćpać się na śmierć teraz nie byłoby nawet problemu z ćpunką i dzieckiem, bo kto wychowa ćpunkę z dzieckiem co?! - pierwszy raz miałam ochotę jej przyjebać ale nie mogłam.
- Powinnaś się uspokoić, i tak Cię wypiszemy - powiedziała
- Gówno prawda, dacie mi tyle psychotropów abym poroniła, bo jesteście tak samo pierdolnięci jak nie jeden chory człowiek tutaj - powiedziałam i odwróciłam się od niej i patrzałam na ścianę, gdy wyszła znów zaczęłam tym razem ciszej szlochać.
- Nie zabiją Cię, obiecuję będę walczyć - powiedziałam. Rano zwołano mnie, że dzwoni telefon, podeszłam radośnie do słuchawki i usłyszałam krzyk Jareda, wcale nie był to szczęśliwy krzyk.
- Na chuj robisz mi nadzieję, że będziemy mieli dziecko? Bóg wie z kim je masz, na chuj ja się staram Violet?
- Jared to Twoje dziecko...
- Tak moje? A może Paula albo Matta, albo jeszcze innego ćpuna który Cię pukał, jesteś zwykłą ćpunką, to koniec, nie szukaj miejsca u mnie bo go dla Ciebie nie ma - powiedział i rozłączył się
A mi właśnie w tym momencie zawalił się świat
- Violet wracaj do nas, Violet do cholery walcz dla dziecka, chcesz je stracić?
- Nie mam dla kogo żyć 
- Dla niego masz 
- Nie, to nie ma sensu, sama nie dam rady. Gdzie pójdę? Na ulicę z dzieckiem, nie będzie miało nawet dobrego startu, zaćpana matka i dziecko, jak to widzisz? 
- Nie powinnaś brać, jeszcze na oddziale, ogarną to, że brałaś pójdziesz na białą salę
- Pierdolę to wszystko - wcisnęłam strzykawkę w kanał i wstrzyknęłam morfinę jaką ukradłam. 
A potem widziałam  jasność, a raz ciemność. 
- Violet czy ty postradałaś zmysły? - lekarka wydarła na mnie mordę kiedy tylko otworzyłam oczy
- Spierdalaj - powiedziałam

niedziela, 23 lutego 2014

54. Surprise

Obiecują, że wypuszczą mnie na moje urodziny, ale jeżeli wrócę naćpana to o następnej przepustce mogę pomarzyć, Jared obiecał mi niezapomniany dzień w Paryżu, tak jadę do Francji, tak bardzo nie mogę się doczekać, wypuszczają mnie jutro rano, już nie mogę się doczekać znów się powtarzam, ale naprawdę jedyne czego teraz pragnę to wyjścia.
- Mam nadzieję, że sie na Tobie nie zawiodę
- Dobra nie chcę o tym ciągle gadać - rzuciłam i poszłam do swojej sali, położyłam się na łóżku i zasnęłam z nadzieją ze zaraz otworzę oczy i wyjdę na światło dzienne
- Violet kotku - musnął mnie w policzek na powitanie, otworzyłam oczy - Wszystkiego Najlepszego - powiedział i czule wbił się w moje wargi, złapał za rękę, a ja szybko wstałam z łóżka, poszłam się wykąpać i przebrałam się
- Jestem gotowa! - krzyknęłam radośnie, a lekarka pomachała mi i powiedziała że widzimy się za pięć dni. Wsiedliśmy do jego auta i pojechaliśmy prosto na lotnisko, potem wsiedliśmy w samolot i nim się obejrzałam byliśmy w Paryżu, była tu już noc, ale wraz z Jaredem postanowiliśmy wcześniej że moje urodziny odbędą się tak dokładniej dzień po naszym przylocie, zmęczeni podróżą położyliśmy się spać, widok z okna był przepiękny widziałam panoramę całego Paryża.
- Kocham Cię Violet - powiedział i musnął mój policzek
- Kocham Cię mocno - powiedziałam i przytuliłam się do niego, zasnęłam po jakieś chwili, obudziłam się szybciej od Jareda więc poszłam pod prysznic i ubrałam sukienkę jaką Jared mi kupił, on kupił wszystkie ubrania bo ja niczego nie miałam, sprzedałam albo podarłam. Cały dzień zwiedzaliśmy Paryż, Jared zagrał mi mały koncert na wieży Eiffel, całowaliśmy się i zachowywaliśmy jak nastolatkowie którzy uciekli z domu na wycieczkę po Europie, ciągle myślałam o tym jak bardzo nie chcę tam wracać, że świat jest taki piękny a ja muszę być zamknięta w szpitalu dla psychicznych.  Ale dzisiaj były moje urodziny nie mogłam się smucić już więcej, wieczorem poszliśmy na romantyczną kolację
- Jared, chodźmy stąd - powiedziałam znudzona - bardziej będzie podobało mi się w łóżku - zaśmiałam się do niego.
Całe moje urodziny zepsuły moje nudności
- Violet wszystko okej? - zapytał Jared
- Tak, przepraszam ciągle mi jest niedobrze, najgorzej jest rano... - przerwałam i zaczęłam w myślach liczyć kiedy ostatnio miałam okres, nie zgadzało mi się, gdy tylko umyłam twarz zbiegłam na dół nawet nic nie mówiąc Jaredowi, czy mogłabym teraz właśnie teraz zajść w ciążę? Zgadzałoby się, mam okres co 27 dni, ostatni miałam już nie pamiętam kiedy a jedyny facet z którym kochałam się bez zabezpieczeń był Jared. Weszłam do apteki, dobrze, że kobieta mówiła po angielsku, bo za grosz nie znałam francuskiego. Dziecko byłoby moim ratunkiem, uratowałoby mnie od tego uzależnienia, nadałoby sens mojemu istnieniu, nigdy nie byłoby moim James'em ale byłoby pewnie także cudowne, wbiegłam do naszego pokoju hotelowego i spojrzałam na zmieszanego Jareda, zamknęłam się w łazience, zaczęłam robić test....
- Co ty tam robisz? - zapytał zdenerwowany - Bierzesz? - zapytał - Kurwa Violet! - walnął w drzwi, a ja z drżącymi dłońmi czekałam na wynik nie mogłam nic wypowiedzieć, Jared w tym czasie otworzył drzwi - Vio... - urwał widząc co robię - Ej myślisz? - kucnął koło mnie
- Kto wie? Może nam się udało? - uśmiechnęłam się do mojego nie wiem jak to nazwać bo czasami czułam się jak jego żona, czasami jak kochanka a jeszcze w innym momencie jak obca osoba.
Dwie kreski, dwie pierdolone kreski, moje ukochane dwie kreski. Zaczęłam płakać, a Jared przycisnął mnie do siebie, łzy wypływały ze mnie jak wodospad, Jared też płakał, oboje byliśmy tacy szczęśliwi, niewyobrażalnie nie mogłam się nacieszyć wiadomością, że jestem w ciąży pomimo ćpania, poronienia, mojego stylu życia zaszłam w ciążę z facetem moich marzeń.
Te pięć dni minęło bardzo szybko, gdy przyjechałam zaraz poszłam do ginekologa, byłam na sto procent w ciąży, ale musiałam być pod stałą opieką, przez to jak się prowadziłam mogły dziać się komplikacje, tym razem będę dbała o siebie jak o nikogo innego.
Wszystko odwróciło się o 180 stopni kiedy się o tym dowiedziałam, nawet w szpitalu było mi dobrze, dbałam o siebie, jadłam wszystko, żeby dziecko dobrze się rozwijało, rzuciłam palenie, nawet nie wchodziłam na palarnię, bo bałam się, że zaszkodzi to dziecku, na terapii nawet zbytnio nie rozmawiałam z lekarzami, bo ciągłą rozmową jaką potrafiłam prowadzić to było nadchodzące dziecko.
- Jestem szczęśliwa, za dwa tygodnie będziemy już mieszkać razem - powiedziałam do Jareda przez telefon stacjonarny w szpitalu, bo Jared właśnie był w Niemczech, mieli koncert. Zresztą miałam klucze do jego mieszkania w którym była Constance, czekała na mnie żeby mi pomagać. To wielki ukłon z jej strony, podobno ona nie przestawała we mnie wierzyć kiedy było ze mną źle, jest lepsza niż moja własna matka....
A właśnie mama.. nie mam z nią kontaktu nie odebrała kiedy ostatnio chciałam jej powiedzieć o tym co się stało, totalnie mnie olała, no cóż chyba zasłużyłam. 

53. But we are alive, here in death valley

Dzień 1

Proszę was, dajcie mi chociaż jedną pierdoloną działkę, a nie faszerujecie mnie kroplówką, dajcie mi heroiny, dajcie mi kokainy. Całą noc śniłam o moich ukochanych, o moich narkotykach, widziałam jak wpuszczam sobie w kanał jaki jest ledwo widoczny przez liczne wkłucia. Nie chciałam się budzić z tego pięknego snu, ale obudziła mnie lekarka podając mi "śniadanie". Już chyba jak żyłam na ulicy to miałam lepsze jedzenie bo tego jedzeniem nie nazwę, patrzała na mnie, jak cała trzęsę się i ledwo co funkcjonuję, trzeba się odtruć mówią, potem będzie lepiej - mówią.
A właściwie mi jest dobrze kiedy jestem naćpana, nie muszę znosić tego wszystkiego co stało się w moim życiu i stać się jeszcze może.  Telefon lekarki rozbrzmiał, był tak cholernie głośny że z bólu głowy zaczęłam ryczeć.
- Przykro mi, mówiłam panu, że nie jest gotowa - powiedziała, wytężyłam słuch aby usłyszeć głos po drugiej stronie ale go nie rozpoznałam, szczerze lepiej. Nie chciałam widzieć tutaj nikogo prócz samej siebie, zdychającej z głodu. Głodu narkotycznego.
Widok ścian w psychiatryku przyprawiał mnie o mdłości, nie było tu za grosz koloru, kiedyś kupię farbę i wymaluję im ściany na zielono, albo fioletowo, obojętnie byleby był tu jakiś kolor prócz tego biało-szarego widoku. 


Dzień 14

Wyobraź sobie dwa tygodnie na głodzie, nie jesz, nie pijesz, rzygasz dalej niż kot, masz gorączkę, pocisz się jak jakaś spasła świnia a twoje sumienie zaczyna rozliczać się z Tobą.
- Jesteś złym człowiekiem Violet - tyle wiem sama. Dzisiaj ma przyjść Jared, uparł się, że musi mnie odwiedzić, a lekarka sądzi, że to pomoże w moim leczeniu - szczerze wątpię. Co przyjdzie, zaliczy mnie na łóżku szpitalnym w mojej izolatce, i potem odejdzie a ja znów zostanę sama ze swoimi problemami, nie wiem w czym ma mi to pomóc. Ale cóż, ja nie mam tu nic do gadania.
- Gość przyszedł Violet - usłyszałam
- Niech wejdzie już - powiedziałam zimno patrząc się w podłogę, wszystko cholera strzeliła kiedy zobaczyłam jego wzrok na mnie, wzrok jaki przeszywał mnie całą, jakby czytał wszystko co mnie boli, niezbyt byliśmy rozmowni siedzieliśmy naprzeciw siebie, ja płakałam a on trzymał mnie za rękę, ciągle było mi niedobrze, latałam do łazienki i rzygałam. Narkotyki nie opuściły jeszcze mojego organizmu, i muszą jakoś z niego wyjść... Jared ściskał moją dłoń, wiedziałam że chciałby żeby było dobrze, ale nie rozumiałam co on nadal we mnie widział, tyle razy go odepchnęłam, mówiłam mu jaki nie jest, mówiłam okropne rzeczy, jeszcze gorsze robiłam, a on ciągle jest przy mnie, jako jedyny. Mama wyprała się córki kiedy dowiedziała się, że ćpam. A tak bardzo za mną stała, tak bardzo mnie "kochała" a teraz ma mnie w dupie. Jared przyniósł gitarę, opowiadał mi jak jest na trasie, że nagrali teledysk. Mówił tak wspaniale, a ja wsłuchiwałam się w każde jedno słowo jakie mówił. Wyjął gitarę z pokrowca i zagrał mi coś nowego co napisał
Tell me would you kill to save a life?
Tell me would you kill to prove you're right?

Crash, crash, burn let it all burn
This hurricane chasing us all underground

Uśmiechnęłam się lekko, a on gdy przestał grać złapał mnie za rękę, zespół rozwijał się z niewyobrażalnie szybką i ogromną mocą, cieszyłam się, bo o tym Jared marzył. Objął mnie delikatnie ramieniem a ja oparłam się o jego klatkę piersiową, czułam wewnętrzny spokój ale zarazem niepokój, ale nigdy nie potrafiłam powiedzieć nie Jaredowi, musnął delikatnie moje wargi i obiecał że wróci niedługo, wyszedł a ja znów zostałam sama, z wyrzutami sumienia, z coraz większym dołem, z pustką jakiej nie potrafiłam zapełnić. Zapełnić potrafiły ją tylko heroina i kokaina, ale jej tutaj nie miałam. 

Dzień 27

Powoli dostaję w głowę z tymi ludźmi, nie rozmawiam z nikim, tylko z Jaredem który przychodzi co dwa dni, znacznie mi lepiej, już nie śnię o narkotykach, widzę tylko czasem mojego oprawcę, rozmawiamy sobie, mówi mi, że w piekle wcale nie jest tak źle jak się wydaje. Śmieszne, już się go nie boję, czasami czuję że on też jest samotny. Wybaczyłam mu. Dlaczego mam mu nie wybaczyć? Nie zabił mnie, a dzięki niemu poznałam prawdziwe życie.
- Czasami czuję się jak ty, czuję, że nie mam nikogo, dlatego robię to co robię
- Każdy czyn ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości
- Przez to kurwienie się i ćpanie pewnie nigdy nie będę mogła mieć dziecka - powiedziałam z wyrzutem do samej siebie. Potem on zniknął a do sali wszedł Jared, teraz rozmawialiśmy, całowaliśmy się na powitanie, czasami gdy nawet nas zaszło w ciszy kochaliśmy się na moim szpitalnym łóżku, wszystko było całkowicie zakręcona, ja i on w szpitalu psychiatrycznym. Usiadłam mu na kolanach, a on objął mnie w pasie i głowę położył na moim ramieniu, patrzeliśmy przez malutkie okienko w moim pokoju, czasami wydawało mi się, że to wcale nie jest psychiatryk tylko więzienie, przez kraty w oknach zapewne.
- Jak już wyjdziesz kupimy sobie takiego psa jak zawsze chciałaś, owczarka, kupimy go i będzie Cię bronił kiedy ja będę w pracy - pocałował mnie w policzek
- A potem kiedy wrócisz z pracy będziemy kochać się do upadłego - zaśmiałam się
- A potem staniemy na ślubnym kobiercu - pocałował mnie czule
- A ja urodzę nam zdrowego chłopczyka i nazwiemy go najsłodszym imieniem na ziemi - uśmiechnęłam się - Będziemy mieli dwójkę dzieci i nigdy nie zmądrzejemy - zaśmiałam się, był u mnie jeszcze z jakieś dwie godziny po czym ja musiałam iść na terapię, pocałowałam go i poszłam do sali gdzie to wszystko się działo, koło mnie siedział mój oprawca a przede mną mój ukochany synek. Dziwne, bo James nie bał się oprawcy, właśnie nawet go lubił.
- Kocham cię James - powiedziałam do synka a on wskoczył na moje kolana i zaczął śpiewać jakieś piosenki, był taki kochany. Właściwie zdawałam sobie sprawę z tego, że moja schizofrenia daje swoje znaki, ale nie chciałam go stracić, miałam mojego synka, może nie mogłam go fizycznie mieć, ale miałam go psychicznie.



sobota, 22 lutego 2014

52. I’ll be your favorite drug

Rozdział zawiera sceny +18

Chciałabym żebyś tu był ponad wszystko chciałabym znów być czysta, móc czuć to co kiedyś, uśmiechać się patrząc w Twoje oczy, być dawną Violet, bez nałogów, bez życia na ulicy, być piękną 28letnią kobietą z szczęśliwą rodziną, ale teraz zamiast Ciebie mam moje narkotyki i pewnie za niedługo zdechnę na tej ulicy, ale bynajmniej nie będę pamiętać tego najgorszego okresu w moim życiu. 
Otworzyłam oczy i pierwsze co zobaczyłam to nagiego Paula koło mnie, no tak za coś trzeba mieć na narkotyki, a taki układ nawet mi pasował, przymknęłam oczy znów, bo nie chciałam uciekać jak jakaś niedoszła dziwka, którą zresztą  się czułam.
- Violet, budź się - powiedział Paul, otworzyłam więc oczy i spojrzałam na niego.
- Cześć - powiedziałam zaspana, wzięłam co moje i poszłam znów bezczynnie chodzić po ulicach Los Angeles, minął tydzień od kiedy nie jestem u Jareda. Rozładował mi się już telefon, więc nawet nie wiedziałam czy się chcę ze mną skontaktować, ale wątpię żeby to robił. Nagle poczułam mocne szarpnięcie i zimny chodnik na swojej twarzy
- Co kurwa!? - krzyknęłam oburzona
- Nie będziesz spała z moim chłopakiem mała dziwko! - spojrzałam na blondynkę i odepchnęłam ją od twarzy.
- Nie musiał mi się pchać swoim penisem w pochwę, najwidoczniej mu nie wystarczysz - zaśmiałam się, podniosłam z chodnika i poszłam przed siebie. Pewna siebie jak nigdy, zawsze unikałam bójek i problemów, próbowałam trzymać się daleko od problemu, ale najwidoczniej problemy bardzo mnie lubią. W miejscówce, w podziemiach metra ciągle zmieniali się ludzie, ale on został jeden. Mówili na niego Wilk, śmiesznie prawda? Mów do kogoś wilk to tak jak do mnie mówiliby na przykład schabowy, wiem głupi przykład. Był prawdopodobnie od początku tutaj - z nami ćpunkami, spoglądał na mnie zwykle kiedy kładłam się spać, ale ani razu nie podszedł aby porozmawiać, ja postanowiłam się nie odzywać. Dzisiaj nie przyszedł, ja podzieliłam się z poznaną Clarą działką bo dziewczyna ledwo stała na nogach, była na cholernym głodzie i nawet zarobić nie miała jak, bo przecież jak na głodzie ma przyciągnąć klienta, tutaj w Los Angeles prócz pięknych gwiazd, było dno dla takich jak ja, było pełno napalonych fagasów którzy czekali tylko aż jakaś ćpunka mu się odda za jakąś kasę, najczęściej tyle aby wystarczyło na działkę i coś do jedzenia, chociaż tutaj panowało coś w stylu atmosfery rodzinny - każdy pomaga każdemu, to było dobre.
- Już lepiej Clara? - zapytałam i podałam dziewczynie kawałek chleba z pasztetem jakiego resztki mi zostały
- Tak, dzięki za kanapkę - uśmiechnęła się, była na prawdę piękną dziewczyną, miała siedemnaście lat, uciekła z domu dziecka, i znalazła się tutaj z nami. Polubiłam ją od początku, była przesłodka.
- Nie chcesz czasem wrócić, wiesz do normalności? - zapytałam i odpaliłam papierosa od ognia jaki miał Bob.
- Czasami myślę, że tracę najlepsze lata, ale z drugiej strony wolę być z wami na haju niż z tymi ludźmi nawet na haju nie dałabym rady z nimi wytrzymać, z każdej potencjalnej rodzinny zastępczej zostałam wysłana znów do domu dziecka, bo stawiałam problemy, a co się stało z Tobą? - zapytała i spojrzała na mnie
- Magiczna bajka, która jak każda dziejąca się w realnym świecie ma swój bolesny koniec, zakochałam się znów, w facecie który miał oczy koloru nieba, był i nadal jest najwspanialszą osobą na kuli ziemskiej, zaręczyliśmy się, zaszłam w ciąże... - wzięłam bucha - i straciłam dziecko - powiedziałam i podałam jej papierosa - i doszłam do wniosku, że jeżeli mój narzeczony ma teraz sławę, to na cholerę mu chora na schizofrenię dziewczyna, zepsuta do cna, nałogami i wyżarta przez antydepresanty, wpadłam w ciąg, i trwa on do dzisiaj - powiedziałam
- Kim był twój narzeczony? - zapytała, a ja na podałam jej moją empetrójkę, puściłam piosenkę zespołu Jareda, Shannona i Tomo, dziewczyna otworzyła buzie z wrażenia - byłaś z Jaredem Leto?!
- Byłam - powiedziałam i ogarnął mnie smutek, pomimo narkotyków dziura w sercu nie zakleiła się, a mi ciągle go brakuje, tak samo jak naszego dziecka, od niedawna cholernie boli mnie wątroba. Boję, się, że dostanę żółtaczkę, używałam kilka razy czyjegoś sprzętu. Jeszcze jakąś godzinę siedziałam z Clarą i rozmawiałyśmy o wszystkim, potem ja zrobiłam sobie zastrzyk, dobra heroina nie jest zła. A potem zasnęłam, błogo zasnęłam na zimnej ziemi podziemi metra w Los Angeles, dna przed jakim się broniłam.
 Oto pani synek, przepiękny zresztą. Chłopczyk patrzał mi w oczy, był tak bardzo podobny do Jareda. - Zobacz jakiego masz pięknego synka - złapałam Jareda za rękę a on pierw pocałował mnie w czoło a potem pocałował małego. 
- Kocham Was - powiedział 
Szpital znika z moich oczu a my stoimy w mieszkaniu Jareda. 
- Zabiłaś je! - krzyknął 
- Nie zabiłam! - łzy spływają po moich policzkach 
- Zabiłaś naszego synka, spójrz co ty narobiłaś, znów byłaś naćpana, zabiłaś naszego synka, zabiłaś go Violet, zabiłaś go kolejny raz...
Zerwałam się z pozycji leżącej i szybko otworzyłam oczy, był ranek, więc mogłam spokojnie wyjść na miasto, wszystkie drogi sprowadziły mnie do Paula. Nie bałam się tej dziwki, która mnie zaatakowała, tym razem nie chciałam towaru, jego miałam pod dostatkiem, pragnęłam doznań. Naćpana zawsze wolałam uprawiać seks, wtedy mogłam doznawać magicznych orgazmów, a jak partner był także w takim stanie jak ja, to po prostu było marzenie, Paul otworzył mi w samych slipkach i gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się, najwidoczniej podobało mu się ze mną, zakluczył drzwi i szybkim ruchem posadził mnie na blacie kuchennym, zaczął całować moje ciało i pozbywać mnie kolejnych części garderoby, potem odpalił blanta i podał mi go, gdy poczułam się już dość naćpana, złapałam go za rękę i położyłam na sofie, usiadłam na nim okrakiem, i zaczęłam muskać jego nagi tors, potem wzięłam jego penisa do ust, a gdy jego członek już był że tak określę gotowy wszedł ze mną z dużą siłą, nie chciałam żeby był delikatny, nie przyszłam się kochać, przyszłam na ostry seks jaki mógł mi tylko on zaoferować, skończył na moim brzuchu, a ja miałam pretekst żeby skorzystać z łazienki, zmyłam z siebie jego nasienie, a on przygotował mi kawę.
- Twoja dziewczyna mnie straszyła - powiedziałam
- Dawno z nią nie jestem - rzucił - Tylko się zakochała, biedna dziewczyna - zaśmiał się
- No tak to bywa z kobietami - uśmiechnęłam się lekko
- Chcesz coś? - zapytał
- Nie, mam wszystko - wzięłam łyk kawy i spojrzałam na Paula
- Nie no, weź - podał mi towar - na pewno się przyda - uśmiechnęłam się mimowolnie, a towar schowałam w swoim staniku. Po jakieś godzinie poszłam od Paula, a na pożegnanie pocałowałam go namiętnie, taki dodatek do zabawy.
A Jared?
Tęskniłam, straszliwie tęskniłam za nim całym od stóp do głów. Ale ja jestem ćpunką, on jest w trasie, dwa inne światy. Dobro i zło. Na ulicach mijałam wiele osób, zaszłam na ulicę którą potocznie nazywaliśmy w gronie ćpunów naszą, ludzie nazywali to dzielnicą rozpusty. Bywa. Wszędzie stały prostytutki albo dziewczyny które chciały coś zarobić, były przeróżne, ładne, brzydkie, grube, chude, naćpane, czyste. Od wyboru do koloru, ja wiedziałam gdzie idę, szłam do największego klubu dla ćpunów, gdzie właściwie mogłeś naćpać się za darmo jeżeli znalazłeś odpowiednią osobę, albo byłaś atrakcyjną kobietą i przespałaś się z dilerem, miałaś co chciałaś. My kobiety mamy jednak lepiej. Pierwsze co poczułam kiedy weszłam do klubu był smród tytoniu zmieszany z alkoholem, po czasie w życiu ćpunki przyzwyczaiłam się do tego.  Poszłam na parkiet, od razu rozpoznałam osobę jaką chciałam znaleźć - niejakiego Matta, mój obiekt dzisiejszej imprezy, zaczęłam tańczyć wykorzystując swoje wszystkie atuty, odsuwając od siebie wszystkich kolesi i skupiając się tylko na nim, facet zaczynał już świrować, bo śmiesznie złapał się za krocze - no cóż tak działam na was facetów kochaniutki - zaśmiałam się w myślach, w końcu Matt szepnął coś do kumpla i podszedł do mnie, uśmiechnęłam się zalotnie, zapytał co mnie tu sprowadza, rozmawialiśmy chwilę, po czym dobrze wiedząc czego chcemy oboje weszliśmy do kabiny.
- Masz gumki? - zapytałam nim nawet coś zaczęliśmy, wyjął opakowanie prezerwatyw i  położył na sedesie, przywarł mnie mocno do ścianki kabiny i zaczął namiętnie całować, pierw w usta, potem przeszedł do szyi, aż w końcu całował moje piersi a prawą dłoń wsunął w moje majtki, masował moją łechtaczkę, a potem wsunął palce we mnie, spojrzał na mnie zalotnie i pocałował mnie, po czym ja postanowiłam zabrać się za swoje. Uklęknęłam i zsunęłam jego spodnie wraz z slipkami, nie powiem, że jego męskość była mała, bo była znacznie większa niż Paula i już wiedziałam, że po tym numerze jutro będzie mi ciężko chodzić, ale cóż załatwię sobie bynajmniej towar jeżeli będę dobre - materialistka pierdolona ze mnie. Wzięłam go do rąk po czym ścisnęłam go mocno  i zaczęłam nią poruszać, z każdą chwilą coraz szybciej. Wsunęłam koniuszek jego penisa do ust, delikatnie przejeżdżając po nim językiem, widocznie podobało mu się bo powtarzał żebym nie przestawała, później wsunęłam go całego do buzi, po czym wysunęłam kilka razy. Złapał mnie za ramię i podciągnął do góry, nałożył prezerwatywę na penisa, i powolnym ruchem wszedł we mnie, jakby bał się, że mnie zaboli. Zaboli czy nie robię to bo właściwie potrzebuje towaru żeby nie przychodzić przez jakiś czas do Paula, nie że mi się nie podobało ale czułam się głupio. Poruszał we mnie dość wolno, po czym kiedy powiedziałam że nie musi się ze mną bawić znacznie przyśpieszył tępo, czułam rosnące napięcie w nas, uśmiechnęłam się do niego, doszłam zaraz po nim wydając z siebie jęk rozkoszy, a potem tylko poczułam że w moim staniku znalazły się dodatkowe sześć działek, trzy kokainy i trzy heroiny. Matt wyszedł z kabiny, ja wyszłam po jakieś chwili i przepłukałam sobie twarz zimną głową, potem wróciłam do metra. Clara dała dzisiaj pierwszy raz jakiemuś fanowi okładania go pasem, musiała pierw go bić a potem dopiero mogła przejść do uprawiania z nim seksu
- To było dziwne - powiedziała i zaśmiała się, rozsypałyśmy sobie towar, obie dzisiaj jechałyśmy w nos, po wciągnięciu wszystkiego położyłyśmy się obok siebie całkowicie zadowolone z naszego życia.  Rano obudziło mnie szturchnięcie Wilka
- Violet, chciałem pogadać - szepnął, poszliśmy więc w bok, gdzie nikogo nie było
- Co jest? - zapytałam i spojrzałam na niego
- Mogłabyś coś do kogoś dostarczyć? - tak jak myślałam Wilk jest dilerem i ćpunem w jednym
- Do kogo? - zapytałam
- Shannon Leto, kojarzysz? Bajeruje temat dla niego i jego dziewczyny, znasz ich więc może... - zgodziłam się bez zbędnego namawiania. Dobrze, że to tylko trawka, inaczej wpierdoliłabym Shannonowi za ćpanie, przed drzwiami mieszkania Shannona i Jareda ogarnął mnie strach, przecież mógł mi otworzyć ktokolwiek. I oczywiście moje przypuszczenia nie myliły się, otworzył mi Jared odziany w czarną koszulkę swojego zespołu i poszarpane i podarte w niektórych miejscach spodnie
- Cześć - zaczęłam niepewnie i spojrzałam w niego niebieskie oczy, po czym zaraz na ziemię
- No Hej, wejdź - zaprosił mnie do środka, usiedliśmy przy stole w kuchni - to co Cię sprowadza? - zapytał
- Mam coś dla Shannona - spojrzałam na niego a on skrzywił się
- Co kurwa!? - krzyknął
- To zioło, spokojnie - powiedziałam i złapałam jego dłoń - nie pozwoliłabym mu wziąć czegoś mocnego, zabiłabym go i tego dilera naraz - Jared zaśmiał się
- Humor chyba nigdy ci nie ucieknie - powiedział - Shannon będzie za jakąś godzinę - dodał - a ja ciągle ściskałam jego dłoń. Jared spojrzał na nasze dłonie po czym nawet nie wiem kiedy znalazłam się na stole a on tuż nade mną całując moje nagie ciało, a ja znów czułam jak przechodzą mnie dreszcze. Z Jaredem było mi inaczej - było mi idealnie, pomimo, że gdy uprawiałam seks z innymi facetami osiągałam szczytowe momenty, to z Jaredem było inaczej, czułam wypełnienie nie tylko pustym orgazmem ale czułam wypełnienie miłością, kiedy już ubieraliśmy ubrania mnie znów ruszyło sumienie.
- Nie powinniśmy - powiedziałam i poprawiłam bluzkę
- Dlaczego? - zapytał Jared
- Ty i ja to inne światy, ty gwiazda rocka, ja pospolita ćpunka mieszkająca w podziemiach metra - powiedziałam
- Dla mnie jesteś wspaniałą kobietą, nie żadną ćpunką - złapał mnie za podbródek i pocałował czule, wtedy usłyszałam że przyszedł Shannon, dałam mu towar i znikłam za drzwiami domu braci Leto.
Czułam się okropnie, nie powinniśmy się kochać, nie powinnam do tego pozwolić, bo uczucia zabiją mnie do końca, prócz heroiny i innych ścierw moim narkotykiem był sam Jared Leto. Poszłam do łazienki i załadowałam za dwie, świat zaczął się rozmywać a ja czułam że zaraz odlecę. Ciężko mi się oddychało, a potem ciemność, cholerna ciemność.

Otworzyłam oczy, zauważyłam, że jestem przykuta do łóżka przez różne aparatury, spojrzałam dookoła mnie nikogo nie było, złapałam się za głowę próbując przypomnieć sobie gdzie jestem, znałam to miejsce, byłam tu już kiedyś, kiedyś tu byłam...
- Witamy w szpitalu psychiatrycznym po raz kolejny panno Smith
- Nie! - krzyknęłam

czwartek, 20 lutego 2014

51. Cocaine and heroin - my best friends

- Violet nie trzęś się nie zrobię ci tego pierdolonego zastrzyku!
- Kurwa daj mi to - krzyknęłam - potrzebuję więcej to mi nie wystarczy!
- Uspokój się, nie dostaniesz ani kropli więcej - mówił łamiącym się głosem który przyprawiał mnie o wybuch śmiechu
- Jestem pierdoloną ćpunką, niedoszłą samobójczynią, zlituj się nad moim pierdolonym żywotem Jaredzie Leto
- Zamknij się Violet - krzyknął a ja zaśmiałam mu się w twarz
- Jesteś taki słaby - znów się roześmiałam - ciekawe czy ... - ucichłam - byłby taki piękny, uczyłbyś go grać na gitarze i pianine, byłby taki idealny
- Minął prawie rok Violet - powiedział
- No i co? - powiedziałam - dobra daj tą strzykawkę, po latach nie brania nawet nie potrafisz dobrze wkuć - wzięłam od niego strzykawkę i wprowadziłam narkotyk do swojego krwiobiegu. Błogi spokój, był genialny po heroinie, byłam niesamowicie spokojna, miałam gdzieś cały świat i wszystkich ludzi na kuli ziemskiej, byłam ja i mój niedoszły mąż. Dziwię się jak on ze mną wytrzymuje. Właściwie jedyne co mu przynoszę to wstyd. - Powinieneś mnie zostawić, wyjebać na zbity ryj - rzuciłam
- Znów zaczynasz
- Kurwa Jared co ty we mnie widzisz - podeszłam do lustra - wyglądam jak czterdziestolatka - westchnęłam
- Narkotyki cię wyżarły, ale i tak jesteś piękna
- Nie jestem - złapał mnie w pasie i pocałował
- Mało mi Jared - powiedziałam - Albo właściwie - zaśmiałam się i namiętnie wbiłam się w jego usta, przeniosłam swoje dłonie na jego talię, uśmiechnęłam się zadziornie do niego
- Nie Violet - powiedział i odszedł
- Ja pierdole - powiedziałam i odpaliłam papierosa
- Nie chcę żebyś była naćpana kiedy się kochamy - powiedział
- I tak nie zajdę już w ciąże wiesz jakie mam wyniki - powiedziałam z żalem
- Bo bierzesz to ścierwo! - krzyknął
- Mój lek na całe zło! Nie będziesz mi układał życia, kurwa mać będę spała na ulicy - wstałam i poszłam do wyjścia, złapał mnie mocno za rękę i posadził na krześle w kuchni
- Nigdzie nie idziesz, jedyne miejsce gdzie pójdziesz to ośrodek leczenia uzależnień
- Nie jestem uzależniona!
- Ta, a ja jestem święty nieśmiertelny - powiedział ironicznie
- Nie zamkniesz mnie kurwa! Na litość boską, zostaw mnie w spokoju - zaczęłam drzeć się na całe mieszkanie
- Uspokój się Violet do cholery! - krzyknął
- Nie kurwa Jared to nie ma sensu - powiedziałam - będę prowadziła sobie swoje piękne naćpane życie, a ty weź się za muzykę - wybiegłam z mieszkania i przytrzasnęłam drzwiami. Jedyne czego teraz chciałam to jakaś dobra działka czystej hery albo samarka kokainy, moi zbawiciele.
- Paul, wiem, że masz coś dla mnie kochanie - mówiłam przez telefon
- Jesteś spłukana Violet - powiedział
- Mogę Ci inaczej zapłacić - powiedziałam łamiącym się głosem - serio zrobię wszystko
- Przyjdź o dziewiętnastej - powiedział i rozłączył się, uśmiechnęłam się sama do siebie dochodziła osiemnasta, z kieszeni wygrzebałam ostatnie 10 dolarów, za które kupiłam sobie chleb i jakiś pasztet
- jakoś wyżyję przez trzy dni - zaśmiałam się sama do siebie, ze względu iż miałam kawałek drogi do przejścia do Paula, postanowiłam już iść, mijałam pary, dzieci, ludzi starszych i na wszystkich miałam tak mocno wyjebane że nawet tego nie ogarniałam. Przyszłam do Paula i pierwsze co zauważyłam nie posprzątane butelki po ostatniej imprezie.
- Nieźle tu masz - zaśmiałam się wchodząc
- Nie miałem czasu posprzątać - powiedział i uśmiechnął się lekko, zrzucił brudne ubrania z sofy, a ja zaraz na niej usiadłam.
- Tak więc jak, jakoś się umówimy? - zapytałam, a on po prostu do mnie podszedł objął mnie w talii i pocałował namiętnie, tak myślałam, że seksem będę musiała zapłacić za swoją działkę, a co mi tam. Właściwie nie jestem z Jaredem. przeniosłam swoje dłonie na rozporek i szybko go rozpięłam, on zaś włożył mi rękę pod bluzkę, wystarczyło kilka płynnych ruchów a jego członek stał, zabawne dowiedziałam się, że Paul jest pięciosekundowym, założył prezerwatywę i wszedł we mnie dość mocno, że aż poczułam rozchodzący się ból - chcesz działkę, to cierp Smith - złapałam się sofy i krzyknęłam z bólu, ale najwidoczniej on odebrał to jako krzyk rozkoszy i był coraz bardziej szybszy. Chyba jutro nie będę mogła chodzić, w końcu kiedy doszedł a ja udałam że także uśmiechnął się i w stanik włożył mi całą samarkę kokainy a potem jeszcze za to, że mu obciągnęłam dostałam działkę hery - żyć nie umierać - zaśmiałam się w duchu. Siedziałam u niego jeszcze kilka godzin po czym postanowiłam pokręcić się po mieście, gdy tylko się podniosłam poczułam ból w kroku - doigrałaś się Smith - powiedziałam sama do siebie.
- Jak będziesz jeszcze coś chciała, a nie będziesz miała pieniędzy to wiesz - puścił mi oczko, a ja pocałowałam go na pożegnanie, wyszłam z mieszkania i poszłam do publicznej łazienki gdzie zażyłam kokainę - jak dobrze obliczę wystarczy mi na trzy dni tyle mi tego dał - znów powiedziałam do siebie.
Szłam ulicami Los Angeles i postawiłam na standardowy nocleg ćpunów takich jak ja - dworzec metra.
- Co słuchasz? - zapytałam dziewczynę siedzącą koło mnie
- My Chemical Romance, chcesz posłuchać ze mną? - podała mi słuchawkę a ja włożyłam ją do ucha.
Mama, we all go to hell.
Mama, we all go to hell.
I’m writing this letter and wishing you well
Mama, we all go to hell.
Oh well now,
Mama, we’re all gonna die,
Mama, we’re all gonna die.
Stop asking me questions.
I’d hate to see you cry.

Mama, we’re all gonna die.
Zaśmiałam się pod nosem, kochałam tą piosenkę, mogłabym odśpiewać ją własnej matce która nienawidzi mnie za to kim się stałam, ba każdy mnie nienawidzi łącznie z Ruby. I chyba Jaredem.
Ale zbytnio mi nie zależało
- Bardzo ich lubię - powiedziałam do dziewczyny
- Kocham ich, chciałabym iść na ich koncert - powiedziała uradowana - ale ćpunki tam nie wpuszczą - westchnęła
- Zawsze dobry makijaż i idziesz - zaśmiałam się
- A to znasz? - podała mi słuchawkę, usłyszałam pierwsze dźwięki r-evolve, skrzywiłam sie i oddałam jej słuchawkę - coś się stało? - spojrzała na mnie
- Nie, nie za dużo mam złych wspomnień z tą piosenką - powiedziałam
- Chciałbym poprosić kogoś specjalnego aby wszedł na scenę - powiedział nagle Jared a reflektory skręcono na mnie - No chodź Violet - powiedział i podał mi rękę abym wspięła się na scenę. - Mamy trzecią rocznicę i dla Ciebie specjalnie zagramy piosenkę którą dopiero co napisaliśmy - uśmiechnął się i musnął mój policzek, omal się nie rozpłakałam ale musiałam się trzymać żeby nie wyjść na miękką laskę w glanach. Śmiesznie brzmi, prawda?
A revolution has begun today for me inside
The ultimate defence is to pretend
Revolve around yourself just like an ordinary man
The only other option to forget

Does it feel like we’ve never been alive?
Does it seem like it's only just begun?

To find yourself just look inside the wreckage of your past
To lose it all you have to do is lie
The policy is set and we are never turning back
It’s time for execution; time to execute
Time for execution; time to execute!

Does it feel like we’ve never been alive?
Does it seem like it’s only just begun?
Does it feel like we’ve never been alive inside?
Does it seem like it’s only just begun?
It’s only just begun

The evolution is coming!
A revolution has begun!
The evolution is coming!
A revolution has, yeah!
Pomimo swojej obrony łzy i tak spłynęły po moich policzkach, to była piosenka jaką Jared śpiewał i grał kiedy byłam pod prysznicem. Tłum zaczął bić brawa potem śpiewali nam sto lat, ten koncert zapadnie w mojej pamięci już do kresu moich dni.
- Nie chcę już o tym myśleć - powiedziałam sobie w duchu i poszłam do łazienki - moja miłości, moja kokaina - zaśmiałam się i rządek narkotyku trafił do moich nozdrzy. 

50. The pain goes away

Jared

Violet jest w ciąży, czekajcie jeszcze raz...
VIOLET JEST W CIĄŻY
Moja Violet jest w ciąży, dlatego tak naciskała na tą Chloe, ale przecież ona potrzebuje mnie bardziej niż tamta kobieta, jej mąż akceptuje to i chcę z nią wychować potomka, ogłosiłem to na twitterze, ze względu, że ona nalegała ale nie podałem informacji kto jest matką mojego dziecka, w takim układzie ogłoszę światu, że Violet Smith po ucieczkach ode mnie w końcu urodzi mi potomka, a ja już jej nie wypuszczę. Nigdy jej nie wypuszczę, zagraliśmy koncert a potem jak to było w zwyczaju poszliśmy sobie popić.
- Muszę Ci coś powiedzieć braciszku - mówiłem lekko wcięty
- Co jest Ja-Jared? - zawsze jąkał się jak był pijany, to było takie zabawne
- Zostanę prawdziwym tatą - powiedziałem z dumą
- No wiem przecież - zaśmiał się
- Nie, nie nie chodzi mi Chloe - powiedziałem zadowolony
- Ja pierdole stary - krzyknął radośnie - gratuluję! - uściskał mnie - proszę Cię nie zgub już jej - zaśmiałem się wraz z bratem...
Nie stracę, już nie stracę nie mogę stracić...


Violet

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że cholernie boli mnie brzuch.
- Mamo czy to normalne... - głos zadrżał mi a ja poczułam jak po udach cieknie mi jakaś ciecz - mamo! - krzyknęłam zalewając się łzami. Na oddziale ginekologicznym byłam już piętnaście minut później.
- Miała pani dużo szczęścia - powiedziała lekarka
- Czyli żyje? - zapytałam ze łzami
- Tak, często dzieje się, że w pierwszych miesiącach dziecko nie przeżywa - powiedziała lekarka
- Ale ono przeżyje? - zapytałam
- Zostanie pani na kilka tygodni u nas, ustabilizujemy wszystko, ale nic pani ani dziecku nie zagraża - ulżyło mi. Nie chciałam stracić tego dziecka, jeszcze go nie widziałam, ale chciałabym bardzo już je przytulić chciałabym być blisko niego, chciałabym całować je na dobranoc....
Znów poczułam taki sam skurcz jak wcześniej
- Panno Smith - usłyszałam i wiedziałam już czego oczekiwać
- Nie przeżyło prawda? - powiedziałam
- Przykro mi - usłyszałam i zalałam się łzami.Straciłam wszystko co miałam. Do tego Jared nie odzywał się do mnie, mijały kolejne dni a on był cicho, gdy tylko wypisano mnie ze szpitala czułam jeszcze większą pustkę niż wcześniej, chciałam żeby moje maleństwo było ze mną, żebym mogła je ściskać.
- DLACZEGO? - powiedziałam sama do siebie, a potem postanowiłam więcej nie myśleć, miałam dość tego wszystkiego, wyszłam z domu, a wiatr rozwiewał moje włosy, weszłam do pierwszego lepszego klubu, miałam nosa do dilerów więc znalazłam pierwszego bez problemu
- Cześć - zaczęłam
- Cześć ślicznotko, chyba widzimy się pierwszy raz - mężczyzna uśmiechnął się
- Kiedyś już cię widziałam - puściłam do niego oczko - mam sprawę
- Co byś chciała, mam na składzie najlepszy towar kochaniutka - powiedział
- Violet jestem - zaśmiałam się - kokainę? - wyszeptałam do jego ucha
- Ba! I to jaką czystą - zaśmiał się - Paul - przedstawił się a ja wyjęłam z portfela pieniądze, za które dostałam samarkę szczęścia, poszłam do łazienki i wciągnęłam dwa równiutkie rządki kokainy, od razu poczułam się znacznie lepiej, podeszłam do baru i zamówiła drinka, jednego, drugiego, a potem... koszmar się rozpoczął.
- Violet! - poczułam szarpnięcie - Co ty odpierdalasz?! - znów mnie szarpnął na co ja odpowiedziałam odepchnięciem go od siebie
- O niedoszły ojczulek się znalazł - rzuciłam z wyrzutem
- Jesteś naćpana! - krzyknął - a dziecko?!
- Nie ma dziecka - zaczęłam ryczeć - Poroniłam jak ty zajebiście się bawiłeś - powiedziałam i odeszłam od niego, złapał mnie za rękę
- Nie powinnaś brać
- To już powinno najmniej Cię obchodzić - rzuciłam i odeszłam, ale nie dał mi spokoju ani na chwilę
- Violet do cholery! - krzyknął
- Spierdalaj, na serio Leto - krzyknęłam i odwróciłam się do niego, pocałowałam go namiętnie po czym wrzuciłam mu do kieszeni pierścionek - To nie ma sensu
- Nie puszczę Cię tym razem - złapał mnie za nadgarstki po czym wziął na ręce
- Puść mnie kurwa! - krzyczałam wniebogłosy - Jared puść mnie
- Nie - powiedział stanowczo i wpakował mnie do taksówki, podał jakiś adres na pewno nie był to adres mojego domu.
- Boże czemu tak boli mnie głowa - powiedziałam do siebie, ale czekajcie, czekajcie. To nie jest moje łóżko,a  ja leżę całkiem naga. Nie, nie mogłam, nie... Jared wskoczył do mnie - Czy my? - zapytałam
- Nie, coś ty - powiedział - zarzygałaś sobie ubranie a bieliznę zrzuciłaś sama mówiąc, że ci gorąco - odparł i zaśmiał się
- Ja pierdole - powiedziałam i złapałam się za głowę, po czym znów przyszło mi myśleć o moim niedoszłym dziecku, spojrzał na mnie kiedy to moje oczy zalewały się łzami, objął ramieniem i jedyne co mógł zrobić to przeczesywał moje włosy swoją dłonią próbując mnie uspokoić. - Straciliśmy je - powiedziałam - straciliśmy je na zawsze - i wtedy rozryczałam się na dobre.

Mijały dni, tygodnie, miesiące a ja wpadłam na dobre. Z alkoholu po kokainę i heroinę, odcinając się całkowicie od świata, tkwiąc we własnym wyimaginowanym świecie. Pisząc na skarpie list pożegnalny, list pożegnalny ćpunki z Nowego Jorku.


Jared, chciałabym abyś nie miał za złe tego co zrobiłam, bo zrobiłam to dlatego, że nie dałam rady żyć bez niego ani bez Ciebie, dobrze wiedziałam na co się zgadzam, że tak będzie lepiej dla siebie, lecz w tym wszystkim zapomniałam o samej sobie. Jestem właśnie czysta, i taka odejdę, na zawsze będę Twoja ale nie płacz za mną,nie chcę żebyś płakał, powiedz mojej mamie że ją kocham, Ruby że ma się trzymać Rose i Katherine że wyzdrowieją, Shannonowi że był dobrym przyjacielem. Kocham was wszystkich - Violet. 5 czerwca 2011. 

Tunel a na końcu światło, moje zbawienne światło, na końcu piękny chłopczyk
- Mamo! - krzyknął radośnie
- Już jestem z Tobą - odparłam tuląc chłopca do siebie. Mój synek, podobny do ojca, synek uśmiechnięty o oczach koloru nieba, tu mogę zostać na zawsze i zostanę. Szczęśliwa


środa, 19 lutego 2014

49. stay with you

Violet

Mama zareagowała na to nadzwyczaj radośnie, była prze szczęśliwa, że urodzę jej wnuczka. Wszyscy byli cholernie szczęśliwy prócz mnie. Popadałam w coraz większe gówno, gdyby nie to, że jestem w ciąży zapewne siedziałabym najebana albo naćpana trzęsąc się jak chihuahua, nic ale to nic nie potrafiło wypełnić pustki w moim sercu, chyba że dziecko jakie urodzę da radę, Jared nic nie wie i tak lepiej dla niego, słyszałam, że zaczynają nową trasę koncertową. Złapałam gazetę leżącą na mojej nocnej szafie.
" Jared Leto spodziewa się dziecka
Nowa wschodząca gwiazda muzyki rockowej spodziewa się dziecka z niejaką Chloe Rubin, poinformował o tym na swojej stronie, gratulujemy!"
Westchnęłam. Są pewnie razem, więc właściwie bardzo dobrze, dla dziecka Chloe.
- Violet ty pierdolona egoistko, wcale nie myślisz o dziecku - mówił mały głosik we mnie, miałam wyrzuty sumienia, ale nie wiedziałam nawet jak powiedzieć Jaredowi o zaistniałym fakcie, złapałam drżącą dłonią telefon, wpisałam numer Jareda który znałam zresztą na pamięć.
- O hej Violet - powiedział radosnym tonem - Co u Ciebie? - zapytał
- Hej - odpowiedziałam - wszystko chyba dobrze - dodałam - jesteście jeszcze w LA? - zapytałam
- No tak, gramy wieczorem koncert dlaczego pytasz? - zapytał
- Znajdziesz dla mnie piętnaście minut? - zapytałam
- Jasne, a gdzie mam przyjechać?
- Do mnie, będę czekać - rozłączyłam się i usiadłam zestresowana na kanapę, tak bardzo nie chciałam niczego psuć a moja ciąża była jak zawleczka od bomby. Usłyszałam pukanie do drzwi. Niepewnie otworzyłam drzwi i pierwsze co chciałam zrobić i zrobiłam to się do niego przytuliłam. Było mi ciężko, ze względu, że nie mogłam zepsuć tego wszystkiego, tyle sprzeczności było we mnie, że nie mogłam wytrzymać.
- Chciałbyś może herbaty bądź kawy? - zapytałam
- Kawę jeżeli możesz - uśmiechnął się pokazując rząd prostych zębów, musi po prostu musi.  Zaparzyłam kawę i usiadłam naprzeciw Jareda, siedzieliśmy przez jakiś dłuższy czas w ciszy
- Nosisz - powiedział i spojrzał na moją dłoń
- Żeby o Tobie zawsze pamiętać - łzy napłynęły do moich oczu - Może jestem egoistką ale myślę o przyszłość twojego pierworodnego dziecka - powiedziałam i jeszcze bardziej się rozpłakałam
- Dlaczego płaczesz? - zapytał patrząc w moje oczy zalane łzami
- Bo Jared... - głos załamał mi się a on patrzał na mnie i nie rozumiał o co właściwie mi chodzi
- Mów Violet - spojrzał na mnie, mówił błagalnym głosem - no mów proszę Cię - spojrzał na mnie znów tym samym wzrokiem kiedy to chciał ode mnie coś wyciągnąć
- Bo w czerwcu... - złamałam się - w czerwcu - łzy
- Co w czerwcu? - dopytywał
- Urodzę - łzy spłynęły po moich policzkach
- Co?
- Tak to, urodzę nasze dziecko - znów ryczałam
- Spokojnie - powiedział - Zostanę przy Tobie
- Nie, musisz zostawać
- Muszę - powiedział i wstał z krzesła - Kocham Was tak mocno, że już nigdy was nie zostawię

48. James

 Adam

- Słabo bo moją identyfikować ciało
- Kurwa - odparła a ja podałem jej bilety
- Dlaczego właściwie to robisz? - zapytałem
- Byłam tylko przeszkodą, teraz może popłaczą ale będą potem szczęśliwi, Jared ze swoim dzieckiem - wtedy zemdliło mnie po raz któryś znów dzisiaj - ale się denerwuję matko - odparła
- Uda się, musi - powiedziałem spoglądając na nią
- Jestem Violet Smith, mi się musi udać - złapała bilet i powędrowała do kasy biletowej.

Violet:

Teraz mogłam rozegrać wszystko na nowo, przeprowadzam się do Meksyku pod imieniem i nazwiskiem: Zoe Black. Violet umarła a narodziła się Zoe. Musiałam dać szansę Jaredowi i Chloe, dać żyć przyjaciółką a jedynym pomysłem było upozorowanie własnego samobójstwa. Wsiadłam do samolotu
- Mexico welcome - powiedziałam w duchu - Goodbye my lover - powiedziałam głośniej i włączyłam muzykę ze swojej mp3.
Meksyk okazał się pięknym miejscem, miałam mieszkanie, miałam pieniądze, jedyne czego mi brakowało to szczęścia ale teraz mogłam je znaleźć.
Z brązu włosy stały się blond i sięgały aż do pasa, zmieniłam styl i inaczej sie malowałam, a to, że miałam podobną twarz do Violet Smith? Po prostu przypadek.
Byłam wolna od schizofrenii, miałam siebie, butelkę wódki i trochę par butów
żyć nie umierać.
- Kurwa co mi tak niedobrze - powiedziałam sama do siebie, eh pewnie zatrułam się tym vegańskim żarciem Jareda.
Jared... pewnie sobie radzi, wierzę że będzie dobrze.
Może kiedyś jeszcze na siebie wpadniemy, kiedyś jak oboje będziemy mieli rodzinę i będziemy mieli ulotną chwilę, kto wie.
2 tygodnie później
- Nie przechodzi mi już ciągle, do tego okres mi się spóźnia - żaliłam się poznanej w Meksyku Natalie.
- Ej a co jak jesteś w ciąży Zoe? - zapytała, nie mogłam przywyknąć do Zoe było takie dziwne... Ale cóż, chciałam to mam
- Kurwa, nie no nie mogę - powiedziałam a potem zaczęłam liczyć - NIE KURWA! - krzyknęłam - Gdzie tu jest jakaś apteka? - zapytałam, nim jeszcze wyszłam usłyszałam
" Rodzina samobójczyni twierdzi, że to nie jej ciało, tak więc możliwe że panna Smith jest gdzieś wśród nas, zaczynamy poszukiwania" 
- Kurwa - pomyślałam w duchu, a Natalie zaprowadziła mnie do apteki - Dzień Dobry, poproszę test ciążowy - powiedziałam, kobieta spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i dała test, zapłaciłam jej i poszłam do łazienki, wszystko zaczęło mnie boleć momentalnie, chciałam dziecka ale nie teraz, po co Jaredowi dwójka bachorów? Po cholerę ma mieć jeszcze jedno na głowie, musi sobie ułożyć teraz życie, z Chloe.
- Żyjesz tam? - usłyszałam od Natalie, położyłam test i zaczęłam ryczeć, ryczeć wniebogłosy.
- Nie mogę być w ciąży! - zaczęłam płakać a Natalie weszła do łazienki
- Dlaczego się nie cieszysz? - zapytała
- Najgorszy moment a ja jestem w ciąży - powiedziałam wściekła. Ale cóż, nie usunę dziecka, muszę pogodzić się z tym, że owoc mojej miłości z Jaredem jest we mnie. Natalie poszła a mnie naszła taka ochota aby zadzwonić do Jareda, ale co miałam powiedzieć : - Cześć oszukałam was wszystkich, że umarłam, teraz sobie siedzę w Meksyku grzeję swoją dupę, a za jakieś 8 miesięcy urodzę ci pięknego bobaska, oj chyba będę trochę po Chloe, bo my nie wiemy co to są prezerwatywy i żyjemy chwilą...
Jestem wściekła na siebie, nie mogę zrujnować mu życia drugim dzieckiem, muszę utrzymać to w tajemnicy, powiem że najwyżej to mój były chłopak i jakieś imię wymyślę, ale właściwie może powinnam się ujawnić?
- Natalie? - zaczęłam
- Co jest?
- Słyszałaś o tej Smith z NY? - zapytałam
- Ano słyszałam
- Gadasz z nią właśnie - powiedziałam
- Cooo? czemu ty...? - zapytała
- Byłam z Jaredem Leto, ale kiedy mieliśmy przerwę kochał się z inną kobietą i doszłam do wniosku, że oni zasługują na to aby wychowali to dziecko razem, i upozorowałam swoją śmierć, teraz chyba..
- Musisz się ujawnić, Violet! - tak brzmiało to normalnie
- Boję się - powiedziałam
- Mój ojciec jest lekarzem, mam pomysł! - powiedziała
- Jaki?
- Wyjechałaś do Meksyku odpocząć ale na lotnisku Cię okradziono, potem znalazłaś się tu, pamiętasz wszystko prócz swojego imienia i nazwiska
- To przejdzie?
- To jest Meksyk tu przejdzie wszystko - poklepała mnie po ramieniu
- Tylko musimy rozegrać to dość szybko
Po tygodniu jechałam z Ruby do domu jaki sama mi zapewniła. Byłam taka pewna, że będę z Jaredem. Byłabym ale jak dziecko ma wychować się bez ojca? Właściwie...
Moje się wychowa. Będzie potomkiem słynnego wokalisty Jareda Leto o którego istnieniu on sam wiedzieć nie będzie.
- Jared jest w Nowym Jorku - zaczęła Ruby
- Proszę, nie mówmy o tym - posmutniałam
- Ranisz siebie Violet - odparła
- Wiem, ale tak będzie dla nas lepiej - złapałam się momentalnie brzucha. Miałam nadzieję, że urodzę zdrowego chłopca i nazwę go James. Ruby spojrzała na mnie i tylko westchnęła, nie wiedziała bowiem, co jest ze mną właściwie. Gdy tylko zajechałyśmy do domu, zadzwoniłam do ginekologa.
- Dzień Dobry, myślę, że jestem w ciąży i chciałabym umówić się na wizytę - powiedziałam, a kobieta zapisała mnie na siedemnastą następnego dnia, byłam cholernie zmęczona podróżą, ale przed tym jeszcze poryczałam sobie w ciszy, później spałam jak dziecko, a rano czekała na mnie jedna wiadomość w skrzynce odbiorczej.
" Przestań robić z siebie bohaterkę, nie chcę zniszczyć waszego związku - Chloe"
Telefon trafił na podłodze a ja wściekła wstałam. Kurwa mać. Próbuję zrobić wszystko, żeby pierwszy potomek Jareda... Znów płacz.
- To mój miał być pierwszy - powiedziałam do siebie i złapałam się za brzuch - kochanie obiecuję Ci, że będę dobrą mamą, obiecuję Ci to - powiedziałam, a łzy spłynęły po moich policzkach
- Violet zrobić ci.... - urwała - co się stało? - zapytała
- Muszę wrócić do Los Angeles, do mamy - powiedziałam przez łzy
- Ale dlaczego Violet, źle Ci tu? - zapytała przyjaciółka
- Muszę... - spojrzałam na zegarek, jakim cudem ja spałam do szesnastej? - Jezu ja jestem umówiona - rzuciłam do przyjaciółki i wybiegłam aby zdążyć na wizytę. Gdy już usiadłam przed nią, przeszłam badania, i wszystko ona uśmiechnęła się
- Gratuluję, jest pani w ciąży - uśmiechnęłam się, chociaż w środku czułam się podle. Czułam, że ranię własne dziecko. Nasze dziecko tak samo jak dziecko Chloe powinno mieć normalną rodzinę. Wracałam a po policzkach spływały mi słone łzy, ktoś zaczął wołać mnie przez pół ulicy, odwróciłam się. Idealnie, widział skąd wychodziłam...
- Violet no zatrzymaj się - usłyszałam
- Nie - odparłam i przyśpieszyłam tępa coraz głośniej płacząc, wsiadłam do taksówki i tyle go widziałam. nie mogłam od tak pozwolić...
Rujnuję sobie życie, na własne swoje pierdolone życzenie. Wparowałam do domu Ruby coraz głośniej rycząc.
- Co ci jest cały dzień? - powiedziała zdenerwowana Ruby. Podeszłam do torebki i wyrzuciłam wszystkie moje papiery, w tym test z krwii i test jaki zrobiłam w Meksyku
- To mi jest - odparłam
- Jesteś w ciąży? - powiedziała zdziwiona
- Tak, za pierdolone osiem miesięcy urodzę dziecko - powiedziałam załamana
- Musisz powiedzieć Jaredowi - zaczęła
- Nie - krzyknęłam - Nie będzie nic wiedział, dlatego muszę jechać do mamy - powiedziałam
- Zasłużyłaś żeby był z Tobą
- Ona była pierwsza, po co ma mieć na sobie następnego bachora? - powiedziałam z żalem sama do siebie- mogłam brać te pierdolone tabletki, ale uznałam, że z nim mogłabym mieć dziecko, wszystko, no i mam dziecko....
- Uspokój się, zrobię Ci herbatę - powiedziała i poszła do kuchni a ja schowałam wszystkie rzeczy znów do swojej torebki, moje myśli to był jeden wielki chaos niemożliwy do ogarnięcia.
- Przyjedź, po prostu - usłyszałam z kuchni krzyk Ruby
- Kto ma przyjechać? - zapytałam
- Rose - odparła, a ja wzięłam kubek z herbatą i poszłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżku. Usłyszałam pukanie, wiedząc, że to Rose kazałam jej wejść. Rose okazała się mieć kutasa i nazywać się Jared Joseph Leto.
- Czemu mi uciekłaś? - zapytał i usiadł na rogu łóżka.
- Bo musisz się zająć dzieckiem jakie przyjdzie na świat za sześć miesięcy - powiedziałam
- Myślałem, że nie żyjesz - zaczął - poczułem się taki winny i nadal tak się czuję - powiedział i spojrzał głęboko w moje oczy, gdyby nie moje postanowienie uległabym jego niebieskim oczom, jakie kochałam ponad życie.
- Nie musisz się obwiniać, nic nie jest twoją winą - złapałam się za brzuch co robiłam coraz częściej - wracaj do Chloe, będziesz ojcem, bądź dumny - pocałowałam go w policzek i wzięłam łyk herbaty.
- Nie chcę jej, umówiliśmy się, że będę płacił alimenty na dziecko
- Dziecko musi mieć ojca - łza spłynęła po moim policzku
- Będzie miało, męża Chloe - powiedział - nie poda mnie nawet do papierów, on pogodził się z tym, że nie może mieć dziecka, a ona wytłumaczyła mu, że zrobiła to dla nich - ogarnęła mnie pustka, nie chciałam żeby wiedział, nie chciałam żeby był... Chciałam ale zepsułabym mu karierę
- Rozumiem - odparłam - ale to nie zmienia faktu, że chcę wrócić do mamy, potrzebuję jej - powiedziałam
- To może chociaż zgodzisz się żebyśmy odwieźli Cię a przy okazji zagramy 2 koncerty, to tylko miesiąc - powiedział
- Okej - odparłam, przez miesiąc nic nie będzie widać, a rzygałam już po tabletkach na schizofrenię więc można tak połączyć fakty. Wszystko, aby z nim się godnie pożegnać - wybacz mi maluszku - powiedziałam w myślach. Jared wyszedł, jutro wyjazd.
- Powiedziałaś mu? - zapytała Ruby
- Nie i nie powiem - byłam wściekła na przyjaciółkę - odwiozą mnie do domu, miesiąc mnie nie zbawi
- Powinien wiedzieć - powiedziała Ruby
- Nic nie powinien - rzekłam i wypiłam resztę herbaty. - Mam nadzieję, że będziesz chłopczykiem, nazwę cię James, jak będziesz dziewczynką to nazwę Cię Elizabeth, mamusia Cię kocha ponad wszystko, nie pozwoli Cię skrzywdzić, będziemy żyli sobie w Los Angeles z babcią, będziemy szczęśliwą rodzinką.
Miesiąc później
- Nie Jared, na serio dobrze się czuję - odarłam kiedy to znów wymiotowałam do łazienki z rana
- Na pewno? - zapytał
- Tak, nie pamiętasz jak było ostatnio jak zmienili mi tabletki? - zapytałam
- Fakt - odparł
- No właśnie - powiedziałam
- Na pewno chcesz zostać u mamy? - zapytał, wiedziałam że chciał abym z nim dalej była ale, coś w środku kazało mi odejść.
- Tak, ale odzywaj się do mnie
- Bedę dzwonił codziennie - pocałował mnie w policzek
- Dobrze, to ja idę - złapałam walizkę i wyszłam z autokaru
- Violet! - krzyknął jeszcze
- Tak? - zapytałam
- Chciałbym, abyś go zatrzymała - podał mi pierścionek zaręczynowy, złapałam go, uśmiechnęłam się i poszłam przed siebie, w domu byłam po dziesięciu minutach.
- mamo, jestem w ciąży - powiedziałam na starcie

wtorek, 18 lutego 2014

47 Goodbye my lover

Shannon

Nie rozumiałem o co chodziło Violet, ale była roztrzęsiona, postanowiłem więc pójść do Jareda, ale ten mi nie otworzył. Idealnie dzień przed wyjazdem takie numery, wkurzony otworzyłem z Tomo butelke whiskey.
- Nie zrozumiem Jareda nigdy - powiedziałem
- Ciekawe co teraz się stało - Tomo wlał nam trunku - Taka piękna z nich para a ta Violet przecież jest prześliczną kobietą zewnątrz i wewnątrz
- Wypijmy za miłość, żeby nam się udała - zaśmiałem się i stuknęliśmy się szklankami, jakieś pół godziny później kochany Tomo prowadził mnie do łóżka, bo ja nie byłem w stanie - no tak miałem talent do upijania się - Ej weź głośniej - rzuciłem do niego słysząc coś o dragach
- Przestań Shannon chodź spać - zaśmiał się
- Kurwa Tomo - wyrwałem się i włączyłem głośniej radio.
" - Jak wytłumaczy pan fakt, że coraz więcej osób umiera od heroiny w tym mieście? 
- Proszę pana, ja im nie każę brać tego świństwa, walczymy z tym jak możemy ale zawsze znajdą się śmiałkowie 
- Wątpię aby ta kobieta była śmiałkiem 
- Może jeszcze powiedzcie wszyscy, że to moja wina 
- Nikt tego nie powiedział, ale dziewczyna miała schizofrenię a jej przyjaciółka opowiada, że była załamana w tym momencie, myśli pan że co była ćpunką i po prostu sobie za dużo zabrała...." 
- Ehhh szkoda ludzi, co to ścierwo robi z człowiekiem - westchnąłem i położyłem się spać, rano obudziłem się bardzo szybko i postanowiłem że przejdę się ostatni raz ulicami Los Angeles.
Zainteresowała mnie krzycząca dziewczyna przed wejściem
- Dopadnę tego skurwysyna, i mam wyjebane w to że mnie nie wpuścicie, o szukam twojego pokurwionego brata - rzuciła ostatnie słowa do mnie, podszedłem do niej
- O co chodzi?
- Nie wiesz? - zapytała i zaczęła płakać
- Chodź - pokazałem ochronie, że ją wezmę do kawiarni jaka mieściła się w hotelu, dziewczyna ledwo stała na nogach, więc złapałem ją pod rękę i poszliśmy do kawiarni, cały czas płakała nie mogąc ogarnąć swojego płaczu - powiesz mi o co chodzi? - zapytałem spokojnie a ona znów zaczęła mocniej płakać, nie rozumiałem o co chodzi.
- Nie oglądałeś telewizji - pobladła
- Nie miałem czasu - rzekłem - co narobił Jared? - zapytałem
- Pierdolony morderca - powiedziała i znów zaczęła płakać a potem przysunęła mi gazetę
" Heroinę dostaniesz teraz wszędzie - następna ofiara narkotycznego mordercy" 
- Nie widzę żeby coś oczerniało mojego brata - powiedziałem
- Czytaj dalej - powiedziała
" Kolejna ofiara, heroiny w Nowym Jorku, tym razem 27-letnia mieszkanka Nowego Jorku. Dziewczynę ostatni raz widziano jak wychodziła roztrzęsiona z hotelu Sofitel wieczorem, potem znaleziono jej zwłoki w łazience w klubie mieszczącym się 50 metrów od hotelu. Dziewczyna zmarła z powodu zmieszania heroiny z tabletkami na schizofrenię, lekarze nie wykluczają próby samobójczej. 
- Panna Smith była moją pacjentką, ostatnio skarżyła się na ból po stracie narzeczonego - mówi lekarz zmarłej. Heroina pochłania coraz więcej osób, to już 60 ofiara w tym roku...." 
Przeczytałem jeszcze raz i jeszcze raz, dziewczyna coraz mocniej płakała
- Nie... - powiedziałem
- Tak - ledwo co siedziała na krześle, więc wcale nie czekałem po prostu zadzwoniłem na pogotowie, a tam dopytałem o resztę historii.
- Słyszeliście coś o tej dziewczynie co zmarła wczoraj? - zapytałem
- Tak, Violet Smith, 27 lat, schizofrenię miała, biedna dziewczyna, nie sądzę żeby nie miała powodów, wiedziała co może się stać - powiedział ratownik
- Dzięki - odparłem - hej, jak się nazywasz? Przyjdę potem do Ciebie
- Rose - powiedziała tylko i wzięli ją karetką do szpitala. Ogarnęła mnie pustka.
Jeszcze wczoraj widziałem radosną Violet, potem załamaną a teraz ona nie żyje.
Wiedziałem, że teraz brat będzie potrzebował mnie najbardziej, wiedziałem, że też musi przestać grać na jakiś czas. Nie mogę, mam blokadę była dla mnie jak mała siostra, którą chciałem ochronić przed każdym złem jakie nas otacza. Zapukałem do drzwi Jareda
- Wejdź - powiedział, siedział najebany
- Stary wiem, że jest ciężko ale damy radę - powiedziałem
- Na chuj ja się z tą Chloe ruchałem ja pierdole - krzyknął
- Co?
- No Violet kazała mi się nią zająć, i z nami koniec, muszę ją znaleźć
- Jared.... - on nie wiedział, miałem być osobą która mu to powie, to najgorsze co mogło mnie czekać.
- Co? - wstał żeby iść
- Jared kurwa! - krzyknąłem i sam zacząłem ryczeć jak dziecko, może dlatego że przez ten czas pokochałem Violet jak własną siostrę
- Co ty ryczysz? - zapytał - Shannon o co chodzi? - zapytał

Jared

- Co ty ryczysz? - zapytałem brata - O co chodzi Shannon? - dopytałem
- Violet... - zaczął nie mogąc się uspokoić a ja nie rozumiałem o co mu chodzi, ale alkohol momentalnie ze mnie zszedł jak włączyłem telewizję, bo mi kazał.
" - Nie wiem czy nas słyszysz Violet, ale wiemy że nie chciałaś... - Ruby mówiła do kamery " 
- Co? - zalałem się łzami - Nie, nie, proszę nie - wyleciałem z pokoju jak najszybciej i zbiegłem zaraz na dół
- Violet Smith? - zapytałem jakąś kobietę
- To ta dziewczyna która nie żyje - powiedziała
- Nie, ona  - wsiadłem do taksówki i podałem adres Ruby
- Jared jesteś skurwysynem - powiedziała
- Zabij mnie - rozryczałem się jak dziecko
- O co poszło? - zapytała
- Mam mieć dziecko z laską, nie byliśmy wtedy razem, ona powiedziała że mam się nią opiekować... - przytuliła mnie - Skąd miałem wiedzieć, że ona, pobiegłem za nią ale jej nie znalazłem - powiedziałem
- Jej rodzice przyjadą zidentyfikować ciało - powiedziała i pobladła
- To nie może być prawda... To nie może być jebana prawda - rozbrzmiał telefon, Chloe. Kurwa wybrała sobie moment - Nie chcę rozmawiać - powiedziałem
- Ale miałeś dzisiaj - powiedziała
- KURWA MOJA NARZECZONA NIE ŻYJE, ZOSTAW MNIE W PIERDOLONYM SPOKOJU -krzyknąłem do słuchawki
Chciałem obudzić się i wiedzieć, że to jest nieprawda.

Adam:

- Udało się? - zapytała

46. I deserve it

Rozdział zawiera fragmenty  +18  
Nie będę pouczała, bo i tak czytasz na własną odpowiedzialność :)


Jared 
 Czerwiec 2011

Poranne słońce wpadające przez szczelinę pomiędzy oknem a roletą okropnie raziło mnie w oczy.
- Cholerna roleta - powiedziałem i podniosłem się z łóżka, bowiem wiedziałem że już dłużej sobie nie pośpię. Na oko była godzina ósma, a ja uwielbiałem leżeć w łóżku do jedenastej. Wcale nie uśmiechało mi się wstawanie tak szybko, ale wiedziałem, że nie zasnę. Wyszedłem więc z okrycia ciepłą kołdrą i powędrowałem do kuchni i otworzyłem lodówkę, zauważyłem tam jedynie mleko sojowe na które się ostatnio przerzuciłem i sałatkę, westchnąłem i postanowiłem zrobić sobie po prostu kawę. Zaparzyłem sobie ją i włączyłem radio, właśnie rozbrzmiało Zombie zespołu The Cranberries - ulubiona piosenka Violet. Przed oczami miałem scenę sprzed trzech lat w kuchni śpiewając z nią tą ów piosenkę.  Do oczu napłynęły mi łzy, tęskniłem cholernie za moją piękną dziewczyną, ale to ja spieprzyłem tą sprawę gdy już pogrążyłem się w żalach do siebie i wspomnieniach do kuchni przyszedł Shannon. 
- Znów użalasz się nad sobą? - zapytał spoglądając na mnie 
- Nie powinienem pozwolić jej odejść - powiedziałem spuszczając wzrok
- Nie możesz wiecznie o tym myśleć - odparł - Idziemy dzisiaj się nieźle zabawić - uśmiechnął się
- Nie wiem czy to dobry pomysł - powiedziałem
- Przestań Jared, zachowujesz się jak dziadek - powiedział Shannon
- No dobra, pójdziemy - uległem i zaraz pożałowałem tej decyzji.
Nadszedł wieczór tak więc odziałem się w luźną bluzkę gunsów i poszarpane i przetarte jeansy, nie czułem się nigdy dobrze w eleganckim stylu.
- Boże Jared, na to żadnej nie wyrwiesz - powiedział Shannon kiedy tylko mnie zobaczył
- Pierdolisz głupoty braciszku - zaśmiałem się, poszliśmy do dość znanego klubu w LA, oczywiście za zasługą naszego dobrze sprzedającego się albumu byliśmy w stresie VIP gdzie alkohol lał się litrami bo był darmowy, nie czułem się od początku w towarzystwie aktorów, piosenkarzy czy modelek bądź projektantów - pójdę zobaczyć co jest na dole - powiedziałem do Shannona. Na dole czyli w strefie dla wszystkich. Podszedłem do baru i zamówiłem sobie whiskey, zapłaciłem dość atrakcyjnej barmance i usiadłem gdzieś z tyłu, było mi dziwnie, ale po kilku głębszych zrobiłem się bardziej rozmowny i nawet tańczyłem na parkiecie, co ten alkohol może zrobić z człowiekiem.
- Jared? - usłyszałem damski głos za swoimi plecami, więc odwróciłem się
- O kurwa! Chloe! - krzyknąłem radośnie. Chloe czyli moja znajoma, nie widzieliśmy się masę czasu,  przyjaźniliśmy się kiedy mieliśmy po dziewiętnaście lat. Nie powiem, że od tego czasu nie wypiękniała, bo tak się stało. Z kształtów chudej jak patyk nastolatki wyrosła na kobietę o świetnych kształtach, tak właśnie cycki jej urosły
Leto ty tylko o jednym - skarciłem się
- Kopę lat Jaredziku! - zaśmiała się i zaciągnęła mnie do baru wypiliśmy kilka kolejek a ja czułem się coraz bardziej pewniejszy siebie
- Upiłaś mnie Chloe! - zaśmiałem się, a ona zaciągnęła mnie na parkiet, ręce złączyły nam się z zmysłowym tańcu. Nie dość, że wydoroślała i stała się seks bombą to jeszcze wywijała lepiej niż jakaś tancerka, byłem pod wrażeniem, i czułem że jak czegoś nie zrobię to zaraz wybuchnę, ale wolałem trzymać to w sobie
- Będziesz jechał na ręcznym? - usłyszałem głosik w swojej głowie - weź się nie patyczkuj - znów.
Objąłem Chloe w pasie, po czym moje ręce spoczęły na jej pośladkach i ścisnęły je, dziewczyna chyba zrozumiała o co chodzi bo taktyka zaczęła się rozkręcać, pociągnęła mnie za sobą do ciemnego korytarzu, przywarłem ją do ściany i zacząłem całować, pierw usta, potem szyja, dekolt, nie byliśmy jedynymi robiącym "to" tutaj, takich atrakcji jeszcze nie przeżyłem, moja dłoń znalazła się pod jej jedwabną bluzką i jeździła to po jej piersiach to po brzuchu, dziewczyna zamruczała coś do mojego ucha.
- Chodźmy - powiedziała - mam pokój niedaleko - zaciągnęła mnie na dwór po czym wsiedliśmy do taksówki, podała adres i pojechaliśmy. Jej ręka spoczęła na moim kroczu co cholernie mnie pobudziło.
Taksówko szybciej - pomyślałem i wtedy zatrzymaliśmy się przy jednej z kamienic, wsiedliśmy do windy, była pusta więc ona kliknęła piętro, jeżeli dobrze spojrzałem piętnaste, potem zajęła się mną, gdy dojechaliśmy na piętro w dłoni trzymałem już swoją bluzkę, dziewczyna była nagrzana co było na plusie dla mnie. Otworzyła drzwi i nawet nie zapaliła światła, szliśmy kawałek korytarzem a potem weszliśmy do sypialni, wziąłem ją na ręce i położyłem na łóżku, sam zaczynając pozbywać ją części jej garderoby, ona za to rozpięła mój rozporek i wzięła mojego członka do ust, nie powiem że nie była w tym dobra, ale mojej Violet nie dorównywała...
Kurwa Leto, nie ma żadnej twojej Violet...
Potem ja zacząłem pieścić jej kobiecość, a ona zwijała się z jęków, całkiem mi się to podobało i nakręcało mnie to do działania
- Pieprz mnie tak, że jutro nie wstanę z łóżka! - krzyknęła szybko oddychając, kiedy nasze ciała złączyły się, ona nie przestawała krzyczeć mojego imienia, była taka głośna, że pewnie słyszała nas cała kamienica, w momencie mega orgazmu oboje wydaliśmy z siebie jęk rozkoszy, skończyłem w niej, kiedy tylko wyregulowały nam się oddechy i mogliśmy coś powiedzieć, złapałem moje spodnie i wyjąłem paczkę fajek, tak po seksie dobry był dla mnie papieros - po dobrym seksie jak najbardziej.
- Nie będzie ci przeszkadzało jak zapalę? - zapytałem i spojrzałem na nią
- Nie będzie, sama też zapalę - powiedziała i sięgnęła po paczkę papierosów
- Mogę dać ci mojego - podałem jej paczkę, ona wyciągnęła papierosa i odpaliła podając mi zapalniczkę.
- Muszę ci powiedzieć, że za jakąś chwilę będziesz musiał iść bo wróci z pracy mój... - no zajebiście, laska zajęta, ups puknąłem kogoś kobietę , bywa.
- Okej, okej spalę i się zmywam - powiedziałem
- Ale daj telefon - powiedziała, a ja podałem jej telefon
- Odezwij się kiedyś - rzuciła kiedy wychodziłem.
Wrzesień 2011
Violet spała nie chciałem jej obudzić ale gdy tylko ją przykryłem ona otworzyła swoje oczy.
- Przepraszam - powiedziałem, a wtedy rozbrzmiał mój telefon, nieznany numer, uśmiechnąłem się do Violet i odebrałem
- Jared, hej tu Chloe - zdziwiło mnie, że dzwoni do mnie, chociaż ja wydzwaniałem do niej, a ona nie odpowiadała
- No cześć - powiedziałem
- Musimy porozmawiać jesteś w NY tak? - zapytała
- No jestem a o co chodzi? - dopytywałem
- To ważne
- No dobra
- Za dziesięć minut w parku koło twojego hotelu - powiedziała i rozłączyła się
- Musze coś załatwić - rzuciłem do Violet i wyszedłem z hotelu, jesienne powietrze było cholernie przyjemne, usiadłem na ławce i wtedy do mnie podeszła Chloe, wyglądała troszeczkę inaczej. - Więc o co chodzi? - zapytałem i spojrzałem na dziewczyna a ona usiadła koło mnie
- Sprawa wygląda tak, że pamiętasz nasze ostatnie spotkanie
- No pamiętam jak mógłbym zapomnieć - zaśmiałem się
- Jestem w ciąży - powiedziała a mnie zamurowało
- Jak to? - potem miałem przebłysk
" - nie mam gumki - powiedziałem w pewnym momencie 
- spokojnie, biorę tabletki" 
- Mówiłaś, że bierzesz tabletki! - krzyknąłem
- Nie krzycz, skłamałam - byłem wściekły
- Masz faceta, więc nie wiem co za problem, dziecko może być jego - powiedziałem i spojrzałem przed siebie
- Właśnie nie może - powiedziała
- Będę Wam płacił do cholery, ale dopiero ułożyłem sobie życie - powiedziałem nerwowo
- Mój facet jest bezpłodny - rzuciła
- Ja pierdole - powiedziałem
- Uda mi się uda jeszcze może miesiąc potem będzie widać... - powiedziała - a usunąć, nie usunę
- Pojebało Cię niczego nie usuniesz - powiedziałem - coś zaradzimy - popłakała się a ja przytuliłem ją, byłem wściekły na nią i na siebie czułem się jak gówniarz który nie może o siebie zadbać
- Masz kogoś tak? - zapytała
- Tak mam narzeczoną, bardzo ją kocham - powiedziałem
- Możemy zostawić to w tajemnicy jak chcesz - powiedziała i lekko uśmiechnęła się
- Nie, powiem jej, nie umiem jej oszukiwać - rozmawialiśmy jeszcze chwilę po czym powiedziałem jej, że spotkamy się jutro rano i powiem co i jak, gdy tylko odeszła uderzyłem pięścią w drzewo
JESTEŚ TAKI POJEBANY!
krzyknąłem przed siebie, potem musiałem powiedzieć Violet ale nie wiedziałem jak. Wróciłem do pokoju hotelowego a ona kochana siedziała i pakowała moje ubrania
- Pomyślałam, ze Cię spakuję - uśmiechnęła się tak kochano, a ja czułem że pomimo, że z nią wtedy nie byłem to ją zdradziłem
- Jesteś kochana - powiedziałem i pocałowałem ją w policzek, zacząłem chodzić nerwowo po pokoju...
Violet
Od kiedy się obudziłam towarzyszył mi dobry humor, wszystko robiłam z uśmiechem na twarzy, Jared musiał gdzieś pilnie wyjść więc ja włączyłam muzykę
"Bo ja  lubię twoje włosy, glany cienkie papierosy"
Pogłośniłam i zaczęłam sobie tańczyć po pokoju, jak debilna nastolatka, przypominając sobie jak kiedyś było.
- Ruby, matko boska idziesz tylko spotkać się z Jaredem a nie idziesz na pokaz mody - znudzona siedziałam na kanapie jak moja przyjaciółka zaczęła przebierać w ubraniach, ciągle coś poprawiała, żeby było idealnie, w końcu poszła w sukience, małej czarnej jak to mówią, towarzyszyłam jej do samych drzwi od mieszkania Jareda, uśmiechnęłam się do chłopaka i zniknęłam im z oczu, to ich wieczór" Kto by pomyślał, że tyle lat później to ja będę z Jaredem. Podeszłam do kuchni i łyknęłam tabletkę.
- Czasami na serio mnie denerwujecie - powiedziałam do siebie. Potem postanowiłam spakować ubrania Jareda, usiadałam przed szafą i zaczęłam składać t-shirty.
- Kochana jesteś - powiedział i pocałował mnie w policzek kiedy wszedł, a potem zaczął chodzić nerwowo po pokoju...
- Co cię gryzie? - zapytałam
- Nic, dlaczego pytasz? - kłamał jak z nut
- Nie kłam, widzę przecież - powiedziałam i spojrzałam na niego, usiadł naprzeciwko mnie
- Bo... - zaczął
- No mów Jared - uśmiechnęłam się
- Kiedy nie byliśmy razem, poznałem taką Chloe, przespaliśmy się raz i teraz ona...
- Jest w ciąży - dokończyłam, a przed oczami miałam scenę która rozgrywała się w moim życiu dość niedawno.
"- Coraz gorzej się czuję, rano rzygam jak kot, ciągle jest mi słabo... - powiedziałam - jakbym miała wiecznego kaca - dodałam, a mama spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem
- Dziecko ty moje drogie! - krzyknęła - robiłaś test? - zapytała nerwowo
- Jaki test? - zapytałam
- Ciążowy - powiedziała a mnie wryło. Faktycznie kochałam się ostatnio z Jaredem bez zabezpieczenia, bo sądził, że go nie chce. Ale nie, nie mogłam... to byłoby najgorsze co mogłoby mnie spotkać. Musiałam nieźle wyglądać bo mama przyniosła mi szklankę wody.
- Nie mogę być w ciąży - powiedziałam przez łzy - to byłaby najgorsza rzecz jaka mogłaby mnie spotkać - powiedziałam, mama obiecała że kupi mi jutro test a ja nie spałam całą noc, ciągle patrzałam w ekran telefonu, miałam nadzieję że jak Jared się obudzi to zadzwoni do mnie, przeprosi, albo chociaż powie żebym wróciła. Nadszedł ranek, ani jednego telefonu, nic. Popołudniu w końcu rozbrzmiał dzwonek mojego telefonu komórkowego.
- Przepraszam - pierwsze co usłyszałam
-  Jared przyjedź - powiedziałam i rozłączyłam się. Mama przyniosła mi test, poszłam do łazienki i drżącymi rękoma czekałam na wynik, łzy spływały po moich policzkach a mama trzymała mnie za dłoń. Bałam się, nie w sensie że nie chciałam dziecka z Jaredem, bo chciałam z nim założyć szczęśliwą rodzinę, ale nie byłam gotowa na to teraz.  Jedna kreska - nie jestem w ciąży.
- Na szczęście - powiedziała mama - za szybko to by nastąpiło - powiedziała i pocałowała mnie w policzek, wtedy do łazienki wszedł Jared, no tak miał w zwyczaju wchodzenie po prostu do domu mojej mamy.
- Co tu się...- przerwał widząc mnie z testem w rękach - Violet ty? - zapytał i zaraz pobladł
- Nie, ale bałam się że tak - powiedziałam" 
Spojrzałam na Jareda.
- Jared ona nie może zostać z tym sama - zaczęłam
- Wiem - powiedział i spuścił wzrok, pojedyncza łza spłynęła po moim policzku
- Chloe zasługuje... wasze dziecko - złamałam się - obiecaj mi coś
- Co? - zapytał - co mam obiecać?
- Że będziesz szczęśliwy, będziesz miał piękne dziecko a o mnie zapomnisz - powiedziałam
- Nie Violet - powiedział a łzy zaczęły płynąć z jego oczu - Kocham Cię Violet
- Tak musi być Jared, oni Ciebie potrzebują - rozpłakałam się na dobre więc złapałam torbę i wybiegłam z jego pokoju, pierwsze co zapukałam do Shannona
- Co się stało Violet?! - zapytał zdenerwowany
- Obiecaj mi coś - powiedziałam
- O co chodzi?
-  Dopilnuj żeby Jared był szczęśliwy - powiedziałam i wyszłam. Zaszłam do klubu, gdzie spotkałam Adama.
- Masz coś? - zapytałam
- Tylko heroinę
- Może być - odparłam, dałam mu pieniądze a on dał mi cały pakiet abym mogła wszystko zrobić, bo oczywiste że nie miałam niczego przy sobie, nie wiem co myślę, ani co robię
Strzał, ciemność, jestem idiotką.
- Violet Smith, schizofrenia 
- Szkoda dziewczyny, była taka młoda.


niedziela, 16 lutego 2014

45. Finally found myself

Momentalnie spojrzał na mnie swoim pięknym jak zawsze wzrokiem, łzy potoczyły się z moich oczu, z jego zresztą także. Śmieszny widok pary zakochanych którzy płaczą przed sobą, że po pół roku znów się widzą. Objął mnie w talii i pocałował najczulej jak chyba potrafił a ja wtuliłam się w jego tors. Nie ważne co narobił, ważne że był tu ze mną. Potrafiłam wybaczyć mu wszystko tylko po to żeby mieć mojego Jareda na własność, znów budzić się i patrzeć w jego niebieskie oczy, widzieć w nim pasję, szczęście, miłość. Wstawać rano z myślą, że jestem dla niego a on dla mnie. Czuć się kochaną.  Najśmieszniejsze że w tle leciało The Funeral, więc było całkowicie pięknie. Gdyby ktoś to nagrał nadawałoby się to do filmu.
- Chcę żebyś ze mną pojechała - powiedział po chwili ciszy jaka nastąpiła między nami, między płaczem a uściskiem nic do siebie nie mówiliśmy, chciałam nacieszyć się jego zapachem. Perfumami zmieszanymi z dymem nikotynowym do którego jako aktualna palaczka przywykłam.
- Kiedy? - zapytałam stając naprzeciw Jareda.
- Jutro - odparł
- Ale jak? - zapytałam zdziwiona
- Nie - pocałował mnie - wytrzymam - znów - bez - i znów - Ciebie - no i znowu - ani - znowu - minuty dłużej - uśmiechnął się, a tym razem to ja go pocałowałam
- Nie jestem przygotowana - powiedziałam zdenerwowana, a on podszedł do dużej szafy otworzył ją
- Gdzie masz walizkę? - zapytał
- Za łóżkiem - odparłam, a on wziął ją i wpakował do niej wszystkie moje ubrania, buty a potem kosmetyki, ledwo ją dopiął
- Jeszcze dokumenty - wskazałam na torebkę, nim ją zabrał pocałował mnie przechodząc koło mnie.
TOTALNE SZALEŃSTWO
Drzwi frontowe otworzyły się a do mieszkania wparowała Ruby
- Ale pokazałaś.... - urwała widząc Leto pakującego moje dokumenty - Pan Leto we własnej osobie, powinnam skopać ci tą twoją kościstą dupę - syknęła - ale widzę... - uśmiechnęła się do mnie - jak to spierdolisz to własnoręcznie Cię znajdę i zabiję, nie ważne jak sławny będziesz - pogroziła mu
- Obiecuję, że nie spierdolę nie teraz - powiedział
- Mam nadzieję - podeszła i pocałowała mnie w policzek - dobrze robisz, bądź szczęśliwa Violet - szepnęła mi do ucha, uścisnęła mnie i wyszła z mieszkania, a ja zostałam z uśmiechem na twarzy i całkowitym zdezorientowaniem w salonie. Nim jeszcze pojechaliśmy do miejsca aktualnego zakwaterowania zespołu pojechałam do Katherine i do Rose, oddałam klucze Rose i powiedziałam że ma sprzedać mieszkanie, że tym razem się uda. Podobno dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi, ale kto nie ryzykuje nie zyskuje. Podjechaliśmy pod hotel, Jared prowadził mnie przez jakieś korytarze, pierwszego kogo zauważyłam była Emma.
- Myślałam że Cię nigdy nie zobaczę! - krzyknęła i przytuliła się do mnie - Jared kurwa, rozumiemy się, że już jej nie wypuścisz - spojrzała na niego groźnym wzrokiem
- Nie wypuszczę - odparł, zaraz zaa rogu wyłonił się Shanimal, ucieszyłam się na jego widok, aż podniósł mnie do góry, tęskniłam za nimi w cholerę
- Moja bratowa! - krzyknął i pocałował mnie w policzek - brakowało mi Ciebie - powiedział
- Mi was też - powiedziałam i uśmiechnęłam się, ostatni wyszedł z pokoju Tomo.
- Wiedziałem że cię odszuka, głupi jesteś Jay, że za nią nie pojechałeś pół roku, no chodź tu Violet - przytuliłam się do Tomo. Tak byłam szczęśliwa, miałam przyjaciół i faceta którego pragnęłam cały czas ale próbowałam powiedzieć sobie, że to nie prawda.Weszliśmy do pokoju hotelowego. Jared uklęknął, nie wierzyłam znów znów mi to robi.
- Zostaniesz moją żoną, chcę mieć z Tobą gromadkę dzieci, mały dom przy plaży i móc codziennie patrzeć w twoje piękne oczy - powiedział
- Zostanę - pocałowałam go a on wsunął pierścionek który był na mojej dłoni już kiedyś znów. I znów byłam narzeczoną Jareda Leto, tylko teraz ów pan Leto był bardziej popularniejszy niż by się wydawało.
- Kocham Cię - powiedział i musnął delitaknie moje wagi
- Ja Ciebie też - powiedziałam wprost do jego ust, ręka obejmując go wokoło bioder. - Kocham Cię do szaleństwa - pocałowałam go, a on umiejscowił mnie na łóżku, położył się koło mnie a ja usiadłam na nim okrakiem, pocałował mnie po czym wargami muskał moją szyję robiąc na niej malinki, dobrze że robił to od strony gdzie zakrywały to moje dość krótkie włosy, rozbrzmiał telefon. Oczywiście, że mogliśmy się tego spodziewać.
- Masz wywiad za 10 minut bądź gotowy za pięć - usłyszałam a Jared rzucił telefonem w kąt.
- Mamy pięć minut - zaśmiał się