poniedziałek, 3 lutego 2014

32. So I run, and hide and tear myself up...

Spojrzał na mnie tym swoim wyrazem, zawsze kiedy wyczuwał napięcie bądź strach z mojej strony, patrzał tak samo, z takim wyrozumieniem, spokojem.
- Tak? – zapytał spoglądając w moje oczy, pomimo tak małej dawki narkotyku, czułam się nieźle nastukana, spojrzałam na niego i zalałam się łzami, obaj spojrzeli na mnie zdziwieni. Shannon nawet dobrze mnie nie poznał a ja mu ryczę na kanapie, Jared usiadł koło mnie i mocno mnie przytulił – co się stało kochanie? – zapytał, a łzy mocniej spływały po moich policzkach i zatrzymywały się na jego koszuli – hej Violet – powiedział znów kiedy zamiast odpowiedzi otrzymał głośniejszy płacz, nie mogłam wydusić z siebie ani słowa.
- Nie wiedziałem Jay, że ona tak zareaguje, przepraszam – powiedział Shannon do brata, najwidoczniej sam też przejął się moim stanem
- Ja też się tego nie spodziewałem, ale no przetrwamy to, słuchaj brachu ja biorę ją do domu, spotkamy się jutro jak Violet pójdzie się spotkać z mamą, zadzwonię – pożegnali się a ja nawet nie mogłam wydusić z siebie najmniejszego słowa.
- Jay masz – rzucił mu kluczykami – wziąłeś malutko więc dasz radę, będziecie szybciej i na pewno spokojniej jechać – Jared złapał mocniej kluczyki krzyknął coś do brata i wyszedł ze mną na ogród
- Zaraz wrócę idę tylko po auto – powiedział a ja uśmiechnęłam się lekko – no uśmiechnij się – fala łez, Jared zrobił krzywą minę i poszedł po auto. Dlaczego właściwie ja tak przeraźliwie ryczę? A bo myślałam, że mój ukochany Jared mi się oświadczy i zrobiłam sobie nadzieję, i teraz zastanawiam się czy on w ogóle coś do mnie czuje…  Nie widziałam skąd we mnie ten strach, ale byłam pewna co spowodowało u mnie tą falę – kokaina. Jared wyjechał autem z garażu, wysiadł z auta i otworzył mi drzwi abym wsiadła, tak więc zrobiłam, zasiadłam na miejscu obok niego już trochę bardziej spokojna, spojrzał na mnie pewnie wyglądałam jak burak cała czerwona i napuchnięta od płaczu. – Powiesz mi o co chodzi? – zapytał i spojrzał na mnie w trakcie jazdy, a potem skupił dalej swój wzrok na jezdni. Spuściłam wzrok, właściwie co miałam mu powiedzieć? „Jared nie zrozum mnie źle ale chyba czas aby” albo coś bardziej idiotycznego, siedziałam cicho, patrząc się na swoje buty – Violet? – powiedział i poczułam znów na sobie jego wzrok co wywołało u mnie znów falę łez – wiedziałem, że to się źle skończy nie powinnaś mieszać leków z kokainą – powiedział z wyrzutem – mogłem ci nie pozwolić – powiedział i przyhamował – Powiesz mi czy nie?! – niemal krzyknął, na co znów odpowiedziałam mu płaczem, zjechał na pobocze i zatrzymał auto – Violet do cholery powiedz mi o co chodzi – powiedział nerwowo szukając w kurtce paczki papierosów, wyjął jednego, otworzył okno i odpalił, spojrzałam na niego w tym swoim przeraźliwym lamencie o gówno.
- Przepraszam – powiedziałam i zakryłam swoją twarz dłońmi, poczułam jego dłonie które łapią mnie za nadgarstki, puściłam je ku dole, a on złapał mnie z prawą dłoń
- Co się stało? – patrzał na mnie przenikliwie tymi niebieskimi oczami, patrzał jakby chciał wyczytać z mojej twarzy to co mnie boli, a właściwie nie wiem co mnie bolało, przecież Jared niczego nie robił źle, był genialny, a ja tylko w tym wszystkim, w słowach dziewczyn słyszałam że coś musi być nie tak, że nie chce mi się oświadczyć, a przecież nie musieliśmy się spieszyć, ale z drugiej strony chciałam wiedzieć, czego mogę oczekiwać, czy wiecznie będziemy parą jak z filmu i będziemy właściwie niezależni sobie, chociaż jestem zależna od Jareda a on ode mnie w pewnym sensie ale chodzi mi bardziej o sprawy małżeństwa, rodziny… Nie kryję, że nie chciałabym stworzyć rodziny marzyłam już o tym jak byłam z Tom’em chociaż byliśmy naprawdę młodzi i wszystko było dziwne.
- Nie chcę żebyś mnie źle zrozumiał – zaczęłam niepewnie
- Jak mi dobrze wytłumaczysz to dobrze zrozumiem – powiedział nie spuszczając ze mnie oka. Patrzał na mnie a mi znów zbierało się na łzy, ale musiałam powiedzieć to co chcę powiedzieć – mam wrażenie, że nie znaczę dla Ciebie tyle co ty znaczysz dla mnie, nie w sensie że sądzę, że mnie nie kochasz, ale sądzę, że po prostu coś jest nie tak… - powiedziałam a łzy spłynęły po moich policzkach – wiem, jestem chora… jest ze mną ciężko – zaczęłam mocniej płakać – nie chcę cię zmuszać do związku z kimś takim jak ja, nie musisz się męczyć ze mną, ciągłe niańczenie – powiedziałam i fala łez znów wypłynęła z moich oczu, spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nigdy nie pomyślałem o Tobie jako o osobie chorej, nie znaczy dla mnie nic twoja schizofrenia, kocham Cię ponad to moje przeciętne życie, i Cię nie zostawię rozumiesz? – pocałował mnie chociaż ja wcale się nie uspokoiłam, potem wyszedł z auta i otworzył drzwi z mojej strony i mocno mnie przytulił, wtuliłam się w jego tors, jakby był wielkim pluszowym misiem, bohaterem który może obronić mnie od wszystkiego co złe. Uspokoiłam się na tyle, że mogliśmy jechać dalej, rozmawialiśmy po raz pierwszy poważnie o tym co może nas czekać w przyszłości
- Marzy mi się, żebyś założył zespół bo się marnujesz, mielibyśmy duży dom, biały duży dom z pięknym ogrodem, mieszkalibyśmy tutaj w Los Angeles, jeździlibyśmy po świecie i koncertowalibyśmy, potem wzięlibyśmy ślub w Las Vegas, i mieli 2 dzieci chłopca i dziewczynę – powiedziałam i uśmiechnęłam się
- Ślub w Las Vegas odpada – zaśmiał się i zaparkował auto na hotelowym parkingu, poszliśmy na kolację a potem zasiedliśmy z kocem na balkonie.
- Jared?
- Tak? – zapytał spoglądając na mnie
- Nie zostawiaj mnie, nigdy. Tak bardzo Cię kocham – powiedziałam i oparłam głowę o jego ramię
- Na zawsze razem skarbie – powiedział i pocałował mnie delikatnie w czoło.
- Jestem taka szczęśliwa – powiedziałam i uśmiechnęłam się
- Mówiłaś mi dzisiaj że chciałabyś żebym miał zespół, kiedyś już grałem z chłopakami, mamy nawet napisane kilka kawałków – powiedział i uśmiechnął się
- Dopiero teraz mi to mówisz!? – krzyknęłam z wyrzutem
- Jakoś nie było okazji – uśmiechnął się
- Zaśpiewaj mi coś, ja pożyczę gitarę, słyszałam że sąsiedzi obok mają, zagrasz mi rozumiesz!? – powiedziałam głośno
- Dobrze, dobrze – uśmiechnęłam się i pobiegłam do pokoju obok, bez problemu pożyczyli mi gitarę, Jared złapał ją i nastroił.
- Taki utalentowany chłopak się mi marnuje, oj Leto, Leto – zaśmiałam się.
- Już mi nie wypominaj – wytknął język
- No śpiewaj a nie udajesz – zaśmiałam się
- Muszę przypomnieć sobie chwyty – powiedział i zaczął pogrywać, uśmiechnęłam się.
So I run, and hide and tear myself up
Start again with a brand new name
And eyes that see into infinity
I will disappear
I told you once and I'll say it again
I want my message read clear
I'll show you the way, the way I'm going
So I run, and hide and tear myself up
Start again with a brand new name
And eyes that see into infinity.
Nie mogłam się nasłuchać, miał niesamowity głos, a go nie wykorzystywał. Chciałam mu przyjebać, za bycie aż takimi idiotą.
- Jesteś idiotą – powiedziałam do niego – spojrzał na mnie i się zaśmiał – taki talent się marnuję – powiedziałam i pocałowałam go – z racji że mijają powoli moje urodziny ale nadal są, masz mi śpiewać – wytknęłam mu język, zaśpiewał mi kilka niesamowitych utworów. Jego wokal przepełniał mnie całą, i powodował dreszcze na całym ciele. Był niesamowity w całej swojej prostocie bycia. Zasnęliśmy koło szóstej rano, i spaliśmy dokładnie 4 godziny, zaczął się nowy dzień bez płaczu ale z pewnością, że ten facet kocha mnie tak samo jak ja kocham go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz