czwartek, 20 lutego 2014

51. Cocaine and heroin - my best friends

- Violet nie trzęś się nie zrobię ci tego pierdolonego zastrzyku!
- Kurwa daj mi to - krzyknęłam - potrzebuję więcej to mi nie wystarczy!
- Uspokój się, nie dostaniesz ani kropli więcej - mówił łamiącym się głosem który przyprawiał mnie o wybuch śmiechu
- Jestem pierdoloną ćpunką, niedoszłą samobójczynią, zlituj się nad moim pierdolonym żywotem Jaredzie Leto
- Zamknij się Violet - krzyknął a ja zaśmiałam mu się w twarz
- Jesteś taki słaby - znów się roześmiałam - ciekawe czy ... - ucichłam - byłby taki piękny, uczyłbyś go grać na gitarze i pianine, byłby taki idealny
- Minął prawie rok Violet - powiedział
- No i co? - powiedziałam - dobra daj tą strzykawkę, po latach nie brania nawet nie potrafisz dobrze wkuć - wzięłam od niego strzykawkę i wprowadziłam narkotyk do swojego krwiobiegu. Błogi spokój, był genialny po heroinie, byłam niesamowicie spokojna, miałam gdzieś cały świat i wszystkich ludzi na kuli ziemskiej, byłam ja i mój niedoszły mąż. Dziwię się jak on ze mną wytrzymuje. Właściwie jedyne co mu przynoszę to wstyd. - Powinieneś mnie zostawić, wyjebać na zbity ryj - rzuciłam
- Znów zaczynasz
- Kurwa Jared co ty we mnie widzisz - podeszłam do lustra - wyglądam jak czterdziestolatka - westchnęłam
- Narkotyki cię wyżarły, ale i tak jesteś piękna
- Nie jestem - złapał mnie w pasie i pocałował
- Mało mi Jared - powiedziałam - Albo właściwie - zaśmiałam się i namiętnie wbiłam się w jego usta, przeniosłam swoje dłonie na jego talię, uśmiechnęłam się zadziornie do niego
- Nie Violet - powiedział i odszedł
- Ja pierdole - powiedziałam i odpaliłam papierosa
- Nie chcę żebyś była naćpana kiedy się kochamy - powiedział
- I tak nie zajdę już w ciąże wiesz jakie mam wyniki - powiedziałam z żalem
- Bo bierzesz to ścierwo! - krzyknął
- Mój lek na całe zło! Nie będziesz mi układał życia, kurwa mać będę spała na ulicy - wstałam i poszłam do wyjścia, złapał mnie mocno za rękę i posadził na krześle w kuchni
- Nigdzie nie idziesz, jedyne miejsce gdzie pójdziesz to ośrodek leczenia uzależnień
- Nie jestem uzależniona!
- Ta, a ja jestem święty nieśmiertelny - powiedział ironicznie
- Nie zamkniesz mnie kurwa! Na litość boską, zostaw mnie w spokoju - zaczęłam drzeć się na całe mieszkanie
- Uspokój się Violet do cholery! - krzyknął
- Nie kurwa Jared to nie ma sensu - powiedziałam - będę prowadziła sobie swoje piękne naćpane życie, a ty weź się za muzykę - wybiegłam z mieszkania i przytrzasnęłam drzwiami. Jedyne czego teraz chciałam to jakaś dobra działka czystej hery albo samarka kokainy, moi zbawiciele.
- Paul, wiem, że masz coś dla mnie kochanie - mówiłam przez telefon
- Jesteś spłukana Violet - powiedział
- Mogę Ci inaczej zapłacić - powiedziałam łamiącym się głosem - serio zrobię wszystko
- Przyjdź o dziewiętnastej - powiedział i rozłączył się, uśmiechnęłam się sama do siebie dochodziła osiemnasta, z kieszeni wygrzebałam ostatnie 10 dolarów, za które kupiłam sobie chleb i jakiś pasztet
- jakoś wyżyję przez trzy dni - zaśmiałam się sama do siebie, ze względu iż miałam kawałek drogi do przejścia do Paula, postanowiłam już iść, mijałam pary, dzieci, ludzi starszych i na wszystkich miałam tak mocno wyjebane że nawet tego nie ogarniałam. Przyszłam do Paula i pierwsze co zauważyłam nie posprzątane butelki po ostatniej imprezie.
- Nieźle tu masz - zaśmiałam się wchodząc
- Nie miałem czasu posprzątać - powiedział i uśmiechnął się lekko, zrzucił brudne ubrania z sofy, a ja zaraz na niej usiadłam.
- Tak więc jak, jakoś się umówimy? - zapytałam, a on po prostu do mnie podszedł objął mnie w talii i pocałował namiętnie, tak myślałam, że seksem będę musiała zapłacić za swoją działkę, a co mi tam. Właściwie nie jestem z Jaredem. przeniosłam swoje dłonie na rozporek i szybko go rozpięłam, on zaś włożył mi rękę pod bluzkę, wystarczyło kilka płynnych ruchów a jego członek stał, zabawne dowiedziałam się, że Paul jest pięciosekundowym, założył prezerwatywę i wszedł we mnie dość mocno, że aż poczułam rozchodzący się ból - chcesz działkę, to cierp Smith - złapałam się sofy i krzyknęłam z bólu, ale najwidoczniej on odebrał to jako krzyk rozkoszy i był coraz bardziej szybszy. Chyba jutro nie będę mogła chodzić, w końcu kiedy doszedł a ja udałam że także uśmiechnął się i w stanik włożył mi całą samarkę kokainy a potem jeszcze za to, że mu obciągnęłam dostałam działkę hery - żyć nie umierać - zaśmiałam się w duchu. Siedziałam u niego jeszcze kilka godzin po czym postanowiłam pokręcić się po mieście, gdy tylko się podniosłam poczułam ból w kroku - doigrałaś się Smith - powiedziałam sama do siebie.
- Jak będziesz jeszcze coś chciała, a nie będziesz miała pieniędzy to wiesz - puścił mi oczko, a ja pocałowałam go na pożegnanie, wyszłam z mieszkania i poszłam do publicznej łazienki gdzie zażyłam kokainę - jak dobrze obliczę wystarczy mi na trzy dni tyle mi tego dał - znów powiedziałam do siebie.
Szłam ulicami Los Angeles i postawiłam na standardowy nocleg ćpunów takich jak ja - dworzec metra.
- Co słuchasz? - zapytałam dziewczynę siedzącą koło mnie
- My Chemical Romance, chcesz posłuchać ze mną? - podała mi słuchawkę a ja włożyłam ją do ucha.
Mama, we all go to hell.
Mama, we all go to hell.
I’m writing this letter and wishing you well
Mama, we all go to hell.
Oh well now,
Mama, we’re all gonna die,
Mama, we’re all gonna die.
Stop asking me questions.
I’d hate to see you cry.

Mama, we’re all gonna die.
Zaśmiałam się pod nosem, kochałam tą piosenkę, mogłabym odśpiewać ją własnej matce która nienawidzi mnie za to kim się stałam, ba każdy mnie nienawidzi łącznie z Ruby. I chyba Jaredem.
Ale zbytnio mi nie zależało
- Bardzo ich lubię - powiedziałam do dziewczyny
- Kocham ich, chciałabym iść na ich koncert - powiedziała uradowana - ale ćpunki tam nie wpuszczą - westchnęła
- Zawsze dobry makijaż i idziesz - zaśmiałam się
- A to znasz? - podała mi słuchawkę, usłyszałam pierwsze dźwięki r-evolve, skrzywiłam sie i oddałam jej słuchawkę - coś się stało? - spojrzała na mnie
- Nie, nie za dużo mam złych wspomnień z tą piosenką - powiedziałam
- Chciałbym poprosić kogoś specjalnego aby wszedł na scenę - powiedział nagle Jared a reflektory skręcono na mnie - No chodź Violet - powiedział i podał mi rękę abym wspięła się na scenę. - Mamy trzecią rocznicę i dla Ciebie specjalnie zagramy piosenkę którą dopiero co napisaliśmy - uśmiechnął się i musnął mój policzek, omal się nie rozpłakałam ale musiałam się trzymać żeby nie wyjść na miękką laskę w glanach. Śmiesznie brzmi, prawda?
A revolution has begun today for me inside
The ultimate defence is to pretend
Revolve around yourself just like an ordinary man
The only other option to forget

Does it feel like we’ve never been alive?
Does it seem like it's only just begun?

To find yourself just look inside the wreckage of your past
To lose it all you have to do is lie
The policy is set and we are never turning back
It’s time for execution; time to execute
Time for execution; time to execute!

Does it feel like we’ve never been alive?
Does it seem like it’s only just begun?
Does it feel like we’ve never been alive inside?
Does it seem like it’s only just begun?
It’s only just begun

The evolution is coming!
A revolution has begun!
The evolution is coming!
A revolution has, yeah!
Pomimo swojej obrony łzy i tak spłynęły po moich policzkach, to była piosenka jaką Jared śpiewał i grał kiedy byłam pod prysznicem. Tłum zaczął bić brawa potem śpiewali nam sto lat, ten koncert zapadnie w mojej pamięci już do kresu moich dni.
- Nie chcę już o tym myśleć - powiedziałam sobie w duchu i poszłam do łazienki - moja miłości, moja kokaina - zaśmiałam się i rządek narkotyku trafił do moich nozdrzy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz