czwartek, 20 lutego 2014

50. The pain goes away

Jared

Violet jest w ciąży, czekajcie jeszcze raz...
VIOLET JEST W CIĄŻY
Moja Violet jest w ciąży, dlatego tak naciskała na tą Chloe, ale przecież ona potrzebuje mnie bardziej niż tamta kobieta, jej mąż akceptuje to i chcę z nią wychować potomka, ogłosiłem to na twitterze, ze względu, że ona nalegała ale nie podałem informacji kto jest matką mojego dziecka, w takim układzie ogłoszę światu, że Violet Smith po ucieczkach ode mnie w końcu urodzi mi potomka, a ja już jej nie wypuszczę. Nigdy jej nie wypuszczę, zagraliśmy koncert a potem jak to było w zwyczaju poszliśmy sobie popić.
- Muszę Ci coś powiedzieć braciszku - mówiłem lekko wcięty
- Co jest Ja-Jared? - zawsze jąkał się jak był pijany, to było takie zabawne
- Zostanę prawdziwym tatą - powiedziałem z dumą
- No wiem przecież - zaśmiał się
- Nie, nie nie chodzi mi Chloe - powiedziałem zadowolony
- Ja pierdole stary - krzyknął radośnie - gratuluję! - uściskał mnie - proszę Cię nie zgub już jej - zaśmiałem się wraz z bratem...
Nie stracę, już nie stracę nie mogę stracić...


Violet

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że cholernie boli mnie brzuch.
- Mamo czy to normalne... - głos zadrżał mi a ja poczułam jak po udach cieknie mi jakaś ciecz - mamo! - krzyknęłam zalewając się łzami. Na oddziale ginekologicznym byłam już piętnaście minut później.
- Miała pani dużo szczęścia - powiedziała lekarka
- Czyli żyje? - zapytałam ze łzami
- Tak, często dzieje się, że w pierwszych miesiącach dziecko nie przeżywa - powiedziała lekarka
- Ale ono przeżyje? - zapytałam
- Zostanie pani na kilka tygodni u nas, ustabilizujemy wszystko, ale nic pani ani dziecku nie zagraża - ulżyło mi. Nie chciałam stracić tego dziecka, jeszcze go nie widziałam, ale chciałabym bardzo już je przytulić chciałabym być blisko niego, chciałabym całować je na dobranoc....
Znów poczułam taki sam skurcz jak wcześniej
- Panno Smith - usłyszałam i wiedziałam już czego oczekiwać
- Nie przeżyło prawda? - powiedziałam
- Przykro mi - usłyszałam i zalałam się łzami.Straciłam wszystko co miałam. Do tego Jared nie odzywał się do mnie, mijały kolejne dni a on był cicho, gdy tylko wypisano mnie ze szpitala czułam jeszcze większą pustkę niż wcześniej, chciałam żeby moje maleństwo było ze mną, żebym mogła je ściskać.
- DLACZEGO? - powiedziałam sama do siebie, a potem postanowiłam więcej nie myśleć, miałam dość tego wszystkiego, wyszłam z domu, a wiatr rozwiewał moje włosy, weszłam do pierwszego lepszego klubu, miałam nosa do dilerów więc znalazłam pierwszego bez problemu
- Cześć - zaczęłam
- Cześć ślicznotko, chyba widzimy się pierwszy raz - mężczyzna uśmiechnął się
- Kiedyś już cię widziałam - puściłam do niego oczko - mam sprawę
- Co byś chciała, mam na składzie najlepszy towar kochaniutka - powiedział
- Violet jestem - zaśmiałam się - kokainę? - wyszeptałam do jego ucha
- Ba! I to jaką czystą - zaśmiał się - Paul - przedstawił się a ja wyjęłam z portfela pieniądze, za które dostałam samarkę szczęścia, poszłam do łazienki i wciągnęłam dwa równiutkie rządki kokainy, od razu poczułam się znacznie lepiej, podeszłam do baru i zamówiła drinka, jednego, drugiego, a potem... koszmar się rozpoczął.
- Violet! - poczułam szarpnięcie - Co ty odpierdalasz?! - znów mnie szarpnął na co ja odpowiedziałam odepchnięciem go od siebie
- O niedoszły ojczulek się znalazł - rzuciłam z wyrzutem
- Jesteś naćpana! - krzyknął - a dziecko?!
- Nie ma dziecka - zaczęłam ryczeć - Poroniłam jak ty zajebiście się bawiłeś - powiedziałam i odeszłam od niego, złapał mnie za rękę
- Nie powinnaś brać
- To już powinno najmniej Cię obchodzić - rzuciłam i odeszłam, ale nie dał mi spokoju ani na chwilę
- Violet do cholery! - krzyknął
- Spierdalaj, na serio Leto - krzyknęłam i odwróciłam się do niego, pocałowałam go namiętnie po czym wrzuciłam mu do kieszeni pierścionek - To nie ma sensu
- Nie puszczę Cię tym razem - złapał mnie za nadgarstki po czym wziął na ręce
- Puść mnie kurwa! - krzyczałam wniebogłosy - Jared puść mnie
- Nie - powiedział stanowczo i wpakował mnie do taksówki, podał jakiś adres na pewno nie był to adres mojego domu.
- Boże czemu tak boli mnie głowa - powiedziałam do siebie, ale czekajcie, czekajcie. To nie jest moje łóżko,a  ja leżę całkiem naga. Nie, nie mogłam, nie... Jared wskoczył do mnie - Czy my? - zapytałam
- Nie, coś ty - powiedział - zarzygałaś sobie ubranie a bieliznę zrzuciłaś sama mówiąc, że ci gorąco - odparł i zaśmiał się
- Ja pierdole - powiedziałam i złapałam się za głowę, po czym znów przyszło mi myśleć o moim niedoszłym dziecku, spojrzał na mnie kiedy to moje oczy zalewały się łzami, objął ramieniem i jedyne co mógł zrobić to przeczesywał moje włosy swoją dłonią próbując mnie uspokoić. - Straciliśmy je - powiedziałam - straciliśmy je na zawsze - i wtedy rozryczałam się na dobre.

Mijały dni, tygodnie, miesiące a ja wpadłam na dobre. Z alkoholu po kokainę i heroinę, odcinając się całkowicie od świata, tkwiąc we własnym wyimaginowanym świecie. Pisząc na skarpie list pożegnalny, list pożegnalny ćpunki z Nowego Jorku.


Jared, chciałabym abyś nie miał za złe tego co zrobiłam, bo zrobiłam to dlatego, że nie dałam rady żyć bez niego ani bez Ciebie, dobrze wiedziałam na co się zgadzam, że tak będzie lepiej dla siebie, lecz w tym wszystkim zapomniałam o samej sobie. Jestem właśnie czysta, i taka odejdę, na zawsze będę Twoja ale nie płacz za mną,nie chcę żebyś płakał, powiedz mojej mamie że ją kocham, Ruby że ma się trzymać Rose i Katherine że wyzdrowieją, Shannonowi że był dobrym przyjacielem. Kocham was wszystkich - Violet. 5 czerwca 2011. 

Tunel a na końcu światło, moje zbawienne światło, na końcu piękny chłopczyk
- Mamo! - krzyknął radośnie
- Już jestem z Tobą - odparłam tuląc chłopca do siebie. Mój synek, podobny do ojca, synek uśmiechnięty o oczach koloru nieba, tu mogę zostać na zawsze i zostanę. Szczęśliwa


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz