niedziela, 2 lutego 2014

31. Birthday

Okryłam ręcznikiem swoje nagie ciało i udałam się do salonu, włączyłam głośno muzykę i usiadłam na fotelu. Chwila relaksu była mi potrzebna, jutro znów praca od 8 do 16, ale podobało mi się tam pomimo, że nie miałam wielu obowiązków może dlatego mi się podobało. Podeszłam do szafy i otworzyłam ją. Stojąc przed nią miałam oczywiście kobiecy dylemat – co ubrać? Wybrałam krótkie jeansowe spodenki i luźny t-shirt, zrobiłam sobie kawę i znów zasiadłam w fotelu sącząc napój. Jutro miałam urodziny, właściwie moje 26 urodziny. Nie oczekiwałam niczego od tego dnia, chciałam wstać rano, pójść do pracy, wrócić usłyszeć „Sto Lat” od mojego chłopaka i pójść spać. Dziwne co? Nie pragnę drogich prezentów, bo mam najdroższe co jest na tym świecie – miłość. Cały dzień leniuchowałam i położyłam się spać nim Jared wrócił z pracy, poczułam tylko jak wchodzi zmęczony do łóżka, więc wtuliłam się w niego i spaliśmy dalej. Budzik zadzwonił punkt 6:30. Zwlekłam się z łóżka niezbyt chętnie – No to dzisiaj stuknęło ci 26 wiosen – powiedziałam do siebie i poszłam do kuchni. Pomimo takiej pory w mieszkaniu było ciemno, odsłoniłam rolety i ujrzałam cały salon w balonach i serpentynie, uśmiech pojawił się jak u głupiej piętnastolatki. Pełno kolorowych balonów walało się po salonie i kuchni, że ledwo szło przejść najlepsze że niektóre z nich były napełnione helem i były całkowicie przy suficie, złapałam jednego i wciągnęłam z niego powietrze i wskoczyłam do łóżka.
- Jesteś głupi – zaśmiałam się a on otworzył oczy i uśmiechnął się – kompletny wariat! – krzyknęłam radośnie i pocałowałam go na dzień dobry
- Wszystkiego Najlepszego Skarbie – powiedział i pocałował mnie czule, gdybym nie musiała iść do pracy to leżałabym z nim w tym łóżku do 2, ale nie mogłam, wstałam szybko i podeszłam do szafy, Jared wyjął mi moją sukienkę w jakiej spotkaliśmy się w klubie, była to prosta czarna sukienka. – Ubierz ją – powiedział – Proszę? – zaśmiał się a ja włożyłam sukienkę
- Zadowolony? – uśmiechnęłam się a on kiwnął głową
- To nie koniec niespodzianek – zaśmiał się kiedy piłam kawę
- Jesteś niemożliwy Jared – powiedziałam
- Wiem, wiem – powiedział i podszedł do mnie, objął mnie w pasie i pocałował w policzek, wręczył mi kopertę, spojrzałam na niego – no otwórz – powiedział i uśmiechnął się lekko, opuszkami palców otworzyłam zaklejoną lekko kopertę i wyjęłam bilet, on zgłupiał. Przeczytałam napis : lot z Nowego Jorku do Los Angeles dla 2 osób, nie czytałam nawet reszty położyłam bilet na blacie i pocałowałam Jareda. Uśmiechnął się
- Kiedy mamy lecieć? – zapytałam, a on poszedł do sypialni i przyniósł mi walizkę
- Za trzy godziny – powiedział i postawił walizkę przed szafą
- Co!? – spojrzałam na niego – przecież muszę iść do pracy – powiedziałam
- Dzwoniłem już – pocałował mnie, a ja otworzyłam szafę, wrzuciłam byle jakie ubrania i bieliznę, potem pobiegłam do łazienki spakowałam kosmetyki i lekarstwa spakowałam do mojej torebki, poszłam po paszport i byłam gotowa.
- Jestem gotowa – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego
- Szybko, spakowałaś się w godzinę – uśmiechnął się - możemy powoli się zbierać, bo wtedy odprawa pójdzie nam szybciej – powiedział i pocałował mnie czule, nie mogłam się doczekać. Spotkam mamę po roku tylko kontaktu telefonicznego.  – mamy 2 kolacje tego wieczoru – powiedział Jared i spojrzał na mnie
-  U mojej mamy także? – zapytałam
- U twojej, i mojej – i wtedy się zdziwiłam, Jared zawsze omijał temat związany z mamą i jego bratem, mówił że ich bardzo kocha ale także jest mu ciężko jakoś o nich mówić, wiedziałam że jego mama to Constance, a brat to Shannon.  Cieszyłam się jeszcze bardziej, bardzo chciałam poznać jego przeszłość, mało opowiadał, nie pamiętam go zbyt dobrze z dzieciństwa, ale często się przeprowadzali z tego co opowiadał, ale to było bardzo mało.
- Już się nie mogę doczekać, ale musisz mi trochę opowiedzieć, bo nie chcę wyjść na debilkę przed twoją rodziną – uśmiechnął się, wyszliśmy z mieszkania i pojechaliśmy na lotnisko. Odprawa trwała bardzo krótko, i czekaliśmy już na lot – to co opowiesz mi coś? – uśmiechnęłam się i pocałowałam go delikatnie
- Cóż dużo opowiadać, ojciec zostawił nas jak byliśmy mali, wychowywała nas mama, często podróżowałem, oni pojechali do Los Angeles ja zostałem w Nowym Jorku – uśmiechnął się lekko
- A twój brat? Jaki jest? – zapytałam
- Zobaczysz jak go poznasz – uśmiechnął się w swój zadziorny sposób, przytuliłam się do niego. Pomimo wszystkiego byłam szczęśliwa, że jedziemy do Los Angeles pomimo, niby tam byłam porwana torturowana, ale tam też poznałam Jareda. Wylecieliśmy punkt 10:00, więc w Los Angeles byliśmy o 16:00, wysiedliśmy z samolotu i pojechaliśmy do hotelu jaki zarezerwował nam Jared, postanowiłam szybko wskoczyć pod prysznic, a Jared w tym czasie zadzwonił do mojej mamy, bo do niej mieliśmy udać się pierw.
- Wiesz, że twoja mama miesza dwie ulice stąd? – powiedział Jared kiedy wyszłam
- No to możemy się przejść, co o tym myślisz? – zapytałam
- Jasne, chodźmy – złapał mnie za rękę i wyszliśmy, szliśmy około piętnaście minut i przed nami ukazał się mały jednorodzinny domek, koloru karmelu.  Zadzwoniłam dzwonkiem, i pierwsze co zrobiłam to popłakałam się na widok mojej mamy. Była odziana w piękną czerwoną sukienkę, a włosy miałam znacznie dłuższe i pofarbowane na rudo, wyglądała nieziemsko. Przytuliła mnie i wycałowała, potem wyściskała Jareda.
- Nawet nie wiecie jak za wami się stęskniłam – powiedziała kiedy nakryła do stołu, zrobiła nasze ulubione potrawy, chciałam posmakować wszystkiego ale także musiałam zostawić miejsca na kolację u mamy Jareda. Stół był z ciemnego drewna, na nim była piękny złoty obrus, wszystko było takie… ładne. Mama miała gust więc urządziła się bardzo ładnie i przytulnie. – Opowiadajcie co u was – powiedziała radośnie
- U nas wszystko dobrze, pracuje mamo, to znaczy byłam tylko raz w pracy bo ten wariat mnie tu przywiózł – uśmiechnęłam się do Jareda.
- Nie myśl, że zapomniałam Violet – uśmiechnęła się i podała mi małe pudełeczko – wszystkiego najlepszego córeczko – powiedziała, a ja otworzyłam pudełko, był w nim złoty naszyjnik jaki nosiła moja babcia, złote drobne serduszko.
- Dziękuję – wyściskałam mamę, a Jared założył mi naszyjnik. Był piękny, taki delikatny. Siedzieliśmy jeszcze chwilę u mamy i rozmawialiśmy o wszystkim, po czym umówiliśmy się na następny dzień, że pójdziemy do miasta.
- Teraz czas na mnie – powiedział Jared i uśmiechnął się – ale pierw muszę pokazać Ci moje magiczne miejsce – powiedział i wsiedliśmy do taksówki, Jared wyszeptał coś do kierowcy i pojechaliśmy, droga jakby nie miała końca. Pojechaliśmy na wzgórza, wdrapaliśmy się na nie. Było już ciemno, a do Jareda mieliśmy iść na 20:00, usiadłam na dużym kamieniu a on koło mnie.
- Nigdy nie byłem kreatywny co do prezentów – zaczął
- No rano nie byłeś bardzo – zaśmiałam się a on się uśmiechnął, wyjął z kurtki jakieś czerwone pudełko. Oświadczy mi się? O matko! Serce waliło mi jak szalone, nie wiedziałam co teraz się stanie
- Wyciągnij rękę gdybyś mogła kochanie – powiedział, a ja wyciągnęłam rękę, poczułam na niej coś zimnego – bransoletka. A myślałam… jestem naiwna, muszę poczekać na zaręczyny.  – Wszystkiego najlepszego Violet – powiedział i czuło musnął moje wargi. Spojrzałam na bransoletkę, także złota,  z delikatną prostokątną ozdobą na której było wygrawerowane : Violet&Jared. Uśmiechnęłam się znów mimowolnie. Z Wzgórz pojechaliśmy prosto do domu Jareda mamy, był to duży biały dom, z pięknym ogrodem, weszłam niepewnie przez próg i pierwsze co poczułam to mocny ścisk. Constance przytuliła mnie do siebie.
- Nareszcie poznaje moją przyszłą synową – uśmiechnęła się i wycałowała mnie -  Miło mi jestem Violet – powiedziałam – bardzo mi miło panią poznać – powiedziałam. Jared nie wyparłby się matki, wyglądali jak dwie krople wody- identyczne rysy twarzy, uśmiech. Potem zaa pleców Jareda ukazał się trochę niższy od niego brunet z czekoladowymi oczami, uśmiechnął się do mnie i uścisnął moją dłoń.
- Jestem Shannon – uśmiechnęłam się do brata Jareda, wydawał się bardzo miłym mężczyzną. Kolacja minęła nam w bardzo dobrym klimacie, oglądałam albumy kiedy to Jared i Shannon byli mali, po kolacji pomogłam sprzątać mamie Jareda.
- Cieszę się, że Cię poznał – zaczęła
- To ja mogę mu dziękować, uratował mnie – uśmiechnęłam się do kobiety
- Ty go też uratowałaś Violet, przestał ćpać, mam za to problem z drugim.. – westchnęła – ahh Ci chłopacy – zaśmiała się. Zmyłyśmy naczynia i wróciłyśmy do salonu gdzie Shannon i Jared sobie pogrywali, Shannon na perkusji wybijał jakiś rytm a Jared pogrywał na gitarze – następna rzecz o jakiej mi nie powiedział skubany – pomyślałam w duchu. Gdy Constance poszła spać, zostaliśmy w trójkę, oni nie przestawali grać.
- Ej nie chcecie może.. – powiedział Shannon
- O co chodzi Shann? – zapytał Jared
- No wiesz, stare czasy – powiedział i uśmiechnął się zadziornie, spojrzałam na nich dwóch
- Shann wydaje mi się, że Violet nie może – powiedział i spojrzał na mnie, od razu się zorientowałam – ćpanie.
- Jeżeli wezmę mało to mogę – powiedziałam i spojrzałam na nich, Jared pokręcił głową – No spokojnie, nic się mi nie stanie – uśmiechnęłam się do mojego chłopaka i pocałowałam go
- Ale mam tylko kokainę – spojrzeliśmy z Jaredem na siebie z małym uśmieszkiem, Shannon widząc to rozsypał towar na lustro. Zażyliśmy go szybko, Jared złapał gitarę i zaczął śpiewać Demolition Lovers

Hand in mine, into your icy blues 
And then I'd say to you we could take to the highway 
With this trunk of ammunition too
I'd end my days with you in a hail of bullets 

I'm trying, I'm trying 
To let you know just how much you mean to me 
And after all the things we put each other through and 

I would drive on to the end with you
A liquor store or two keeps the gas tank full 
And I feel like there's nothing left to do 
But prove myself to you and we'll keep it running 

But this time, I mean it 
I'll let you know just how much you mean to me 
As snow falls on desert sky 
Until the end of everything 

I'm trying, I'm trying 
To let you know how much you mean 
As days fade, and nights grow 
And we go cold 

Until the end, until this pool of blood 
Until this, I mean this, I mean this 
Until the end of...
But this time, we'll show them 
We'll show them all how much we mean 
As snow falls on desert sky 
Until the end of every... 

All we are, all we are 
Is bullets I mean this 

As lead rains, pass on through our phantoms 
Forever, forever 
Like scarecrows that fuel this flame on burning 
Forever, and ever 
Know how much I want to show you you're the only one 
Like a bed of roses there's a dozen reasons in this gun 

And as we're falling down, and in this pool of blood 
And as we're touching hands, and as we're falling down 
And in this pool of blood, and as we're falling down 
I'll see your eyes, and in this pool of blood 

I'll meet your eyes, I mean this forever*

Nie wiem dlaczego płakałam, może dlatego, że tak go kochałam, a może dlatego, że tak pięknie śpiewał….
- Jared…? - zaczęłam
--------------------------------------
* My Chemical Romance - Demolition Lovers

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz