sobota, 18 stycznia 2014

Prologue

    Słyszałam jak krople deszczu obijają się o okno i parapet pomimo, że ich nie widziałam. Przede mną widniała ciemność, jaka była atrakcją mojego oprawcy. Nie wiem nawet gdzie jestem, ale jeżeli dobrze pamiętam jest to malutki drewniany domek na przedmieściach Los Angeles. Nie pamiętam zbyt wiele… Nie wiem jaki jest dzień, ani jaka godzina. Nie wiem o niczym co mnie dotyczy.  Słyszę za sobą jak znów wysypuje na lustro swoją działkę i układa ją w równą kreskę, prostą do wciągnięcia przed dolara. Szybka akcja, wciągnął i podchodzi do mnie, znów czuję na sobie jego obrzydliwe dłonie na swoim ramieniu. Ma specyficzne dłonie, dość delikatne jak na mężczyznę, ale jego ciosy pomimo tej delikatności są mocniejsze niż by się wydawało. Nie wiem kim jest, chciałabym wiedzieć kim jest.
- Dzisiaj jesteś niezwykle cicha, nie krzyczysz, nie płaczesz -  jego ręka przesuwa się na mój policzek,  siedzę cicho, cała w środku drżąc ze strachu. Nie miałam pojęcia co mógłby wymyślić dla mnie dzisiaj. Co za ból mógł mi przyprawić za głupie słowo które by mu się nie podobało. -  Violet, jesteś taka cicha, już nie chcesz ze mną rozmawiać? – zrywa taśmę z moich ust, co powoduje u mnie cholerny ból, i czuję, że moje wargi zaczynają krwawić. Nigdy w życiu nikogo się tak nie bałam, nie wiedziałam nawet jak się nazywa, pamiętam tylko ten wieczór w barze. Siedziałam sama czekając aż mój narzeczony do mnie dołączy ze znajomymi, mieliśmy pić za mój awans, jestem, to znaczy byłam dziennikarką, menażerem, narzeczoną i  dobrą przyjaciółką.  A teraz kim jestem? Zwykłą dziewczynką która boli się każdej następnej sekundy swojego istnienia. Krew z moich warg kapie prosto na podłogę, o ile tylko z tego miejsca leci mi krew, nie wiedziałam jak wyglądam, nie widziałam siebie już od jakiegoś dłuższego czasu, może już nawet minął miesiąc. – Violet odezwij się kurwa! – krzyknął i popchnął mnie, a moje krzesło wraz z przywiązanym moim ciałem upadło na ziemię, poczułam ból głowy, ale nie mogłam pokazać, że mnie boli, bo to powtórzy. Podniósł mnie wraz z krzesłem i złapał mnie za nadgarstki, czułam się przy nim taka bezbronna. Jak małe dziecko, które nie może sobie poradzić z jakimś wysokim murem. Stoję w miejscu, nie mogę się ruszyć, i boję się, że nigdy już stąd nie ucieknę. – VIOLET! – krzyknął chyba ze wszystkich sił jakie miał.
- Co chcesz kurwa!? – odezwałam się ostatkami sił, i już po wypowiedzeniu tych słów żałowałam, że to zrobiłam, ale o dziwo nie uderzył mnie.
- Nie chcesz ze mną już rozmawiać? – zapytał dłonią dotykając moich warg – krwawisz – powiedział i delikatnie przyłożył coś zimnego do moich ust, zapewne jakiś kawałek materiału bądź nie wiem, może jakaś gaza? Od kiedy zaczął o mnie dbać? To zapewne była tylko gra żeby znów uderzyć z większą siłą, pierw dać mi nadzieję, że będzie dobrze – Nie musisz się już bać Violet – powiedział wprost do mojego ucha ręką masując mój brzuch. Gdybym miała tyle siły to krzyczałabym, może ktoś by usłyszał. Odszedł, odetchnęłam, ale wcale mi nie pomogło. Czułam cholerny ból. Wolałabym umrzeć niż doznawać tego wszystkiego. Były dni kiedy tłuk mnie do nieprzytomności, były dni kiedy gwałcił mnie a jedyne co mogłam robić to ryczałam. Kim ja właściwie jestem? Na pewno nie tą Violet która cieszyła się z awansu. Na pewno nie tą, która była zakochana, która chciała żyć ze swoim narzeczonym. W mojej głowie zakotwiczona jest jedna myśl : śmierć.  – Dzisiaj będę delikatny obiecuję – powiedział swoim obślizgłym głosem kiedy znów się zbliżał. Mogłam oczekiwać wszystkiego, ale właściwie tego się nie spodziewałam, zwykle bił mnie rękoma, pięścią, bądź jakimś przedmiotem. Poczułam mrowienie na lewej nodze, a potem dokładnie rozpoznałam ostry nóż którym zadawał mi teraz rany,  czułam jak krew wypływa z rany, i  płynąc po dalszej części mojej nogi opada na ziemię, ciepła krew prosto z moich żył. Traciłam siły. Wiedziałam, że właściwie zostało mi kilka dni, a umrę. Tak się czułam. Nie potrafiłam nic zrobić, miałam połamaną rękę, żebra i kto wie co mi jeszcze było.
- Zabij mnie – powiedziałam cicho, a ten dotknął nożem mojej twarzy
- To nie takie proste złotko, nie potrafiłbym Cię zabić kochanie – oddalił nóż od z mojej twarzy i wbił go w drugą nogę, jęknęłam z bólu, a łzy popłynęły moich zawiązanych jakąś szmatą oczu.  Gdybym miała możliwość, to sama bym się zabiła. Nie chcę już dłużej żyć,nie chcę tak żyć.  Nóż spadł na podłogę, a drzwi się otworzyły. – To nie tak jak myślicie – oprawca stanął przede mną, trzymając się mojej poranionej nogi.
- My już dobrze wiemy co myśleć Peter – powiedział jakiś mężczyzna po czym usłyszałam strzał, strzał i on upadł.  Ujrzałam światło, które poraniło cholernie moje oczy.  Czy ja już umarłam? Czy ja jestem w niebie, bądź w piekle jeżeli na nie zasłużyłam?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz