- Nie masz tu znajomych? – rzuciłam żartobliwie
- Sami dilerzy, z kobiet jesteś jedyną moją znajomą – odparł i spojrzał przed siebie.
- Eh, nie martw się, ja tu znam tylko Ciebie i Adama więc wiesz – spojrzałam na niego – kiedyś miałam wielu znajomych, potem poznałam mojego byłego i wyjechałam, miałam niby przyjaciół w LA, ale teraz mają mnie w dupie, widać jak bardzo zależało im na zawartości mojego portfela a nie osobie – westchnęłam, i wyjęłam z szafki samarkę pełną kokainy, Jared uśmiechnął się
- Chcesz, a w ogóle głupie pytanie, pewnie że chcesz – uśmiechnęłam się ukazując niezbyt prosty rząd moich zębów i wysypałam trochę towaru na biurko, zrobiłam dwie równe kreski, i podałam chłopakowi dolara. – To co dajemy? – zapytałam uśmiechając się
- Dajemy! – powiedział i wciągnęliśmy narkotyk. Dziwnie szybko poczułam, że łapie mnie faza, wszystko było przezajebiście śmieszne, tak jakbym spaliła marihuanę, zaczęłam się śmiać a po chwili Jared do mnie dołączył.
- Ja pierdole twoja lampa wygląda jak żyrafa! – powiedział Jared i zaczął się śmiać
- Pierdolisz – spojrzałam na lampę – toć to jest ptak! – znów fala śmiechu
- Jaki ptak? – zrobił głupią minę, walnęłam go w ramię
- Świntuch! – zaśmiał się i spojrzał na mnie
- To ty o tym myślisz Violet – powiedział i znów spojrzał na sufit – Zapal światło, ja ale będzie fajnie! – podeszłam do włącznika i włączyłam światło a za chwilę zgasiłam
- Czuję się jak w klubie – zaśmiałam się, a on wstał i zaczął śmiesznie tańczyć – Jesteś głupi – powiedziałam i zgasiłam światło – zrobiło się cieeemno! – zaczęłam wymyślać jakieś głupie piosenki, odwalaliśmy jak małe dzieci. Od dłuższego czasu nie czułam bólu brzucha z powodu śmiechu, aż bolały mnie blizny, wszystko mnie bolało od śmiechu. Jared położył się na łóżku, ja na moim dywanie, nagle ktoś zapukał, usłyszałam głos mamy, więc otworzyłam drzwi.
Do oczu znów napłynęły łzy goryczy, złości, lęku i bólu. Jak mógł mnie nie znać? Jak mógł zapomnieć, przecież się widzieliśmy, rozmawialiśmy, dzięki niemu nie chciałam zrobić tego co zrobiłam, a może nastąpiło to co zrobił mój tata, i Jared udaje, że mnie nie zna. Wszystko mogło być tak właściwie prawdą, siedzę tu już dwa miesiące, i właściwie nie wiem co robię, nic nie pamiętam, niby jadłam i spałam, i wtedy moja wyobraźnia tworzyła cuda, bardzo piękne cuda. Wszystko było idealne. Takie piękne, nierealne. Właśnie, było nierealne, więc nie było prawdziwe. Rano odwiązali mnie i wypuścili, poszłam zjeść śniadanie, a potem znów zadzwoniłam do Jareda.
- Mówiłem Ci, że Cię nie znam – zaczął
- Nie pójdę na to – powiedziałam – mój ojciec coś ci powiedział czy co, Jared przecież wiem kogo znam a kogo nie – powiedziałam
- Przestań Violet, to nie ma sensu – powiedział
- A jednak mnie znasz – powiedziałam i sama lekko się do siebie uśmiechnęłam
- Zapomnij o mnie, tak będzie najlepiej – powiedział – ćpun i materialista – dodał po chwili
- Nie zapomnę – powiedziałam i rozłączyłam się. Czułam się naprawdę źle potraktowana przez moje życie. Wszystko było takie okrutnie złe dla mnie. Wszystko po kolei traciłam, a kiedy myślałam, że już jestem szczęśliwa to nagle okazuje się że spierdolona Smith nadal jest w psychiatryku, mam bujną wyobraźnię, tyle wiedziałam już sama po całej śmiesznej historyjce, o idealnym życiu w Nowym Jorku u boku Jareda, bycia czarownicą i całkowitego szczęścia. To znaczyło, że nie jestem zdrowa chociaż bardzo bym chciała, i to też nie znaczyło, że Jared mnie kocha. To nic nie znaczyło.
- Panno Smith wychodzi pani za dwa dni – usłyszałam od lekarza, i ścisnęłam mocniej koc jakim okrywałam się co noc. Nie wiedziałam co to będzie jak wrócę, jak będę oceniana, jak to wszystko się potoczy. Ale życie musi toczyć się dalej pomimo wszystkiego. Te dwa dni spędziłam w swoim pokoju, pakując wszystko co przywieziono wraz ze mną, gdy opuszczałam mury ośrodka psychiatrycznego czułam się jak nikt. Czułam pustkę ogarniającą moje całe ciało. Pragnęłabym uciec od tego wszystkiego, ale czy właściwie warto? Już nie ma odwrotu, stało się i się nie cofnie. Nie mam wpływu na to co działo się wcześniej. Ścisnęłam swoja walizkę i wsiadłam w autobus prosto na lotnisko. Lot miał opóźnienie więc czekałam głupio patrząc się przez szybę na samoloty. Przypomniałam sobie jak pełna strachu siedziałam tutaj te kilka miesięcy wcześniej. Straciłam tyle, ale wcale nie czułam się lepiej. Ba, czułam się gorzej. Mój obraz życia był abstrakcją. Cóż mogłam czuć prócz wewnętrznego bólu? Nicość. Wsiadłam do auta i włączyłam muzykę w moim telefonie, a słuchawki włożyłam do moich uszu, muzyka uspokajała moje zdenerwowane i złamane serce. Wysiadłam z samolotu, cholernie zmęczona, musiałam jeszcze dojechać do domu. Spojrzałam obojętnie na ludzi z karteczkami, zauważyłam na jednej z kartek : V. Smith. Cofnęłam się, i faktycznie widniało tam moje nazwisko, ale kto normalny przyjeżdża po mnie? Rodzicie nie mieli czasu albo po prostu nie chcieli na mnie patrzeć znów jak wychodzę z tego gównianego szpitala.
- Na jaką Smith czekasz? – podeszłam do osoby z kartką
- Na Ciebie – moim oczom ukazał się wysoki chłopak o oczach koloru nieba, i czarnych włosach, lekko speszony, nie kryję, że na mojej twarzy nie pojawił się uśmiech.
- Jared – powiedziałam po czym do moich oczu napłynęła fala łez, spojrzał na mnie zdziwiony, po czym po prostu mnie przytulił. Miły, przyjacielski gest z jego strony.
- Jestem narkomanem, i musiałem sobie dobrze przyćpać, że tu trafiłem. Ale widzę, że nie jeden jestem w niewłaściwym miejscu – spojrzał na mnie i się uśmiechnął, a ja odwzajemniłam jego uśmiech.
Przypomniało mi się, nasze pierwsze spotkanie, uśmiechnęłam się w duchu a Jared złapał moją walizkę. I poszliśmy w kierunku auta.
- Kupiłeś sobie auto? – zapytałam
- Dużo się zmieniło, zdążyłem być na odwyku – uśmiechnął się lekko do mnie i wsadził walizkę do bagażnika, wsiedliśmy do auta i odjechaliśmy z piskiem opon.
Wsiadłam do taksówki, dałam kolesiowi wszystkie swoje pieniądze, żeby tylko mnie zawiózł, wsiadłam do windy i jadę na całkowitą górę. To olśnienie nie było omylne, siedział opierając się o ścianę, siedzi i martwo patrzy się w jeden punkt, jest naćpany, widać to na kilometr. To znaczy ja to widzę. Nie wiem nawet jak do niego podejść ani co powiedzieć, więc usiadłam kawałek dalej, nawet mnie nie zauważył. Stuka w ziemię opuszkami palców.
- Jestem idiotą – mówi sam do siebie, a ja mam moment, żeby do niego zagadać, podeszłam do niego i oparłam dłoń na jego ramieniu
- Nie jesteś – odparłam i usiadłam naprzeciw niego
- Co tu robisz? – powiedział
- Szukałam Cię i coś mówiło mi, że będziesz tu, i się nie myliłam – powiedziałam i spojrzałam na jego oczy przepełnione bólem, byłam suką, byłam pojebaną debilką. Matko ale on ma piękne oczy….
- Po co przyszłaś? Zrozumiałem co mi przekazałaś – wstał – zniknę szybciej niż ci się wydaje – dodał gdy wstał, złapałam go za rękę
- Nie chcę żebyś znikał – powiedziałam – przepraszam – powiedziałam roniąc łzy – jestem okropna, nie chciałam Cię zranić, tak jak sama bałam się, że mogę być potraktowana, nikt nie zasługuje na takie traktowanie, a w ogóle ty – powiedziałam i wstałam.
- Przestań, jestem tylko głupim ćpunem – spuścił wzrok
- Nie, dla mnie nie jesteś głupim ćpunem – powiedziałam patrząc na niego – Jared, przepraszam
- Nie masz za co, naprawdę Violet – mówi patrząc w podłogę
- Mam. Postąpiłam jak dziwka, zabawiałam się z Tobą, tańczyłam, przytulałam, dawałam nadzieję, a gdy ty chciałeś mnie pocałować spanikowałam i uciekłam, jak pierdolony tchórz – powiedziałam
- Mogłem po prostu nie próbować Cię pocałować…. – westchnął – zresztą chciałem już iść do domu, patrzałem tylko na widok, bo jest przepiękny – powiedział – tak jak ty – dodał i spojrzał na mnie. Mój mózg ciężko pracował i nie chciał zbytnio ze mną współgrać, uderzyło we mnie ciepło, rozprowadziło się po całym moim ciele. Było mi po prostu chyba miło. Staliśmy tak długi czas patrząc na widok Nowego Jorku. Staliśmy tak kawałek od siebie, w końcu podeszłam i oparłam swoją głowę o jego ramię.
Znowu wspomnienie, były to miłe wspomnienia, dlatego może do mnie wracały, z jednej strony moja historia dopiero się zaczynała, bez zbędnych kłótni jakie przeżyliśmy, mogliśmy zacząć od nowa o ile on sam tego chciał.
- Dużo się zmieniło jak mnie nie było w Nowym Jorku? – zapytałam
- Sama nuda – odparł i lekko się uśmiechnął – mogę o coś zapytać?
- Jasne – powiedziałam
- Dlaczego to chciałaś zrobić? – wiedziałam, że o to zapyta, bo przecież mógł myśleć wszystko, że to jego wina, że nie wiem obwiniam się o coś, mógł myśleć cokolwiek i mogło go to boleć.
- Nie chciałam, noga mi się osunęła gdy chciałam sama siebie ratować – powiedziałam – Chciałam żeby moja podświadomość dała mi spokój, ale w zamian tego zobaczyłam jakie moje życie jest teraz piękne i chciałam nie robić tego co się stało, czyli mówiąc ogólnie to był wypadek – uśmiechnęłam się lekko, na co on odpowiedział mi tym samym – Chyba nie myślałeś, że…
- Myślałem – dokończył
- Nie chciałam, żeby tak było – spuściłam wzrok
- Nic się nie stało, już wytłumaczone Violet – powiedział i uśmiechnął się do mnie. Podjechaliśmy pod mój dom. Wniósł mi walizki do pokoju, po czym postanowił iść do domu
- Poczekaj – powiedziałam
- Tak Violet? – w tym momencie nawet nie myśląc o konsekwencjach musnęłam jego wargi, tak jakbym oczywiście znów miała Déjà vu. Dla mnie to już się stało, dla niego jeszcze nie
- Nie zdążyłam tego zrobić nim… - urwałam – dziękuję za pomoc – chłopak uśmiechnął się lekko i po prostu wyszedł.
Poczułam mocny ból w klatce piersiowej, jakby ktoś mnie w nie mocno uderzył
- Mamy ją - usłyszałam
-----------------------------------------
- Każda akcja ma swoje odzwierciedlenie i dzieje się nie bez przyczyny, co jest z Violet?
Dowiecie się za niedługo :)
- Każda akcja ma swoje odzwierciedlenie i dzieje się nie bez przyczyny, co jest z Violet?
Dowiecie się za niedługo :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz