sobota, 18 stycznia 2014

1. A weak fallen man

Nie, nie byłam w niebie. Byłam w najgorszym piekle jakie mogło mnie czekać – byłam na ziemi. Przeżyłam, ale  czy to naprawdę ja? Otworzyłam oczy, i jedyne co widziałam to sufit i światła które raniły moje oczy, właściwie nie ma się czemu dziwić, nadal nie mam pojęcia ile nie widziałam świata, ale jestem ciekawa, jak na mnie zareagują. Moją jedyną prośbą w karetce było:
- Nie dzwońcie nigdzie, chce mieć spokój w tym piekle chociaż przed dzień – wielu pomyślałoby że jestem nieźle popierdolona, ze względu, że nie chcę poinformować najbliższych, że jestem znów wśród „żywych” . Lekarz przyszedł cholernie trzaskając drzwiami, przypomniało mi się jak ten… Peter czy jak mu było trzaskał drzwiami kiedy mnie przenosił z pokoju do pokoju, albo gdy zamykał mnie żebym przestała drzeć mordę. Usiadł obok mojego łóżka.
- Dzwoniła już pani do rodziny? –zapytał na wstępie
- Miałam taki zamiar, dopiero co się obudziłam – powiedziałam patrząc w sufit co widocznie go irytowało bo nerwowo uderzał w stolik koło mojego szpitalnego łóżka – Przestań! – krzyknęłam nerwowo łapiąc róg kołdry. Lekarz nie odpowiedział mi na to niczym.
- Zdaje sobie pani sprawę, z tego, że w takim sytuacjach musi panią zbadać psychiatra? – zaczęłam się śmiać
- Wmówcie mi, że jestem pierdolnięta jeszcze. Zostałam porwana, byłam gwałcona bita, ale nie to ja jestem chora psychicznie! – powiedziałam i złapałam telefon. Wykręciłam numer mojego narzeczonego.
- Tom, tak ja żyję, jestem w szpitalu, przyjedź proszę – krótka rozmowa a lekarz nadal siedział koło mnie, irytował mnie, a do tego bolała mnie cholernie głowa.
- Doznała pani wielu urazów, wstrząs mózgu, liczne połamania, w tym złamane sześć żeber, do tego dochodzą jeszcze te krwiaki, niestety szybko do domu pani nie wróci – powiedział już spokojniej, nie mówiąc, że zaraz przywiozą mi biały kaftan i zamkną w szpitalu psychiatrycznym.  Nie minęło piętnaście minut a Tom stał już przed moją salą, wszedł i zalał się łzami, pierwszy raz widziałam, żeby płakał. Nie wiem czy to ze szczęścia, czy z tego w jakim stanie jestem, widziałam siebie już i nie poznałam sama swojej twarzy, nie byłam tą samą osobą to mogę stwierdzić na pewno. Wyglądałam o spokojnie 20 lat starzej, włosy a właściwie nie wiem czy mogę to nazwać włosami, bo ledwo je dotknęłam, a garść miałam w dłoni.
- Violet, tak bardzo się martwiłem – chciał mnie pocałować ale ja odskoczyłam i zalałam się łzami. Znów miałam przed oczami dotyk tego psychopaty, nie chciałam żeby mnie dotykał, nie chciałam nawet z nim rozmawiać. Co ja plotę? To jest mój narzeczony, kochałam go. Ale właściwie czy teraz kocham? Nie mogę nawet na niego spojrzeć, nie mogę patrzeć na żadnego z mężczyzn. – Rozumiem, potrzebujesz czasu. Będzie dobrze – położył dłoń na moim ramieniu, a ja zaczęłam wrzeszczeć w niebogłosy , czego ja się właściwie bałam? Że mój Tom mnie pobije? A może bałam się po prostu świadomości, że istnieje coś takiego jak miłość.
- Nie dotykaj mnie – znów zaczęłam ryczeć, krzyczeć i się rzucać. Tom odskoczył ode mnie z przerażeniem, spojrzałam na niego – Przepraszam – odparłam. Zjawiła się pielęgniarka i podała mi jakiś zastrzyk pomimo, że nie chciałam się zgodzić, oczywiście jakieś świństwo uspokajające, zasnęłam.
         Stoję w salonie, panele są koloru ciemnego brązu, a ja ubrana w sukienkę w kwiaty, uśmiecham się.
- Violet, ty jesteś zapewne Violet – usłyszałam zaa pleców
- Znamy się? – zapytałam oschle, do mężczyzny średniego wieku, spojrzał na mnie i uśmiechnął się w dziwny sposób, po czym poczułam ból, i upadłam bezwładnie na podłogę. Dlaczego nikt tego nie widział? Dlaczego ten człowiek mnie porwał.
Jesteśmy w domu, zawiązuje mi włosy swoim szalem, czarnym szalem, który nawet szala nie przypomina, wygląda jak szmata. Cholernie płaczę, i krzyczę żeby mnie zostawił. Mocnym uderzeniem dostaje w brzuch…..
- Violet! Violet skarbie  - otwieram oczy, nadal jestem w szpitalu, ale coś mi nie gra, to nie jest moja sala. Tu nikogo nie ma, ta sala jest pusta, biała, taka… przyjazna. .. - Violet skarbie, nigdy ode mnie nie uciekniesz – znów ten głos w głowie, zaczynam nerwowo chodzić po pomieszczeniu, jest małe i naprawdę  dziwne. – Zawsze będę twoim utrapieniem – słyszę znów, opadam na nogi, chociaż mam je całe posiniaczone, poranione i boli mnie to cholernie.
- Wyjdź z mojej głowy! – krzyczę coraz głośniej, powtarzam to kilka razy, żeby upewnić samą siebie, że głos zniknął. Ktoś otwiera drzwi.
- Znów słyszysz głosy? – pada pytanie a ja patrzę na osobę stojącą przede mną
- Tak, one są coraz głośniejsze – odpowiadam – Gdzie ja jestem? – zapytałam patrząc na prawdopodobnie lekarza, wysokiego blondyna o zielonych oczach.
- Jesteś w szpitalu, szpitalu psychiatrycznym Violet, ale zobaczysz, kiedy już wyjdziesz będziesz nową osobą.
-------------------------------------------------
A wreak fallen men - Słaby, upadający człowiek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz