niedziela, 19 stycznia 2014

4. New life or maybe dependence?

Gdy szłam tym długim obskurnym korytarzem zastanawiałam się właściwie o co chodzi.  Nie awanturowałam się, próbowałam być spokojna a ci wiecznie mają problem. Chyba od atmosfery im samym odbija.  Usiadłam naprzeciw lekarki. Patrzała na mnie jak na debilkę.
- Więc co znów przeskrobałam? – zapytałam
- Nic pani nie przeskrobała, chciałam poinformować panią, że widzimy poprawę w pani stanie i za tydzień wychodzi pani, panno Violet – powiedziała uśmiechając się, a  mnie ogarnął strach. Po raz pierwszy nie chciałam opuszczać tego miejsca, na mojej twarzy wymalował się strach. Nienawidziłam tego miejsca, ale rzeczywistość przerażała mnie bardziej.  Ci ludzie, normalność. Nie pamiętam już jak to jest żyć w normalnym świecie. Nic nie odpowiedziałam lekarce wyszłam, a ten obrzydliwy głos znów się we mnie odezwał.
- Pamiętasz te nasze igraszki? Kiedy byłem w tobie a w ty we mnie skarbie? – omal się nie zrzygałam po tych słowach, jakby nie mógł się zamknąć i nie przypominać mi o tym wszystkim co mnie spotkało.
- Znajdź sobie inną ofiarę, ja się od Ciebie uwolnię raz na zawsze – powiedziałam w duchu i przechodząc przez stołówkę zauważyłam, że Jared ciągle tam siedzi, i mieszka plastikową łyżeczką herbatę, patrząc przez okno.
- Hej kolego, czego tak wypatrujesz? – zapytałam i usiadłam koło niego
- Jestem na głodzie, tak cholernie bym coś… podobno wypuszczą mnie w przyszłym tygodniu, zaćpam się jak świnia – powiedział triumfalnie i spojrzał na mnie – Co od Ciebie chciała ta kobieta? – zapytał
- Tak się składa, że też wychodzę za tydzień – uśmiechnęłam się
Tydzień minął szybciej niż mi się wydawało, ze szpitala odbierali mnie moi rodzice: Elizabeth i James.  Stęskniłam się za mamą strasznie, nie widziałam jej już długi czas, nie pozwoli jej nawet tutaj przyjść co zdenerwowało mnie nieźle.  Spakowałam swoje rzeczy i pożegnałam się z ludźmi jacy byli ze mną przez czas leżenia w tym szpitalu. Na pewno nie jestem już sobą. Byłam pewną siebie kobietą, która dążyła do spełnienia swoich marzeń. Teraz jestem tak jakby nowonarodzona, z masą problemów czysto o podłożu psychicznym , ale musiałam sobie dać radę, cokolwiek by się nie działo, rodziła się we mnie nadzieja na lepsze jutro i to było ważne.
- Moja córeczka! – mama przytuliła mnie ze łzami w oczach, znając ją martwiła się o mnie najbardziej ze wszystkich. Wracałam do swojego rodzinnego domu,  mieszkałam w Nowym Jorku.  Czyli czekał nas długi lot samolotem. Pomimo dość długiego leczenia wcale nie czułam się lepiej, a widok tylu ludzi całkowicie mnie zbijał z tropu, nie wiedziałam już jak się zachowywać w towarzystwie stałam się cicha i zamknięta w sobie.
- Violet, chodź – powiedziała mama i złapała mnie za rękę jak małe dziecko – chodź kochanie tędy na odprawę – doszliśmy do miejsca odpraw, wszystko poszło sprawnie.  Usiadłam na krześle daleko od ludzi, moi rodzice zasiedli kawałek ode mnie. Mama próbowała mnie namówić, żebym usiadła koło nich, ale we mnie rodziło się coś na wzór obrzydzenia. Połowę facetów widziałam jako mojego oprawcę do tego w głowie słyszałam ciągle szum, spowodowany tym, że ten gnojek znów chciał mi coś powiedzieć, założyłam ręce na twarz i próbowałam się wyciszyć.
Uspokój się Violet, nie wymiękaj 
Powtarzałam sobie w duchu, chcąc być już w moim pokoju.  Oczekiwanie na lot było przyjemne do tego co musiałam przeżyć w samym samolocie.
Uff, nareszcie.. Witaj Nowy Jorku! Witaj nowe życie!
ucieszyłam się niezmiernie kiedy wylądowaliśmy, miałam dość oglądania tych ludzi, teraz czekała mnie tylko podróż autobusem do domu. W domu byliśmy około 1  w nocy oczywiście, wzięłam swoją walizkę i poszłam do pokoju. Był ustrojony w masę zdjęć, z jakich zaraz wybrałam te z Tomem i spaliłam je na podwórku, wychodząc w samej koszuli nocnej. Nie chciałam mieć z tym człowiekiem nic wspólnego.
- Kobieto co ty wyprawiasz o takiej porze? – usłyszałam z swojej prawej, odskoczyłam i upadłam na ziemię.  Ogarnął mnie strach, idiotka ze mnie. Wychodzę z domu o takiej porze to mam, wbiegłam do domu, i zaraz do swojego pokoju. Mój azyl. Już stąd nie wyjdę.
- Czego się boisz kwiatuszku? – usłyszałam w swojej głowie
- Zostaw mnie! – krzyknęłam roniąc łzy, a przed oczami miałam sceny kiedy bił mnie żeby potem całować mnie i gwałcić kilka godzin. Miałam dość tych wspomnień miałam dość wszystkiego, złapałam telefon, i mój notatnik... Adam, gdzie jest ten Adam. Nerwowo szukałam telefonu, gdy go w końcu znalazłam zadzwoniłam nie patrząc na godzinę.
- Słucham? – usłyszałam
- Cześć Adam, tu Violet – powiedziałam
- No cześć, boże wszystko dobrze u Ciebie? – zapytał z troską
- Tak, jest dobrze. Ale chciałabym żebyś dla mnie coś jutro załatwił – powiedziałam i uśmiechnęłam się sama do siebie. – Coś co pozwoli mi nie myśleć o tym co mnie spotkało, rozumiesz. Wezmę 4 gramy – powiedziałam i znów się uśmiechnęłam do siebie. Jedyne ukojenie przyniesie mi dobra faza.  Gdy byłam młodsza dużo eksperymentowałam z narkotykami, wciągałam koks, brałam LSD, i inne gówna. Nigdy oczywiście nie odważyłam się na strzał w żyłę bo sądziłam, że to jest jednak idiotyczne.
- Okej, przyniosę Ci to około 4, może być? – zapytał
- Idealnie, do zobaczenia – powiedziałam i się rozłączyłam. Myśl o tym, że jutro żegnam głos z mojej głowy pozwolił mi szybko zasnąć, rano obudziła mnie mama, pocałowała mnie w czoło. Zawsze to robiła od małego dzieciaka mnie tak budziło. Brakowało mi jej kiedy mieszkałam w Los Angeles.  Na śniadanie zrobiła mi moje ukochane tosty. Zjadłam je szybko i poszłam pod prysznic, związałam włosy w niedbałego kitka i ubrałam czarne jeansy i beżową bluzkę jaką znalazłam w tej szafie, od dłuższego czasu nałożyłam makijaż na swoją twarz, pomalowałam oczy, czułam się cholernie kobieco. Nagle rozbrzmiało pukanie do drzwi, zbiegłam i gdy tylko zobaczyłam Adama mocno go przytuliłam. Nie widzieliśmy się od kilku lat, i właściwie bardzo się za nim stęskniłam.
- Nie widziałem Cię lata! Violet, dobrze że wróciłaś – powiedział
- Chodź na górę, podzielę się z Tobą przecież – uśmiechnęłam się i poszliśmy na górę, dostałam 4 ładnie zapakowane porcje kokainy.  Otworzyłam jedną samarkę i wysypałam na biurko, musiałam robić to szybko, przypomniało mi się jak ten psychopata wciągał a potem mnie bił, ale wiedziałam, że za chwilę będę  już daleko od tych myśli, stworzyłam dwie równiutkie ścieżeczki towaru, wzięłam 10 dolarów i zwinęłam je tak abym mogła dobrze wciągnąć zawartość do nosa, poszło szybko chociaż nie brałam ładnie kilka lat, położyłam się na łóżku, a Adam koło mnie.
- Nareszcie go nie słyszę – powiedziałam radośnie patrząc w sufit
- Kogo nie słyszysz? – zapytał Adam
- Mojego oprawcy – powiedziałam, a on zamilkł, leżeliśmy tak przez chwilę, po czym doszłam do wniosku, że mam ochotę na spacer. Kiedy byłam naćpana świat był dla mnie łagodniejszy, wszystko było lepsze. Zaszliśmy do pubu gdzie chodziłam zawsze ze znajomymi kupiliśmy sobie piwo i wspominaliśmy dawne lata.
- Violet!? – usłyszałam z tyłu, więc się odwróciłam. Nie wierzyłam własnym oczom. Kolega z którym spędziłam ostatnie dni w tym głupim szpitalu mieszka także w Nowym Jorku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz