środa, 20 sierpnia 2014

75. Nie mogliśmy lepiej tego rozegrać

Obudził mnie nieznany głos mówiący abym się obudziła. Białe światło i sufit to pierwsze co zobaczyłam kiedy delikatnie otworzyłam swoje oczy. Czułam, że coś jest nie tak. Wszystko bolało tak niemiłosiernie mocno, nie miałam pojęcia co się dzieje ani gdzie się znajduje
- Violet skarbie - zaczął melodyjnym głosem łapiąc moją dłoń - wszystko będzie dobrze, będzie dobrze - łamał się coraz bardziej
- Co jest Jared? Powiedz mi co się stało - powiedziałam ledwo widząc jego sylwetkę zarysowaną jakby za mgłą
- Miałaś wypadek - zaczął - mówią, że - urwał i rozpłakał się na dobre, czułam jak ciężko oddycha - że wszystko jest tak rozlegle zniszczone, że fakt wypadku tylko uświadomił nam, że...
- Że co Jay? - zapytałam ściskając mocniej jego dłoń
- Że zostało nam kilka tygodni razem - na tygodni i razem mogłam się domyślić. Ostrzegano mnie, że kolejna ciąża, że osłabienie organizmu, właściwie nie powiedziałam mu wszystkiego, nie chciałam się przyznawać jakim jestem wrakiem, że powoli... Umieram.
Narkotyki na dobre wyniszczyły mój układ odpornościowy, zniszczyły mi pół wątroby, papierosy i inne gówna jakie paliłam zniszczyły mi płuca. Ale kiedy byłam przy nim czułam, że żyję, że właściwie nareszcie żyje.
- Jared - podniosłam się delikatnie a on przytrzymał mnie abym nie upadła - Kiedyś każdy musi umrzeć, jeszcze nie umieram, jeszcze tu jestem - zalewał się coraz bardziej łzami - Jared spójrz na mnie, spójrz na mnie kochanie - wolną ręką wytarłam jego załzawione oczy - Kocham Cię, spędźmy te dni tak jak zawsze chcielibyśmy przeżyć - powiedziałam
- Nie mogę.... Ja sobie bez Ciebie nie poradzę, nie tym razem - nie mógł się uspokoić, położył głowę na moim ramieniu - Nie zostawiaj mnie - coś we mnie pękło a łzy potoczyły się z moich oczu, pocałował mnie tak bardzo czule, a ja czułam, ze coraz bardziej chce mi się spać. Zasnęłam a on ciągle trzymał moją rękę. Następnego dnia przyszedł lekarz.
- Nie mogę wrócić do domu? - zapytałam
- Nie przeżyłaby pani właściwie końca tego tygodnia, bez specjalnej aparatury zabije panią nawet potknięcie się, nerki są w stanie krytycznym, nie sądzę aby był to dobry pomysł - Jareda wtedy nie było kazałam jechać mu po dzieci, właściwie pojmowałam powoli w jakim stanie jestem
- Niech mi pan powie ile właściwie mi pozostało? - spojrzał na mnie
- Góra dwa tygodnie, chyba, że znajdzie się dawca nerki - powiedział a ja zalałam się łzami, zostały mi dwa tygodnie kiedy to muszę załatwić wszystkie swoje sprawy,  kilkanaście dni żeby pożegnać się z rodziną jaką kocham, to było trudniejsze niż mi się wydawało, że będzie. Lekarz wyszedł i zostawił mnie samą, zalana łzami zobaczyłam, że Jared nadchodzi z dziećmi, wytarłam załzawione oczy i pierwsze co to Nina wtuliła się we mnie jak w pluszowego misia.
- Mamusiu, tęskniłam - pocałowałam ją w czoło i uśmiechnęłam się do niej
- Też tęskniłam promyczku, nauczyłaś się czegoś jak byłaś w domu? - uśmiechnęła się pokazując swoje śnieżnobiałe ząbki
- Tata nauczył mnie R-evolve! - Odwróciłam na chwilę wzrok i rozpłakałam się na dobre
- Zagrasz mi je następnym razem - powiedziałam szybko tak aby się nie zorientowała jak płaczę, Jared patrzał na mnie już bardziej ze spokojem. Potem wzięłam na ręce Josh'a. Nie siedzieli długo, bo mały zaczął płakać. Obiecał, że wróci wieczorem kiedy Constance weźmie dzieci. Przy obiedzie zasłabłam, podłączyli mnie do jakieś aparatury, nie mogłam się nawet podnieść. Kiedy mnie zobaczył usiadł i siedział tak w ciszy przez dłuższą chwilę - Sypiasz w ogóle? Wyglądasz okropnie Jay - zaczęłam
- Nie mogę spać - odparł i spojrzał na mnie i całą aparaturę za mną - Violet?
- Tak?
- Czy to boli? - zapytał spoglądając na mnie
- Już nie boli - uśmiechnęłam się lekko - bolało wcześniej, nim się zeszliśmy, bolało jak cholera, potem myślałam, że przeszło kiedy byłam z wami, teraz to już jest spokój nie ból
- Wiedziałaś wcześniej?
- Jared, powiedzieli mi jasno, że jestem wyniszczona nie wiem tego od dzisiaj, wiem to już ładne kilka lat wstecz, kiedy skończyłam z dragami. I tak dużo dożyłam Jay.
- Nie chcę się z Tobą żegnać - powiedział
- Nie musisz - uśmiechnęłam się - nie możesz nawet, bo się kiedyś spotkamy o ile niebo istnieje, ja zawsze będę w Twoim sercu i wspomnieniach, ale masz prawo po moim odejściu - zrobiło mi się słabo nie wiedząc dlaczego cała aparatura zaczęła piszczeć, złapał mnie za rękę - masz prawo być szczęśliwy - łzy wypłynęły z moich oczu, a on ścisnął moją dłoń mocniej - Kocham Cię Jaredzie Leto, dziękuję za każdy dzień jaki spędziłam w twoim towarzystwie, to były najpiękniejsze dni mojego życia - zaczął znikać jak za mgłą znów pieprzona mgła
- Nie poddawaj się - krzyknął przeraźliwie - Violet jeszcze nie - rozpłakał się i puścił lekarzy aby się mną zajęli widziałam już tylko ciemność i słyszałam jak między sobą rozmawiają, słyszałam też Jareda tak przeraźliwie płakał - Kocham Cię, Violet kocham Cię - usłyszałam a potem już było cicho.

[...]

- Mama jest bardzo zmęczona - mówił do Niny kiedy to przyszli do mnie, ale ja miałam jeszcze w sobie na tyle siły żeby otworzyć oczy, uśmiechnęłam się do niej ale nie wypowiedziałam już ani jednego słowa, kosztowało mnie to więcej cierpienia niż wszystkie aparatury pompujące i przytrzymujące mnie przy życiu. Usiadła na krześle przede mną uśmiechając się i biorąc gitarę w ręce. Rozbrzmiała moja ukochana piosenka, nie dość że grała ją jak Jared to ton głosu miała tak niebiański, że nie mogłam się nie wzruszyć. Nie miałam czasu nawet dobrze poznać swojego dziecka. Straciłam lata kiedy mogłam z nią być na myślenie, że lepiej będzie jak będę dla nich martwa. Teraz kiedy w połowie jestem martwą osobą chciałabym wrócić do czasu kiedy to udawałam i być z nimi, ale czasu nie cofnę i błędów nie naprawię, zawaliłam. I moje życie było tylko spełnione przez Jareda który jedyny mnie kochał, pomimo schizofrenii, nałogu i ogólnego okrucieństwa z mojej strony. Podziwiam go, za to że dał radę chociaż było ze mną tak ciężko, że walczył o mnie. A teraz musi patrzeć jak umieram na oczach rodziny.
A  potem był już tylko spokój, potem wziął mnie z tego szpitala, jechaliśmy autem do domu, położył mnie w łóżku i leżał ze mną całymi dniami i nocami. Podawał leki, woził na dializy, całował codziennie rano i co wieczór żegnał się ze mną bo wiedział, że kiedyś już się nie obudzę.
- Jared, boli - powiedziałam ostatniego dnia - Już chyba nadchodzi, tak cholernie boli - złapał mnie mocniej a ja wtuliłam się w jego tors - pomimo wszystkiego nasza historia nigdy nie zgaśnie, nie wiem co tam będzie, ale o Tobie nie zapomnę, boli Jared
- Oddychaj
- Nie mogę!
- Dzwonię po karetkę
- Nie dzwoń, zostań, powiedz Ninie, że ma spełniać swoje marzenie, że jest piękna mów jej codziennie że jest piękna. Josh niech zapamięta mnie chociaż z tej dobrej strony a ty Jared bądź szczęśliwy i nie puszczaj mojej ręki aż to się nie skończy
- Muszę zadzwonić
- Nie rób tego, nie płacz na moim pogrzebie
- Violet...
- Kocham Cię
- Też Cię kocham
Potem tylko mnie pocałował.
- Jesteś najpiękniejszą kobietą mojego życia, nie wyobrażałbym sobie lepszego życia bez Ciebie, nie powiedziałem ci tylko, że....

--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witajcie! 
Ten rozdział chociaż krótki pisałam prawie tydzień bo nie mogłam skleić tego w jakąś sensowną i klarowną część.
Tak teraz na serio historia się skończyła. 

Planowałam więcej rozdziałów, ale po prostu doszłam do wniosku, że ciągniecie tego przez przebieg śmierci głównej bohaterki będzie monotonne. 
Jared kończy swoją wypowiedź w połowie słowa, bo Violet więcej już nie usłyszała. Nie dowiedziała się, że nigdy w żadnym momencie swojego życia nie był na nią wściekły, nie usłyszała jak opowiadał jej jak bardzo szanuje to, że walczyła z nałogiem, nie usłyszała na koniec jak nuci jej r-evolve..
siedemdziesiąt pięć rozdziałów to i tak dobra liczba jak na moje początkowe pisanie. 
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam na moje minaturki bądź opowiadanie jakie jest w wpisie niżej.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Uwaga

Wszem i wobec ogłaszam, że po wczorajszej burzy mózgu udało mi się wymyślić coś nowego, całkowicie innego niż to FF.
http://blast-of-the-air.blogspot.com/2014/07/czasami-gupota-moze-byc-silniejsza-od.html
Tutaj znajdziecie pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania, mam nadzieję że wam się spodoba, oczywiście nie oznacza to tego, że zakończyłam przygodę z tym FF, nowego rozdziału możecie wkrótce oczekiwać :)
Pozdrawiam serdecznie :>

sobota, 12 lipca 2014

74. Dorośliśmy do bycia odpowiedzialnymi rodzicami

Siedzieliśmy razem, Jared miał małego na swoich ramionach za to Nina pokazywała mi jak idą jej lekcje gry na gitarze. Pragnęliśmy aby nasze dzieci robiły to co chcą, do niczego ich nie chcieliśmy zmusić.
- Mamuśka, weźmiesz synka a ja pokażę naszej córeczce kilka dobrych chwytów - uśmiechnął się do mnie, byłam nareszcie szczęśliwa w zdrowych relacjach, nareszcie spokojna. Wzięłam Josh'a na ręce i trochę potrwało nim zasnął, położyłam go delikatnie w łóżeczku i wróciłam do Jareda i Niny. Nie chciałam aby czuła się w jakikolwiek sposób odepchnięta od nas ze względu na niemowlę w naszej rodzinie. Kiedy już i Nina zasnęła, to my w spokoju usiedliśmy w salonie przed telewizorem z miską szwedzkiego popcornu jaki był ulubionym Jareda i włączyliśmy jakiś film.
- Chwila odpoczynku - uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego, był zmęczony było to widać na kilometr - Może chcesz się położyć, widzę że padasz z sił - spojrzał na mnie i uśmiechnął się
- Kochanie to normalnie, piszę, tworzę i zarazem chcę być z wami jak najbliżej, normalne, że jestem zmęczony, ale uwierz mi, że od spania wolę wpatrywać się godzinami w twoją uśmiechniętą buzię - mimowolnie zarumieniłam się, co Jared uwielbiam we mnie, często powtarzając mi, ze lubi kiedy jestem tak dziecięco niewinna - Kocham Cię - powiedział po jakieś chwili patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczętami, zachichotałam jak nastolatka i nasze wargi złączyły się w pocałunku.
- Też Cię kocham Jay, najmocniej na całym świecie - uśmiechnął się, wiedział dobrze ile dla mnie znaczy ale z każdym razem kiedy mu to mówiłam chyba napawał się dumy, że to on mnie zdobył nie ci przelotni partnerzy na pocieszenie, ani mój były narzeczony, tylko on. - Leto te twoje niebieskie oczy mnie do Ciebie przyciągnęły, od razu je zauważyłam - uśmiechnęłam się od ucha do ucha jak to się mówi na co on mnie pocałował
- Będą Cię witać jeszcze wiele lat skarbie - ostatnio w pośpiechu nie mieliśmy nawet czasu na czułość, w biegu załatwialiśmy wszystko co potrzebne a dzisiaj zyskaliśmy kilka godzin na po prostu siedzenie i patrzenie na siebie, byliśmy w takim stadium związku, że seks był dla nas rzeczą drugorzędną, oczywiście nie byliśmy święci, nigdy nie byliśmy i nie będziemy ale teraz ważne dla nas było to jakimi rodzicami jesteśmy i jakie uczucie nas łączy, często w zabieganiu ludzie zapominają o tym co jest ważne - zapominają o miłości. W końcu gdzieś na końcu mojego umysłu zatrzymałam się na pewnym etapie naszego życia, ładne lata temu. Nieodpowiedzialna głupia ja...

- Gratuluję, jest pani w ciąży - uśmiechnęłam się, chociaż w środku czułam się podle. Czułam, że ranię własne dziecko. Nasze dziecko tak samo jak dziecko Chloe powinno mieć normalną rodzinę. Wracałam a po policzkach spływały mi słone łzy, ktoś zaczął wołać mnie przez pół ulicy, odwróciłam się. Idealnie, widział skąd wychodziłam...
- Violet no zatrzymaj się - usłyszałam
- Nie - odparłam i przyśpieszyłam tępa coraz głośniej płacząc, wsiadłam do taksówki i tyle go widziałam. nie mogłam od tak pozwolić...
Rujnuję sobie życie, na własne swoje pierdolone życzenie. Wparowałam do domu Ruby coraz głośniej rycząc.
- Co ci jest cały dzień? - powiedziała zdenerwowana Ruby. Podeszłam do torebki i wyrzuciłam wszystkie moje papiery, w tym test z krwii i test jaki zrobiłam w Meksyku
- To mi jest - odparłam
- Jesteś w ciąży? - powiedziała zdziwiona
- Tak, za pierdolone osiem miesięcy urodzę dziecko - powiedziałam załamana
- Musisz powiedzieć Jaredowi - zaczęła
- Nie - krzyknęłam - Nie będzie nic wiedział, dlatego muszę jechać do mamy - powiedziałam
- Zasłużyłaś żeby był z Tobą
- Ona była pierwsza, po co ma mieć na sobie następnego bachora? - powiedziałam z żalem sama do siebie- mogłam brać te pierdolone tabletki, ale uznałam, że z nim mogłabym mieć dziecko, wszystko, no i mam dziecko....
- Uspokój się, zrobię Ci herbatę - powiedziała i poszła do kuchni a ja schowałam wszystkie rzeczy znów do swojej torebki, moje myśli to był jeden wielki chaos niemożliwy do ogarnięcia.
- Przyjedź, po prostu - usłyszałam z kuchni krzyk Ruby
- Kto ma przyjechać? - zapytałam
- Rose - odparła, a ja wzięłam kubek z herbatą i poszłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżku. Usłyszałam pukanie, wiedząc, że to Rose kazałam jej wejść. Rose okazała się mieć kutasa i nazywać się Jared Joseph Leto.
- Czemu mi uciekłaś? - zapytał i usiadł na rogu łóżka.
- Bo musisz się zająć dzieckiem jakie przyjdzie na świat za sześć miesięcy - powiedziałam
- Myślałem, że nie żyjesz - zaczął - poczułem się taki winny i nadal tak się czuję - powiedział i spojrzał głęboko w moje oczy, gdyby nie moje postanowienie uległabym jego niebieskim oczom, jakie kochałam ponad życie.
- Nie musisz się obwiniać, nic nie jest twoją winą - złapałam się za brzuch co robiłam coraz częściej - wracaj do Chloe, będziesz ojcem, bądź dumny - pocałowałam go w policzek i wzięłam łyk herbaty.
- Nie chcę jej, umówiliśmy się, że będę płacił alimenty na dziecko
- Dziecko musi mieć ojca - łza spłynęła po moim policzku
- Będzie miało, męża Chloe - powiedział - nie poda mnie nawet do papierów, on pogodził się z tym, że nie może mieć dziecka, a ona wytłumaczyła mu, że zrobiła to dla nich - ogarnęła mnie pustka, nie chciałam żeby wiedział, nie chciałam żeby był... Chciałam ale zepsułabym mu karierę
- Rozumiem - odparłam - ale to nie zmienia faktu, że chcę wrócić do mamy, potrzebuję jej - powiedziałam
- To może chociaż zgodzisz się żebyśmy odwieźli Cię a przy okazji zagramy 2 koncerty, to tylko miesiąc - powiedział
- Okej - odparłam, przez miesiąc nic nie będzie widać, a rzygałam już po tabletkach na schizofrenię więc można tak połączyć fakty. Wszystko, aby z nim się godnie pożegnać - wybacz mi maluszku - powiedziałam w myślach. Jared wyszedł, jutro wyjazd.
- Powiedziałaś mu? - zapytała Ruby
- Nie i nie powiem - byłam wściekła na przyjaciółkę - odwiozą mnie do domu, miesiąc mnie nie zbawi
- Powinien wiedzieć - powiedziała Ruby
- Nic nie powinien - rzekłam i wypiłam resztę herbaty. - Mam nadzieję, że będziesz chłopczykiem, nazwę cię James, jak będziesz dziewczynką to nazwę Cię Elizabeth, mamusia Cię kocha ponad wszystko, nie pozwoli Cię skrzywdzić, będziemy żyli sobie w Los Angeles z babcią, będziemy szczęśliwą rodzinką.
[...]

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że cholernie boli mnie brzuch.
- Mamo czy to normalne... - głos zadrżał mi a ja poczułam jak po udach cieknie mi jakaś ciecz - mamo! - krzyknęłam zalewając się łzami. Na oddziale ginekologicznym byłam już piętnaście minut później.
- Miała pani dużo szczęścia - powiedziała lekarka
- Czyli żyje? - zapytałam ze łzami
- Tak, często dzieje się, że w pierwszych miesiącach dziecko nie przeżywa - powiedziała lekarka
- Ale ono przeżyje? - zapytałam
- Zostanie pani na kilka tygodni u nas, ustabilizujemy wszystko, ale nic pani ani dziecku nie zagraża - ulżyło mi. Nie chciałam stracić tego dziecka, jeszcze go nie widziałam, ale chciałabym bardzo już je przytulić chciałabym być blisko niego, chciałabym całować je na dobranoc....
Znów poczułam taki sam skurcz jak wcześniej
- Panno Smith - usłyszałam i wiedziałam już czego oczekiwać
- Nie przeżyło prawda? - powiedziałam

- Przykro mi - usłyszałam i zalałam się łzami.Straciłam wszystko co miałam. Do tego Jared nie odzywał się do mnie, mijały kolejne dni a on był cicho, gdy tylko wypisano mnie ze szpitala czułam jeszcze większą pustkę niż wcześniej, chciałam żeby moje maleństwo było ze mną, żebym mogła je ściskać.
[...]
- Violet! - poczułam szarpnięcie - Co ty odpierdalasz?! - znów mnie szarpnął na co ja odpowiedziałam odepchnięciem go od siebie

- O niedoszły ojczulek się znalazł - rzuciłam z wyrzutem
- Jesteś naćpana! - krzyknął - a dziecko?!
- Nie ma dziecka - zaczęłam ryczeć - Poroniłam jak ty zajebiście się bawiłeś - powiedziałam i odeszłam od niego, złapał mnie za rękę
- Nie powinnaś brać
- To już powinno najmniej Cię obchodzić - rzuciłam i odeszłam, ale nie dał mi spokoju ani na chwilę
- Violet do cholery! - krzyknął
- Spierdalaj, na serio Leto - krzyknęłam i odwróciłam się do niego, pocałowałam go namiętnie po czym wrzuciłam mu do kieszeni pierścionek - To nie ma sensu
- Nie puszczę Cię tym razem - złapał mnie za nadgarstki po czym wziął na ręce
- Puść mnie kurwa! - krzyczałam wniebogłosy - Jared puść mnie
- Nie - powiedział stanowczo i wpakował mnie do taksówki, podał jakiś adres na pewno nie był to adres mojego domu.
- Boże czemu tak boli mnie głowa - powiedziałam do siebie, ale czekajcie, czekajcie. To nie jest moje łóżko,a  ja leżę całkiem naga. Nie, nie mogłam, nie... Jared wskoczył do mnie - Czy my? - zapytałam
- Nie, coś ty - powiedział - zarzygałaś sobie ubranie a bieliznę zrzuciłaś sama mówiąc, że ci gorąco - odparł i zaśmiał się
- Ja pierdole - powiedziałam i złapałam się za głowę, po czym znów przyszło mi myśleć o moim niedoszłym dziecku, spojrzał na mnie kiedy to moje oczy zalewały się łzami, objął ramieniem i jedyne co mógł zrobić to przeczesywał moje włosy swoją dłonią próbując mnie uspokoić. - Straciliśmy je - powiedziałam - straciliśmy je na zawsze - i wtedy rozryczałam się na dobre.

Musiało minąć tyle lat abym pojęła co to znaczy strata, pomimo tego wszystkiego ani razu nie próbowałam chociażby pójść na zbiorowy grób dzieci nienarodzonych, nie wiem czy nie miałam tyle odwagi czy po prostu boję się tego co robiłam w przeszłości. Momentalnie jak myśl o James'ie przeszła przez mój mózg łzy potoczyły się z moich oczu, Jared od razu to zauważył
- Co się stało? - zapytał
- Niedawno była rocznica - nie kłamałam dokładnie miesiąc temu była rocznica śmierci naszego pierworodnego synka, niestety nie mieliśmy szczęścia go zobaczyć ale mamy dużo szczęścia mając tą dwójkę na ziemi - pójdziesz ze mną na cmentarz jutro? - zapytałam ocierając łzy, nadal nie mogłam się z tym pogodzić, ale tak musiało być po prostu to musiało mnie czegoś nauczyć, byłam wtedy nieodpowiedzialna, robiłam przekręty potem musiałam znów wszystko stracić żeby docenić jakie życie jest piękne z nim, jak pięknie jest był zakochanym po uszu w facecie ze swoich snów.
- Pójdę - przytulił mnie - jestem pewien, że dogląda nas codziennie patrząc jak teraz jego rodzice i rodzeństwo dobrze ze sobą żyje, jestem pewny, że jest szczęśliwy - Jared był niesamowity, potrafił uspokoić mnie w mgnieniu oka. Postanowiliśmy, że nie chcemy się więcej męczyć bo jutro czeka nas dużo pracy. Punkt 6:00 obudził mnie płacz Josh'a, był głody co jest normalne, wzięłam synka na ręce i poszłam do kuchni, przygotowałam dla niego mleko i zaczęłam karmić, cieszył się niewyobrażalnie, musiał być bardzo głodny.
- Ktoś tu narobił w galoty - zaśmiałam się sama do niego i położyłam go na przewijaku, przebrałam mu pieluchę i trochę się z nim pobawiłam, położyłam go na leżaku do jakiego miał przywieszone zabawki, bawił się jak szalony. Ja patrząc na niego jednym okiem, obudziłam Ninę, potem gdy ona jadła śniadanie i mogła spojrzeć na małego, wskoczyłam do łóżka, położyłam głowę na ramieniu Jareda i pocałowałam go w policzek - Kochanie wstawaj, zrobię nam kawę - uśmiechnęłam się i wróciłam do kuchni, przyszykowałam śniadanie Ninie, oraz zaparzyłam nam kawy. Kiedy Nina poszła do szkoły a mały znów zasnął jak to niemowlę, Jared usiadł ze mną i grał na gitarze.
- Zagraj mi - powiedziałam
- Co mam zagrać? - uśmiechnął się
- Dobrze wiesz co - odwzajemniłam uśmiech i usłyszałam pierwsze dźwięki r-evolve, a moim oczom ukazywały się piękne wspomnienia...
- Chciałbym poprosić kogoś specjalnego aby wszedł na scenę - powiedział nagle Jared a reflektory skręcono na mnie - No chodź Violet - powiedział i podał mi rękę abym wspięła się na scenę. - Mamy trzecią rocznicę i dla Ciebie specjalnie zagramy piosenkę którą dopiero co napisaliśmy - uśmiechnął się i musnął mój policzek, omal się nie rozpłakałam ale musiałam się trzymać żeby nie wyjść na miękką laskę w glanach. Śmiesznie brzmi, prawda?
A revolution has begun today for me inside.....
Pomimo swojej obrony łzy i tak spłynęły po moich policzkach, to była piosenka jaką Jared śpiewał i grał kiedy byłam pod prysznicem. Tłum zaczął bić brawa potem śpiewali nam sto lat, ten koncert zapadnie w mojej pamięci już do kresu moich dni.
[...]
Gdy Shannon nakarmił już Ninę chwilę z nami posiedziała a potem zrobiła się marudna więc położyłam ją spać, oczywiście musiałam zacząć śpiewać.
Jedyne co mi do głowy przychodziło to właściwie r-evolve..

A revolution has begun today for me inside
The ultimate defence is to pretend
Revolve around yourself just like an ordinary man
The only other option to forget

Łzy powolnie wypływały z moich oczu, właściwie ta piosenka jakoś najbardziej kojarzyła się z Jaredem, pogłaskałam ją po główce, ocierając jedną dłonią zapłakane oczy, poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń.

Does it feel like we’ve never been alive?
Does it seem like it's only just begun?

Nie chciałam się odwracać i go widzieć, mała jeszcze nie spała, bacznie się patrzała w jego stronę, on włożył rękę do łóżeczka, a Nina mocno złapała się za jego palec.

To find yourself just look inside the wreckage of your past
To lose it all you have to do is lie
The policy is set and we are never turning back
It’s time for execution; time to execute
Time for execution; time to execute!

Spojrzałam w końcu na niego i na dobre się rozryczałam, próbując uśpić jednak naszą córkę zaśpiewaliśmy razem.

Does it feel like we’ve never been alive?
Does it seem like it’s only just begun?
Does it feel like we’ve never been alive inside?
Does it seem like it’s only just begun?

It’s only just begun

Nasze życie nie było idealne, mieliśmy wzloty i upadki, a w mojej głowie biło echo dawnych chwil, echo wolności, narkotyków do jakich już nie chcę wracać i naszej zwariowanej miłości.

- Przepraszam, że krzyczałem – zaczął Jared
- Dobrze, już Ci wybaczyłam
- Bardzo się przy Tobie zmieniam, wiesz? – powiedział i pocałował mnie czule
- Musisz mieć chore serce? – zapytałam
- To nie moja wina – powiedział
- Podzieliłabym się z Tobą wszystkim, nawet tym ścierwem, ale jeżeli mam Cię stracić to nie mogę – powiedziałam
- Wiem – odparł i złapał mnie w pasie, a ja przytuliłam się do niego. Szliśmy tak jak zakochana para z jakiegoś amerykańskiego filmu. Jared dorwał jakąś cegłę i na ulicy napisał : I Love You. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
- I love you. There, I said it...not just on some chalkboard. I would never let anybody or anything hurt you. I’ve never felt that way about anyone -  powiedział po czym pocałował mnie czule. Za każdym pieprzonym razem kiedy mówił mi, że mnie kocha czułam jak głupie motylki wypełniają mój brzuch i zaraz porzygam się ze słodkości, uśmiechnęłam się do niego. Chociaż szło mi się coraz ciężej, szłam z nim trzymając się jego dłoni, czując zapach jego perfum. Wróciliśmy do domu, ja poszłam do łazienki, gdzie zwróciłam wszystko co wypiłam, nienawidziłam wymiotować, ale najwidoczniej mój żołądek miał już dość tego wszystkiego, poszłam pod prysznic i wzięłam zimną kąpiel, po czym ubrałam swoją koszulę nocną i wskoczyłam do łóżka.
- Dobranoc – powiedziałam i pocałowałam Jareda
- Dobranoc – odwzajemnił pocałunek. Przytuliłam się do niego i zasnęłam.
[...]
Pojechaliśmy na wzgórza, wdrapaliśmy się na nie. Było już ciemno, a do Jareda mieliśmy iść na 20:00, usiadłam na dużym kamieniu a on koło mnie.
- Nigdy nie byłem kreatywny co do prezentów – zaczął
- No rano nie byłeś bardzo – zaśmiałam się a on się uśmiechnął, wyjął z kurtki jakieś czerwone pudełko. Oświadczy mi się? O matko! Serce waliło mi jak szalone, nie wiedziałam co teraz się stanie

- Wyciągnij rękę gdybyś mogła kochanie – powiedział, a ja wyciągnęłam rękę, poczułam na niej coś zimnego – bransoletka. A myślałam… jestem naiwna, muszę poczekać na zaręczyny.  – Wszystkiego najlepszego Violet – powiedział i czuło musnął moje wargi. Spojrzałam na bransoletkę, także złota,  z delikatną prostokątną ozdobą na której było wygrawerowane : Violet&Jared. Uśmiechnęłam się znów mimowolnie. 
[...]
- Nigdy nie pomyślałem o Tobie jako o osobie chorej, nie znaczy dla mnie nic twoja schizofrenia, kocham Cię ponad to moje przeciętne życie, i Cię nie zostawię rozumiesz? – pocałował mnie chociaż ja wcale się nie uspokoiłam, potem wyszedł z auta i otworzył drzwi z mojej strony i mocno mnie przytulił, wtuliłam się w jego tors, jakby był wielkim pluszowym misiem, bohaterem który może obronić mnie od wszystkiego co złe. Uspokoiłam się na tyle, że mogliśmy jechać dalej, rozmawialiśmy po raz pierwszy poważnie o tym co może nas czekać w przyszłości

- Marzy mi się, żebyś założył zespół bo się marnujesz, mielibyśmy duży dom, biały duży dom z pięknym ogrodem, mieszkalibyśmy tutaj w Los Angeles, jeździlibyśmy po świecie i koncertowalibyśmy, potem wzięlibyśmy ślub w Las Vegas, i mieli 2 dzieci chłopca i dziewczynę – powiedziałam i uśmiechnęłam się

Ślubu nie wzięliśmy w Las Vegas, ale mamy duży biały dom z pięknym ogrodem, mieszkamy w Los Angeles, mamy dwójkę niesamowitych dzieci, w końcu kiedy już przestał grać i emocje opadły postanowiliśmy zabrać małego i pójść na cmentarz, po tylu latach czułam się odpowiedzialnie pewna tego, że czas dorosnąć do tego, że się coś straciło, coś dzieje się nie bez powodu, ale nigdy nie zapomnę o miłości jaką darzyłam i nadal darzę James'a. Kiedy byłam dzieckiem babcia mówiła mi, że gdy umiera małe dziecko, Bóg potrzebował go jako swojego aniołka, może i tak jest. James jest aniołkiem, małym aniołkiem, może aniołkiem stróżem któregoś z naszych dzieci. Zaszliśmy na cmentarz a ja odpaliłam znicz i postawiłam go na marmurowym nagrobku.
Grób dzieci nienarodzonych 
Codziennie jakaś matka płacze w momencie poronienia, bądź nawet nie wie, że to się stało, ukucnęłam przy grobie, pierwszy raz próbując powiedzieć coś do swojego synka po tylu latach.
- Nie zapomniałam, w żadnym wypadku o Tobie nie zapomniałam, nie da się zapomnieć kogoś kogo bardzo się kochało, ale i było to początkowo utrapieniem, dopiero kiedy zauważyłam uśmiechniętą twarz Jareda gdy się dowiedział, ze będzie ojcem pojęłam jakie to cudowne, że rodzicielstwo jest piękne, że może być piękne, Tobie nie było dane żyć z nami i nie było mi dane oglądanie twojej przyszłości, ale widzisz bądź nie masz dwójkę wspaniałego rodzeństwa i chociaż myślę o Tobie każdego wieczoru, nie mogę się cofać, nie przychodzę tutaj może w jakiś ramach pożegnania, chociaż nie zapomnę nigdy, muszę żyć dalej, pomimo, że świadomość że Cię straciłam niszczy mnie co jakiś czas. Byłbyś już dorosły, pełnoletni miałbyś laskę i dobrze się bawił, ale właściwie może lepiej że Ciebie nie ma, nie chciałabym aby moja historia miała toczyć się tragicznie, i odebrano by mi Ciebie, nie chciałabym tego dla żadnego dziecka. Dorosłam pokazując sama sobie, że mogę być dobrą matką chociaż wiele schrzaniłam, pamiętaj że Cię kocham - nie czułam nigdy jakieś odpowiedzialności albo obecności Boga w życiu, ale dzisiaj czułam się nadmiar normalnie mówiąc w myślach do mojego synka, on mnie zapewne usłyszał, o ile życie pozagrobowe istnieje. Jared objął mnie ramieniem i później musnął mój policzek, nie płakałam, James chciałby abym cieszyła się tym czym mam, więc się cieszę, nigdy nie odbierze mi tej pięknej świadomości miłości.
- Kocham Was, nie mogłam wymarzyć sobie lepszej rodziny - powiedziałam kiedy siedzieliśmy przy stole jedząc obiad. Byłam szczęśliwa w każdym tego słowa znaczeniu.

------------------------------------------------------------------------------------
Po długim czasie wróciłam do tego opowiadania i nie powiem że początkowo wbicie się w rytm postaci Violet było dla mnie trudne, to teraz czuję że idzie coraz lepiej. Chciałabym wprowadzić kilka wątków do opowiadania ponieważ planuję dojść może do 100 rozdziałów jeżeli dobrze się uda, jeżeli nie będzie ich mniej i zakończyć zabawę z tym opowiadaniem.
Dlaczego?
Sądzę, że sama w niektórych momentach mieszam się z tym co chciałabym zrobić a co robię z moimi postaciami, to opowiadanie jest tak pomieszane, że musiałam już je kilka razy przeczytać od nowa aby wbić się w rytm. Chciałam stworzyć coś całkiem nienormalnie niezrozumiałego, aby pomyśleć i może w jakimś aspekcie mi się to udało nie mniej jednak czuję się trochę zawiedziona, i chciałbym zacząć coś całkowicie nowego ale jak na teraz brak mi konkretnego pomysłu, mam pozaczynane kilka FF ale jednak nie potrafię ich dalej pociągnąć, musi mnie olśnić. Sądzę, że życie Jareda i Violet w jakimś stopniu jest piękne. Pokazuje właściwie że miłość może przetrwać wszystko, że czasem nieświadome decyzje mogą rujnować nas nawzajem. Piszę to ja niespełna osiemnastoletnia dziewczyna co o życiu wie tyle co nikt. Właściwie nie wiem skąd biorę takie przykłady, od zawsze intrygowała mnie ciemna strona żyć, chciałam poznać psychikę ludzi chorych bądź uzależnionych wiążę to się także z tym, że w przyszłości chciałabym zostać psychologiem. Violet jest mieszanką postaci jakie poznałam w książkach jakie czytałam. Mieszanką dzieci z dworca zoo, ćpuna, requiem dla snu, stokrotki i wieli wielu innych książek.
Jak mówią - ludzie uczą się na błędach, a ja powinnam robić mapy myśli i założeń moich opowiadań, chociaż sentyment do tego właśnie opowiadania zostanie mi chyba na długo. Nie jest to mowa pożegnalna, bo jeszcze nie kończę opowiadania, ale chciałabym sprostować kilka spraw w jakich wy czytelnicy możecie mieć problemy.
1. Violet robiąc swoje typowe przekręty, próbując popełnić samobójstwo chce uciec od problemów, ale jej oprawca powiedział jej dokładnie że jest zbyt słaba aby się zabić, więc jest to wytłumaczone
2. Jej słabością są narkotyki ilekroć od nich odchodziła one wracały jak bumerang, nie wiemy nawet czy znów po nie, nie sięgnie

3. Jared jest specyficzny. Spokojny i ułożony ale właściwie przy Violet zaczyna dostrzegać jak słaby staje się kiedy do drzwi zapukała miłość 
Właściwie jakbyście mieli jeszcze jakieś pytania to piszcie w komentarzach :) 
Pozdrawiam :>

73. Hurricane

- Dlaczego? - zapytałam łamiącym się głosem - Dlaczego Jared....- i znów się rozryczałam jak debilka, moje przeczucia się jednak sprawdziły, zostanę samotną matką bez środków do życia, i dania jakiegoś stanu dla dziecka, w sensie domu, miłości, rodziny...
- To za dużo dla mnie Violet - mówi patrząc na mnie - Nie dam rady już tak - dodał po chwili
- To wyjdź, zostaw nas już na zawsze, zostaw nas tym razem ty, zostaw i już nie rujnuj mi kolejny raz życia - czułam że uginam się na własnych nogach, czułam że boli mnie brzuch, a to nie były dobre znaki.
- Violet, ty nie rozumiesz po prostu - powiedział zimnym tonem głosu, tak jakby to tęsknię przepełnione miłością już nie istniało, o co chodziło?
- Tak jasne, nic nie rozumiem, Jared co ty odpierdalasz? To ja nie rozumiem Ciebie - w mgnieniu oka poczułam zimno kafelek i jakiś krzyk za mgłą, obudzili mnie dopiero po jakimś czasie, sala w szpitalu, nie psychiatrycznym, lekarze każą układać mi się, halo czy to już się zaczęło? Jakim cudem?
- Musi się pani przygotować - powiedziała położna, nie pamiętam zbyt wiele z porodu, pamiętam tylko płacz dziecka czyli oznakę, że żyje, ale dziecko urodziło się ponad miesiąc szybciej, musiało leżeć w inkubatorze. Urodziłam syna, nie wiem jak go nazwę nie wiem czy będę go miała, nic nie wiem.Wiem, że chcę zasnąć, jestem zmęczona.
- Nie widziała pani jeszcze swojego synka? - zapytała położna kiedy tylko się obudziłam
- Nie pokazano mi go - powiedziałam, dostałam wózek i mogłam podjechać pod inkubator, był taki malutki, oczy nabrały wody, i łzy spływały po moich policzkach, Jared się nie wyrzeknie, wygląda jak on. Może to kara? Za to co zrobiłam Nine, że ich zostawiłam dla narkotyków, boje się że znów wymięknę, przez presję postanowię znów brać.
" Słyszałaś, to podobno dziecko tego Leto, sam był dzisiaj rano i wszedł do pokoju tej kobiety, całował ją w czoło" 
Nie rozumiałam, dlaczego był u mnie, chociaż powiedział mi, że to koniec, nie wiedziałam co o tym myśleć, siedziałam tak z godzinę płacząc przy inkubatorze, potem wróciłam do łóżka, od razu zaczęłam brać leki na schizofrenię i czułam wielką poprawę, nic nie było już tak bardzo nierealne jak wcześniej, to działo się na prawdę, zostałam po raz drugi matką, zostawił mnie Jared, jestem samotną matką, i nie wiem skąd znajdę siłę na wychowanie mojego synka.
Nie przyszedł już ani razu, kiedy wypisano nas po prawie miesiącu do domu, postanowiłam wprowadzić się do mamy, synka nazwę Josh, pierwsze lepsze imię..
Wszystko co miałam było w naszym mieszkaniu, więc musiałam się tam udać, zapukałam do drzwi, i wtedy każde moje wątpliwości się rozwiały - Jared po prostu miał kogoś nowego, kobieta zmierzyła mnie wzrokiem.
- Spokojnie, nie odbieram Ci faceta, chcę odebrać moje ubrania - powiedziałam ale ta nie chciała mnie wpuścić - Kurwa!To jest tak samo moje mieszkanie jak jego, więc albo zejdziesz mi z drogi, albo obije ci tą piękną twarzyczkę bo nie mam czasu na pierdoły w domu muszę się opiekować dzieckiem, więc albo mnie wpuścisz albo ja zadzwonię po policję i wejdę z nakazem - byłam wściekła, ona zaczęła wydzwaniać do Jareda. Omal się nie poryczała mówiąc, że grożę jej policją, w końcu mi go dała.
- Nie odpierdalaj Violet, poczekaj na mnie spakujemy te rzeczy - powiedział
- Jared ty kurwa siebie słyszysz? Nie wiem kto jest bardziej chory w tym momencie czy ja czy ty, odgrywasz się prawda? Chcesz mi odbić lata kiedy ja Was zostawiłam, kurwa bardzo jesteś dojrzały, czekam na ogrodzie, przy basenie, lepiej się szybko zjaw, i spław tą pustą lalunię, nie chcę jej widzieć kiedy będę się pakowała - rozłączyłam się i poszłam na ogród, kobieta ciągle łaziła gdzie koło mnie, co wyprowadzało mnie z równowagi.
- Nie możesz sobie znaleźć miejsca jak jakiś bezdomny pies, a no tak bo to nie twój dom. Wiesz co? Może się cieszysz, że masz seksownego Leto u boku, ale właśnie rozbiłaś rodzinę, myślisz że z kim mam dziecko? Chyba nie z powietrzem- powiedziałam
- Jared mówił, że to nie jego
- To kłamał - powiedziałam patrząc w przestrzeń - A córka to powiedział Ci pewnie że kuzynka, no tak fakt Jared nie lubi robić sobie pod górkę - nie odpowiedziała, potem przyszedł Jared, coś w nim nie grało, i dokładnie widziałam co w nim nie grało, jego gra chyba przegina wszelkie pojęcie, stanął naprzeciw mnie całkowicie zaćpany. Chciałam się rozryczeć, że doprowadziłam go do takiego stanu nie chciałam żeby ćpał, nie miał tego robić, ma córkę jaką musi się opiekować, nie ważne Josh przeżyje bez ojca, ona bez niego nie przeżyje. Usiadł koło mnie i przyglądał mi się, tak jakby musiał od nowa mnie podrywać, kilka słabych tekstów, weszliśmy do mieszkania, było pusto, pytając gdzie jest Nina, nie odpowiedział mi. Dziewczyna też się zmyła, usiadłam koło szafy i zaczęłam wyjmować ubrania do kartonów, przytulił mnie, narkotyk działał, a ja nie potrafiłam powiedzieć nie, nie umiałam mu odmówić, odwróciłam się do niego, pocałował mnie, czułam się jak zabawka, i wtedy moje wewnętrzne ja postanowiło mu przemówić do rozsądku.
- Jared nie - powiedziałam, spojrzał na mnie krzywo, co innego miał zrobić jak mu odmawiam tego czego najbardziej pragnął w tej chwili.
- O co ci chodzi? - zapytał
- Patrz co robimy sobie nawzajem, powiedz mi jedno, tylko jedno Jared - spojrzałam na niego pełna sprzecznych uczuć
- O co chcesz zapytać?
- Kochasz mnie, czy po prostu sobie żartujesz ze mnie? - zapytałam i nim odpowiedział moje oczy znów zalały się łzami, byłam słabsza niż sobie sama to wyobrażałam
- Kocham Cię - powiedział poważnie
- To po co to robisz? Jared po co?
- Nie wiem, boję się że znów uciekniesz z Shannonem
- Słuchaj mnie - złapałam go za rękę - nie chcę uciekać, jestem już za stara na to, chcę w końcu być twoją żoną do końca naszych dni, cieszyć się każdym wschodem i zachodem przy Tobie, od kiedy bierzesz? - zapytałam na końcu
- Od kiedy Cię zabrali - spuścił głowę
- Gdzie jest Nina?
- U mamy - rzekł nim uderzył pięścią w ścianę robiąc w niej dziurę
- Jared! Co ty wyprawiasz? - zaczęłam się drzeć, a on coraz bardziej chciał coś niszczyć krzycząc że wszystko znów zjebał, gdy w końcu go uspokoiłam narkotyk powodował że chciał spać, położyłam go więc, zadzwoniłam do mamy, mówiąc że się zejdzie, ze Jared wpadł w dołek, że nie wiem jak mu pomóc, bo już nie wiedziałam co mam zrobić. Przeszukałam całe mieszkanie, znając skrytki ludzi którzy biorą bez problemu wyszukałam schowane narkotyki. Wszystko spłukało się w toalecie, wiedziałam, że będzie mnie wyzywał ale jedynie tak mogłam mu pomóc, Constance zadzwoniła do mnie po jakieś chwili.
- Violet, jesteś w domu? - zapytała
- Jestem, w naszym domu, nie daję już rady - szanowałam mamę Jareda za to, że troszczyła się o nas pomimo błędów jakie popełniliśmy
- A mama jest z małym? - dopytywała
- Tak jest, ale ja muszę wrócić się nim zająć
- Nie, zróbmy tak, ja z Niną pojedziemy aby ona zobaczyła braciszka a ja przy okazji pomogę Twojej mamie, musisz mu pomóc, wiesz co to robi z człowiekiem, znajdź coś co go dociągnie od tego wszystkiego - rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, ale mnie olśnił genialny pomysł, Jared powinien wrócić do muzyki, wiem, że równa się to z rozmową z Shannonem i Tomo ale musiałam mu pomóc. Nerwowo wystukałam numer Shannona, odebrał.
- Któż to dzwoni? Czegoś brakuje? - zapytał głupio
- Nie żartuj sobie teraz, proszę - powiedziałam
- No okej, o co chodzi?
- Shannon narobiłeś wiele syfu w naszym życiu ale teraz potrzebuję twojej pomocy, przy okazji pomożesz sobie sam - zaczęłam - tak chodzi o granie, musimy go z tego wyciągnąć, nie chcę żeby zmarł wiesz że jest chory na serce - powiedziałam - przecież zależy ci na nim, poświęć się chociaż raz - zgodził się po dość długiej namowie zgodził się, to samo było z Tomo. Mieli parę piosenek nagranych ale nie wiedzieli jak się za to zabrać, Jared nie wiedział bo bez Shannona, nie miał jak reaktywować zespołu. Ja go zepsułam ale i ja go wznowię, robię to jedynie dla Jareda.
Cały tydzień próbowałam ustawić Jareda do pionu, wydaje mi się, że mi się udało. Dziewczynę spławił, znów mogliśmy powoli wkraczać na dobry tor.
- Ale Shannon, Violet jesteś pewna? - zapytał kiedy powiedziałam, że chcę żeby znów grali
- Tak jestem, nie ważne ja przeżyję w jego towarzystwie, muzyka jest twoim życiem, nie odbiorę Ci tego obiecuję na naszą miłość, że nic się nie stanie - powiedziałam - Ale nim się zacznie powinieneś wiedzieć, że masz syna, i że nie możemy tego spieprzyć już nie teraz
- Nie spieprzymy, zobaczysz - pocałował mnie, wszystko wracało do normy, wprowadziłam się do domu, obserwowałam Jareda, zajmowałam się dziećmi. Nina była skarbem, pomagała mi przy Josh'u, Jared siedział coś komponował, tego wieczoru mieliśmy kolację rodzinną na którą także zaprosiłam Tomo z żoną Vicky, i tak jesteśmy wielką rodziną.
- Właściwie rozmawiałem już z Emmą i ona jest skłonna znów nam pomóc - powiedział Jared, na co ja uśmiechnęłam się, właściwie ja pojechałam do Emmy, zgodziła się bez żadnego ale.  Wszystko szło dobrym tokiem, dogadywałam się nawet z Shannonem, na bok poszły nasze zatargi, nie ćpał już jakiś dłuższy czas, więc byłam pewna że jesteśmy bezpieczni jako rodzina. Siedzieliśmy popijając czerwone wino, dzieci spały. Kiedy już wszyscy się zmyli siedziałam z Jaredem wspominając trochę tragiczne ale właściwie szczęśliwe dla nas czasy, kiedy mieszkaliśmy w małym domku w Nowym Jorku, kiedy kochaliśmy się wszędzie gdzie popadło, żyliśmy pełną piersią ale na drodze spotkały nas nałogi z jakimi było początkowo trudno się rozstać, ale daliśmy radę co jest ważne. Jared ujął mą dłoń i uśmiechnął się ukazując rząd bialutkich zębów, coś kombinował, uklęknął na prawe kolano, spojrzał prosto w moje oczy.
- Zostaniesz po raz kolejny moją żoną? Tym razem bez ucieczek - zaśmiał się, oczywiście że się zgodziłam mogłam brać z nim ślub kiedy tylko by się dało, właściwie czekałam aż znów to zaproponuje. - Napisałem piosenkę - powiedział nagle - napisałem ją tuż po twoim odejściu, chciałbym ją na płycie - powiedział - znaczy dla mnie bardzo dużo - mówił dalej, poszliśmy do pianina, ułożył ręce na klawiszach.

No matter how many times that you told me you wanted to leave
No matter how many breaths that you took, you still couldn't breathe
No matter how many nights that you lie wide awake to the sound of the poison rain
Where did you go? Where did you go? Where did you go?

As the days go by the night's on fire

Tell me would you kill to save for a life?
Tell me would you kill to prove you're right?
Crash, crash, burn, let it all burn
This hurricane's chasing us all underground

No matter how many deaths that I die I will never forget
No matter how many lives I live I will never regret
There is a fire inside of this heart and a riot about to explode into flames
Where is your God? Where is your God? Where is your God...

Do you really want?
Do you really want me?
Do you really want me dead?
Or alive to torture for my sins?

Do you really want?
Do you really want me?
Do you really want me dead?
Or alive to live the lie?

Tell me would you kill to save for a life?
Tell me would you kill to prove you're right?
Crash, crash, burn, let it all burn
This hurricane's chasing us all underground

The promises we made were not enough 
The prayers that we had prayed were like a drug 
The secrets that we sold were never known 
The love we had, the love we had we had to let it go 

Tell me would you kill to save for a life?
Tell me would you kill to prove you're right?
Crash, crash, burn, let it all burn
This hurricane's chasing us all underground

This hurricane...
This hurricane...
This hurricane...
This hurricane...

Do you really want?
Do you really want me?
Do you really want me dead?
Or alive to torture for my sins?

Do you really want?
Do you really want me?
Do you really want me dead?
Or alive to live the lie?

- Nazwę ją Hurricane - powiedział na końcu - podoba ci się? - zapytał
- Jest piękna - powiedziałam. Nie wiedziałam czy mogę wierzyć że będzie dobrze, ale nie miałam innego wyboru, chciałam aby było dobrze.

piątek, 11 lipca 2014

72. Fracture

Nie było łatwo, w żadnym aspekcie nie było dobrze. Najgorsza jest cisza, brak ich głosu, pustka i przekonanie że jak wrócę niczego dla mnie już nie będzie. Chora świadomość, że zostanę sama z dzieckiem, że już nie zobaczę Niny ani Jareda, że uciekną bo przestraszą się, że znów zboczę na złą stronę. Ściany przytłaczają mnie swoją białością ze względu na wewnętrzny strach przed odrzuceniem, jakiego dawno nie doznawałam. Gdyby nie to, że mam rodzinę i tak bardzo ich kocham nie wiem jak poradziłabym sobie z normalnym życiem. W pewnym stopniu moje życie nie jest ani nie było nigdy normalne.
Zwiększyli mi dawki leków, uspokajają, że dziecku się nic nie stanie, chociaż ja cholernie obawiam się, że może pójść coś nie tak, nie wychodzę nawet ze swojego pokoju jeżeli tak to mogę nazwać, nie chcę być z tymi ludźmi, oni mnie kojarzą, tyle wizyt, tyle się zmieniało na przestrzeni tych lat, a teraz kiedy myślałam, że nie mam szans na normalne życie kobiety w moim wieku, z nieba spadł mi stan błogosławiony i miłość od faceta jakiego kocham ponad swoje życie i ponad wszystkie nałogi, on był moim nałogiem, ale z nim nie chciałam kończyć, nigdy nie chciałam skończyć. Ale w końcu łamiąc swoje założenia wyszłam na korytarz, jedyne co przykuło moją uwagę raczej kto przykuł moją uwagę to dziewczyna z włosami czerwonymi jak moja najmocniejsza ze szminek i głową spuszczoną w dół, przyglądałam jej się, ale nie czułam się aż tak pewna żeby podejść, nie wiedziałam nawet jak zacząć naszą rozmowę, nie wiem kim ona jest ani w jakim stopniu jest chora. Mogłaby się obrazić, popłakać, wybuchnąć agresją, nie wiem czym.  Prawdopodobnie za akcję z Shannonem po macierzyńskim mogę szukać nowej roboty, nie przyjmą mnie jeżeli jestem uznawana za niepoczytalną podczas nie przyjmowania leków. Pierdolony Shannon, musiał właśnie teraz wparować kiedy układałam pięknie sobie swoje życie. Codziennie siedziała raz patrząc w podłogę raz przez okno, miała zmęczoną twarz, pomimo gorąca jaki panował w pomieszczeniu siedziała opatulona kocem i dresową bluzą z kapturem jaka była siwa i bardzo stara, postanowiłam że właściwie nie muszę z nią dużo rozmawiać, wystarczy że coś we mnie mówiło mi, że może sprezentuję jej mój sweter, czarny gruby sweter jaki mama podarowała mi na dwudzieste pierwsze urodziny, podeszłam więc następnego dnia do niej.
- Twoja bluza już się rozpruła w kilku miejscach... - urwałam - postanowiłam, że dam ci w prezencie sweter jest bardzo ciepły - podniosła głowę i spojrzała na sweter
- To nie Święta Bożego Narodzenia - powiedziała i spojrzała na mnie - Nie potrzebuję litości - rzuciła
- To nie jest litość, może kiedyś ci się przyda zatrzymaj go - położyłam sweter na parapecie obok niej i odeszłam nie chciałam jej zdenerwować, a moje hormony skakały, w jeden dzień powiedziałabym każdemu pacjentowi że go kocham, po czym powiedziała że ich nienawidzę jedząc ogórka i popijając jogurtem - nazywają to ciążą. Nie zgodziłam się na podanie mi płci mojego dziecka postanowiłam, że jeżeli Jared nie może ze mną mieć kontaktu to nie musimy wiedzieć co się urodzi. Ważne aby się urodziło i dało nam tyle miłości ile my dajemy mu.
We wtorek do mojej sali przyszła lekarka, wyglądała na młodą albo stażystkę albo dopiero co zaczęła pracę, usiadła na fotelu obok mojego łóżka.
- Chciałabym z Tobą porozmawiać, czujesz się na to gotowa? - zapytała mnie
- O czym? - powiedziałam spoglądając na nią
- Chciałabym abyś opowiedziała mi swoją historię, obserwuję panią i pani akta już od kilku miesięcy i postanowiłam zdiagnozować pani przypadek i opisać go do mojej pracy dyplomowej - chciało mi się śmiać, zostałam przypadkiem wartym opisania w pracy młodej stażystki, ale właściwie co  mi szkodzi nic większego nie stanie mi się przez to że opowiem swoją skrajnie smutną historię
- Dobrze - powiedziałam
- To może zaproszę Cię do mojego gabinetu jest na pewno przytulniej niż tutaj - powiedziała a ja powędrowałam za nią, miała jeszcze może z półtora miesiąca nim urodzę i wyjdę a ona skończy pracę ze mną, usiadłam na wygodnej skórzanej sofie, dostałam prawdziwej kawy i mogłam zaczynać..
-Właściwie trudno określić kiedy piekło na mojej ziemi zaczęło się, ale właściwie datuję go wraz z moim awansem w pracy, byłam szczęśliwa, miałam narzeczonego jakiego kochałam, oddanych przyjaciół, kupę kasy... Tego wieczoru czekałam na nich w pubie, mieliśmy opić mój awans, ale nim zdążyli się tam pojawić mnie dorwał dość sławny Peters, po czasie sądzę że śmieszne jest to, że zabił tyle osób a oni nadal go nie znaleźli, i złapał mnie. Jedyne co czułam to strach, ale strach znikał z czasem kiedy to zbliżałam się śmierci - chociaż nie chciałam umierać. Ale traciłam siły, miałam połamane kości, i wyglądałam nie jak nawet człowiek, nie wiem kim byłam może wrakiem duszy jaką posiadałam. Kiedy w końcu można powiedzieć uratowano mnie z rąk oprawcy jaki był najokrutniejszym człowiekiem jakiego poznałam w jakiś stopniu. Zawieziono mnie do szpitala nie wiem ile byłam nieprzytomna. 
- Nie bałaś się, że możesz umrzeć w każdym momencie? - zapytała
Bałam się, bałam się każdego dnia, każdej sekundy bycia tam, ale coś w środku mnie uspokajało, tak jakbym była obłożnie chora i czekała na śmierć z pełną świadomością, byłam gotowa w pewnym stopniu, ale nie chciałam tego, pragnęłam przeżyć życie z moim narzeczonym mieć gromadkę dzieci biegających wokoło naszego pięknego domu z basenem i czerwonym autem z moich marzeń, chciałam mieć szczęśliwe życie, a nie umrzeć będąc bardzo młodą kobietą. 
- Rozumiem, ale głosy w głowie zaczęły się kiedy byłaś jeszcze porwana czy kiedy już byłaś w szpitalu?
-Kiedy byłam w szpitalu. Czułam jakbym nie była sama, pomimo że moja sala była pusta ja czułam, że ktoś tu jest. Potem go usłyszałam, czego nie mogłam pojąć, przecież umarł na moich oczach, to znaczy niezbyt wiele widziałam ale czułam jak pocisk trafia w jego aortę, nawet nie pomyślałam, że może być coś nie tak, myślałam, że właściwie tak musi być, że ja muszę go słyszeć, że tak będzie do końca mojego życia i znów pojawił się strach, nie chciałam żyć w strachu. Mój narzeczony z tamtego czasu, niezbyt mnie wspierał, czułam że coś straciłam albo tracę i nie myliłam się, ale wszystko w swoim czasie. Zostałam wysłana tutaj do tego samego szpitala a ja jedyne co czułam to nienawiść do was wszystkich, chciałam was pozabijać za to, że sądzicie że jestem chora psychicznie, nie mogłam uświadomić sobie, że takie sytuacje mogą aż tak odbić się na naszym życiu, byłam głupia krzyczałam przeklinałam i wyzywałam wszystkich dookoła myśląc, że tylko ja mam racje co do tego jak się czuję. Pewnego dnia przyszedł do mnie mój narzeczony oświadczając mi, że spotkał kogoś innego, że z nami koniec. Gdybym mogła i nie zostałabym zatrzymana zabiłabym go moimi rękoma, wie Pani co czułam? Czułam się oszukana, każdego pieprzonego dnia kiedy ten psychopata gwałcił mnie i tłukł do nieprzytomności myślałam, że kiedyś uda mi się wyjść i że będę na zawsze z Tomem. Niestety miłość istniała tylko z jednej strony a ja zostałam zamknięta do izolatki. Ciągle go słyszałam, kiedy mówił mi okropne rzeczy miałam dość wszystkiego.
Zapomniałam także że pierwszego dnia chciałam popełnić samobójstwo wiedząc jeszcze, ze jest Tom, ale nie mogąc poradzić sobie z głosem oprawcy 

- Sądzisz że to by załatwiło problemy, uciekałaś od śmierci a potem sama jej zapragnęłaś?
-Nie myślałam racjonalnie, chciałam tylko żeby on zniknął, aby mnie zostawił, nie myślałam o tym, że właściwie moje życie jest na tyle wartościowe, że je jeszcze mam. Rodził się strach, przed tym że on znów mnie dopadnie, sądziłam, że przez śmierć tylko się uwolnię. Peters powiedział mi wtedy że nigdy nie będę na tyle silna aby popełnić samobójstwo i trochę miał racji w tym. Następnego dnia mieliśmy grupę wsparcia - uśmiechnęłam się jak idiotka na samą myśl o czym zacznę mówić - Tam poznałam Jareda, typowego ćpuna z przedmieścia, kogoś na kogo nigdy wcześniej bym nie spojrzała, przykuł mnie do siebie tymi swoimi niebieskimi oczami - na same opowiadanie o Jaredzie chciało mi się płakać bardzo za nim tęskniłam. -  Oboje tam nie pasowaliśmy, tak oczywiście czuliśmy. Potem powiedziano mi że mnie wypuszczą a mnie ogarnął strach. Bałam się ludzi, tyle żyłam w cierpieniu że całkowicie zapomniałam, że istnieją normalni ludzie bez takich problemów jak ja, nie chciałam widzieć szczęśliwych ludzi, oni mnie nie motywowali, bardziej pokazywali jak bardzo mam przejebane. Przez okres przed wyjściem między mną a Jaredem pojawiła się jakaś koleżeńska więź ale wiedziałam, że więcej się nie zobaczymy. Ze szpitala odebrali mnie rodzice, miałam znów mieszkać w Nowym Jorku zamiast w Los Angeles, zaczynałam od nowa w moim rodzinnym mieście. I wtedy się zaczęło, siedząc w pokoju pierwszy raz pomyślałam o narkotykach......- opowiadałam dalej ale już mniej istotne rzeczy aż doszłam do momentu kiedy znów chciałam popełnić samobójstwo. - Nie zdawałam sobie sprawy ile dla niego znaczę, nie myślałam, że można pokochać kogoś takiego jak ja, raniłam go za każdym razem kiedy go odpychałam, chciałam już nie robić problemów, ale ukazywanie mi co właściwie do mnie czuje powstrzymało mnie od tego, czułam się jakbym była w dwóch światach jednocześnie, i urodziła się miłość w moim sercu, miłość jaka trwa do dzisiaj[...] Ojciec zrobił mi największą krzywdę mówiąc Jaredowi jakieś słowa jakie nie miały prawdziwie miejsca, pragnęłam tylko jego, pragnęłam Jareda [...] Kiedy dowiedziałam się, że jestem chora na schizofrenię diametralnie zmieniłam swoje życie, musiałam żyć inaczej bez narkotyków, oczyścić siebie samą - udało mi się [...] Pomimo wszystkiego co zdarzyło się w moim życiu jedna rzecz się nie zmienia, nie ważne czy byłam z Shannonem czy pieprzyłam się po kątach z jakimiś dilerami, jedyne miejsce tu w moim sercu jest dla Jareda, nie wyobrażam sobie życia bez niego i mojej córki i nadchodzącego dziecka - rozpłakałam się jak małe dziecko, nie potrafiłam ogarnąć tęsknoty jaka we mnie siedziała, pragnęłam ich zobaczyć. 
- Wrócimy do rozmowy jeszcze jutro Violet - powiedziała lekarka - teraz udaj się do gabinetu 121 po dawkę leków - powiedziała, ale nigdy tam nie dostawałam leków, poszłam pod dany gabinet i otworzyłam drzwi
- Przyszłam po.... - urwałam kiedy moim oczom ukazał się Jared, siedzący na fotelu, przetarłam oczy - To sen? Proszę nie budźcie mnie - pocałowałam go z siłą jaką dawała mi sama tęsknota za nim, myślałam, że nie spotkamy się już do porodu. Dotknął mojego brzucha tak delikatnie jakby bał się, że coś może się stać, staliśmy tak chwilę ja płacząc ze szczęścia a on uśmiechając się do mnie - kochałam jego uśmiech, wszystko w nim kochałam. Był moim ideałem, i zawsze nim będzie.
- Tęskniłem - powiedział w końcu
- Ja też, niewyobrażalnie mocno - powiedziałam i uśmiechnęłam się
- Ale jestem tutaj w pewnej sprawie.. - momentalnie posmutniał
- O co chodzi Jared? - zapytałam go
- Musimy.. - wziął głęboki wdech i szybko wypuścił powietrze ze swoim płuc - rozstać się - poczułam że mój świat właśnie rozpada się w ułamkach pierdolonych sekund

wtorek, 1 lipca 2014

71. mental hospital

Nie powiem, że nie tęskniłam za moją pracą bo brakowało mi jej niesamowicie, dni dłużyły się ciągłe wizyty u lekarza, ciągłe badania które coraz bardziej mnie stresowały, jedyne ukojenie dawały mi weekendy kiedy grywaliśmy rodzinnie w gry czy po prostu oglądaliśmy filmy do późna. Więź między mną i Niną bardzo się pogłębiła nie myślałam, że uda mi się odbudować wszystko co zniszczyłam. Ale nie powiem, że wszystko było idealne... Musiałam odłożyć tabletki na czas ciąży. I dzisiejszej nocy się zaczęło
Ciężki oddech, płytki niemalże znów czuję że coś się szykuje, ściskam dłonią dłoń nie mogąc wytrzymać już z bólu, chciałabym żeby przestał to tak straszliwie boli. W tle jakaś muzyka, skrzypce i pianino i delikatny kobiecy wokal, piosenka jaka leci tutaj w kółko zdarta płyta winylowa która nie ma końca, tak jak moje tortury, czuję jego zimny dotyk.
- Co dzisiaj będziemy robić Violet? - oczekuje aż znów mu odpowiem, ale nie tym razem, tym razem siedzę cicho jak mysz pod miotłą, nie odezwę się już się nie odezwę, niczego nie chcę, a może chcę? Chcę jednej małej rzeczy - chcę żeby mnie zabił, jak najszybciej skrócił moje cierpienie, ale to napawa go tą radością - mój ból. - Nie chcesz rozmawiać, to ja wymyślę dla nas zabawę - chciałby powiedzieć dla siebie, bo dla mnie nie było to wcale zabawą - Byłaś bardzo niegrzeczna ostatnimi czasy, więc dostaniesz tak jak za dziecka, mam dobry pasek - śmieje się a ja płaczę tak cicho aby mnie nie usłyszał. Jedno uderzenie.. Drugie... Trzecie... Piąte... Dwudzieste trzecie... Już nie liczę... 

Nie wiem czy zasnęłam z bólu czy w wodzie jaką mi dał było coś na sen, ale obudziwszy się jedyne co czułam to ból, znów ten straszliwy ból ale jeszcze mocniejszy. Dzisiaj pada, deszcz odbija się od okiennic, słyszę to dokładnie, ale jakby dom jest pusty, jest cicho, nie czuję jego wody kolońskiej ani jego oddechu, może odszedł? Gówno prawda, wraca po piętnastu minutach śpiewając pod nosem.
"Twinkle, twinkle, little star,

How I wonder what you are.
Up above the world so high,
Like a diamond in the sky.
Twinkle, twinkle, little star,
How I wonder what you are!"
To kojarzyło mi się z domem i błogim dzieciństwem, z Mary i jej chłopakiem, chociaż wtedy byłam już starsza. Teraz chce mi się wymiotować, kiedy słyszę to z jego ust.  Znów mnie bije otwartą dłonią po twarzy nie chcę już więcej płakać, czuję tylko tym razem zamiast słonych łez, słodką krew. 
Obudziłam się cała spocona, i jedyne co to pobiegłam do łazienki, nie chciałam żeby widział że płaczę, pytałby o co chodzi, a nie może wiedzieć. To zostanie moim sekretem aż do końca ciąży, z Niną nie kazali mi odkładać leków, bo ciąża nie była aż tak zagrożona. Mam wyjście żeby tego nie słyszeć, ale to wyjście jest nie do osiągnięcia, i nigdy tego nie zrobię więcej, nie pozwolę znów przez moją chorobę wciągnąć się w nałóg, ba bo nadal jestem narkomanką, i zostanę nią do końca moich dni. Tylko teraz jest inaczej nie ciągnie mnie do narkotyków tylko wizje próbują mnie zniszczyć tak jakby... Niezbyt wiele rozumiem, i chyba nie chcę rozumieć. Wysłałam Ninę do szkoły a Jared jeszcze spał.
- Oj ćpunko długo nie rozmawialiśmy - słyszę i znów się zaczyna, znów go słyszę, tulę się do Jareda, i momentalnie jego bluzka robi się mokra od moich łez, otwiera oczy i patrzy na mnie całkowicie zapłakaną
- Co się stało? Violet? - patrzy na mnie całkowicie nie rozumiejąc o co chodzi
- Wrócił - kołyszę się jak na głodzie kołyszę się i coraz bardziej płaczę
- Kto wrócił? - pyta
- On.... - znów płacz - musiałam... - łzy przeszkadzają mi w mowie
- Co musiałaś?! - już denerwuję się pewnie myśli, że ćpałam
- Odłożyć leki
- Dlaczego?
- Zagrażają ciąży
- Widzisz tego...
- Tak... - przerwałam mu
- Wezmę urlop - powiedział tylko i złapał za telefon a ja położyłam się na łóżku.Chciałam żeby tylko był całował mnie i mówił jak bardzo mnie kocha, żebym była jego a on mój, już na zawsze, już na pieprzone zawsze.
- Violet... On nie umarł - słyszę gdzieś w oddali
- Kłamiesz, czułam jak kula rozrywa jego aortę - powiedziałam łamiącym się głosem
- Violet uważaj.... - usłyszałam i znów zaczęłam ryczeć, to było za dużo to było za wiele na moją psychikę. Ale Jared był przy mnie każdego dnia i każdej nocy aż do tej sobotniej.
- Muszę Violet załatwić kilka spraw, nie wiem kiedy wrócę muszę iść na tą imprezę
- Wróć szybko - pocałowałam go
- Kocham Cię
- Ja Ciebie też Jay - odwzajemnił mój pocałunek i zniknął za drzwiami, a wtedy się zaczęło.
Każdy szelest, każdy dźwięk przyprawiał mnie o dreszcze, w końcu około 12 w nocy klucz w drzwiach brzmiał jednoznacznie - Jared wrócił.
- Jared!? - krzyknęłam ale nie uzyskałam odpowiedzi - Jared? - znów zapytałam, nadal cisza, zakryłam się kołdrą i wykręciłam do Jareda, nie wiem chyba świruję - Jared? Kiedy będziesz? Jared proszę, boję się - mówię cicho
- Będę niebawem skarbie, zaśnij już - powiedział
- Straszliwie się boję - mówię
- Zaśnij, będzie lepiej kocham Cię najmocniej - powiedział po czym rozłączyłam się odpowiadając mu że także go kocham.
- Violet, wiem że tu jesteś - nie to nie może być prawda, to moje omamy go tu nie ma, nie może tu być, znów płaczę a ręce drżą mi jak nienormalne, pomimo strachu i lęku idę do kuchni i biorę pierwszy lepszy nóż, ktoś chodzi czuję to, czuję to jak cholera.
***
- Ona jest chora, mogłeś sobie wybrać laskę która nie atakuje ludzi nożami! - krzyczy do Jareda
- Mogłeś nie wchodzić do mojego mieszkania po nocy, kogo tu bardziej popierdoliło?! - krzyknął Jared
- Przepraszam... - powiedziałam zalewając się łzami
- Niech twój prawnik lepiej przeprasza, zamkną Cię zobaczysz - znów krzyknął
***
Na mocy wyroku sądu rejonowego w Los Angeles, ogłaszamy iż panna Violet Smith jest uznana za osobę agresywną dla otoczenia i na czas nie przyjmowania leków na schorzenia psychiczne zalecane jest umieszczenie oskarżonej w zakładzie psychiatrycznym. 

I tak oto znów się witamy, białe sufity, białe ściany, brak klamek, zimna herbata i wspomnienie tego jedynego, który teraz musi tłumaczyć ludziom dlaczego "wyjeżdżam".
- Mamusia wróci z twoim braciszkiem, dla bezpieczeństwa tego maleństwa musi leczyć się trochę dalej od nas, ale kochanie to jeszcze tylko trzy miesiące, dasz radę beze mnie - mówię i całuję ją w czoło co mieliśmy jej powiedzieć, że jestem niepoczytalna i że właściwie zamykają mnie bo dźgnęłam nożem Shannona? Że mu się chciało wytoczyć mi proces w sądzie, jeszcze tego mi brakowało. Wszystko niby toczyło się tak szybko a do terminu porodu zostały tylko trzy miesiące wtedy mnie wypuszczą, będę mogła ich znów zobaczyć, zacznę brać leki wszystko zniknie, to co mnie męczy...
- Jared kocham Cię rozumiesz? To nas nie rozłączy obiecaj mi - całuję go ostatni raz i wsiadam do autobusu, płaczę i ja i oni, wiem że jest im ciężko tak samo jak mi. Kocham ich z całego mojego serca.
- No to mówisz że trzy miesiące będziemy mogli rozmawiać? - słyszę mojego oprawcę
- Nie mamy o czym Peters, już nie mamy o czym - powiedziałam i usiadłam z tyłu autobusu.



środa, 4 czerwca 2014

70. Just the way you are

Zamieszanie wyjściem z więzienia Shannona czułam w powietrzu, Jared nie chciał nawet ze mną rozmawiać przez co jak idiotka przepłakałam kilka nocy, czułam sie okropnie, ciągłe wizyty w szpitalu, w sprawie ciąży, w domu napięta atmosfera, Nina miała ważne zaliczenie,wszystko co czułam to wielki strach. Usiadłam koło niego na huśtawce jaką mieliśmy w ogrodzie.
- Nadal będziesz mnie unikał próbując ukarać mnie za przeszłość, Jared ja nie chcę stracić wszystkiego co mam teraz. Mam pracę, rodzinę, życie! Nie pragnę tego zaprzepaścić, nie tym razem - powiedziałam
- Zawsze tak gadasz Violet, zawsze ta sama gadka - powiedział patrząc przed siebie
- Gdybym chciała dawno zaćpałabym, gdybym chciała byłabym w więzieniu u Shannona wspierając go i obiecując mu, że będziemy razem kiedy wyjdzie, ale jestem z tobą, tutaj w domu. Pomyśl czasami jak twoja ignorancja działa na mnie, czuję się okropnie, wszystko jest takie napięte - powiedziałam spokojnie
- Boje się, boję się że znów cię stracę - powiedział
- Nie stracisz, miałam dość czasu żeby zrozumieć, żeby pojąć, ze kocham Ciebie, jedynego na całym tym zakłamanym świecie, Jared jak inaczej mam ci pokazać że to Ciebie tylko kocham? - miałam już w oczach łzy, zresztą on lepiej nie wyglądał, działaliśmy na siebie z taką mocną siłą że wystarczył jeden gest żeby znów coś mogło się spieprzyć.
Leżałam całkowicie naga, przykryta kołdrą na hotelowym łóżku, całkowicie zaćpana, drzwi otworzyły się, przyszedł Jared, szarpnął za moje ramię, spojrzał w moje oczy i wyleciał z pokoju jak idiota. Wrócił z rozkazem pakowania się- O co ci chodzi Jay?- wyjechałam z wyrzutem- Po prostu jedziemy do domu - powiedział i zaczął nerwowo pakować swoją walizkę, wziął małą na ręce a ja całkiem rozbawiona szłam za nim  - a jak tak będzie dalej to pozew dostaniesz w trzy dni kiedy się wyniesiesz, rozumiesz? - powiedział w końcu - kurwa Violet myślisz, że jestem ślepy, że Shannon daje ci towar, że chodzisz zaćpana, myślisz czasem o dziecku? Niby tak bardzo chciałaś ją wychować na dobrą kobietę, a co robisz? Gówno robisz, bo ćpasz. Nie mogę cię serio spuścić z oka nigdy na chwilę, bo za bardzo się rozkręcisz? Ile my mamy lat Violet? Kurwa mać serio tracę wiarę, że kiedyś będzie .. - w tym momencie urwał- Że będzie jak? To ty nie rozumiesz? Łatwo mówić, gorzej zrobić, wpadłam okej, ale z wszystkiego da się wyjść, a ty zamiast straszyć mnie rozwodem powinieneś mi pomóc- Niech może Shannon ci pomoże w łasce swojej, bo to on cię doprowadził do takiego stanu - powiedział zdenerwowany- Przestań kurwa Jared, co z trasą teraz?- Nie ma trasy - powiedział - nie ma zespołu, może jest ale nie mają wokalisty- Czy cię pokurwiło do końca?! - zaczęłam się drzeć - Idź tam! - wyrwałam mu walizkę, wszystko rozsypało się po korytarzu - masz grać rozumiesz!?- Przestań histeryzować - pozbierał ubrania- Jesteś pojebany- Dziękuję bardzo - powiedział, wsiedliśmy do taksówki, nie rozmawialiśmy nawet przez sekundę, nawet na siebie nie spojrzeliśmy, gdy już dolecieliśmy do domu to samo, spałam na kanapie, on z Niną. Coś tracę, ale mam to w dupie chyba wszystko mam w dupie.
Patrzę na niego nie mogąc rozczytać co chce zrobić, łzy z napływającymi wspomnieniami napływają mi do oczu, Shannon tyle zła narobił w moim życiu, zaczęłam ćpać, straciłam to co kochałam ponad życie nie pozwolę już mu tego zrobić.
- Nie ważne jest co myślisz, nie ważne jak bardzo się boisz Jay, ja ci pokażę to ty się liczysz nie on, to ci urodzę dziecko, to z Tobą chcę spędzić resztę mojego życia - powiedziałam i pocałowałam go najczulej jak mogłam, złapał mnie za rękę i przytulił do siebie, kochałam go. Kochałam godzić się z nim bez słów, wystarczyło że spojrzeliśmy na siebie i wiedzieliśmy, że damy radę, nasza miłość zdobędzie góry.
Shannon miał zjawić się u nas za kilka godzin, spokojnie gotowałam obiad, a Jared z Niną bawili się na podłodze, Nina namówiła go w rysowanie, ten widok był dla mnie niesamowity. Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi, to Constance, nie widziałam jej od kiedy.... od któregoś dnia w Los Angeles, kiedy to "nie żyłam"

- Skąd Cię kojarzę młoda damo, nie mam omamów Smith - usłyszałam od kobiety, zalałam się głupim rumieńcem patrząc na nią w dziwny sposób musiałam grać, musiałam oszukać ją, że to nie jestem właściwie ja.
- Nie znam pani, nazywam się Smith ale nie wiem kim jest pani, przykro mi - powiedziałam i poszłam w kierunku pracy 
Zmierzyła mnie zimnym wzrokiem, zresztą czego miałam oczekiwać, nie pokocha mnie, bo jestem jebaną kłamczuchą, ale w końcu na szarym końcu podchodzi do mnie.
- Wiedziałam, że wtedy to byłaś ty - powiedziała - ale doceniam to, że nie chciałaś niszczyć mu życia, a teraz widzę że jest szczęśliwy, tylko nie stocz się nam znów - powiedziała i lekko się uśmiechnęła, nie odpowiedziałam, bo Nina zaczęła zaczepiać babcię, było dobrze, aż do mieszkania nie wszedł całkowicie główny gość wieczoru - Shannon. Oblałam go zimnym spojrzeniem, on za to z ciekawością przyglądał mi się, suche cześć i nie patrzałam na niego cały wieczór, aż Jared poszedł z mamą na ogród.
- Co się nie odzywasz? Nagle języka w gębie ci zabrakło? - zaczął chamsko
- A co miałam rzucić ci się w ramiona i powiedzieć, że dziękuję, za zrujnowanie mi życia? - wybuchałam śmiechem - nie myśl sobie że kiedykolwiek wrócimy na zdrowe relacje bo takie już nie istnieją - powiedziałam i wstałam znad stołu. Potem czas jakoś zleciał, Shannon poszedł wraz z Constance, a ja zabrałam się do sprzątania stołu, Jared natomiast szperał w moim żakiecie.
- wiedziałem, to jest śmieszne Violet - powiedział oburzony
- o co ci chodzi? - powiedziałam a on na stół wyjął samarkę, o to skurwysyn - to ta pierdolona szmata, spójrz na mnie - podeszłam do niego - gdybym chciała od niego to już bym zaćpała spójrz na mnie i zauważ, że jestem czysta, a to daj - wyrwałam mu z rąk samarkę i pobiegłam do łazienki a on za mną, otworzyłam ją i wszystko wsypałam do toalety - nie chcę tego gówna.
- dlaczego on to robi? - zapytał Jared łamiącym się głosem - już myślałem...
- Ci... - powiedziałam i przytuliłam go do siebie - chce nas skłócić, ale ja kocham Ciebie, i w miłości do Ciebie nie ma miejsca ani na narkotyki ani na niego - pocałował mnie, całkiem spontanicznie
- Kocham Cię, taką jaką jesteś nie zmieniaj się już - uśmiechnął się
- Ja Ciebie też kocham Jared, najmocniej na całym świecie - odwzajemniłam jego pocałunek
Wiedziałam jedno, Shannonowi nie obejdzie się bez zapłaty za ten "żarcik".

poniedziałek, 26 maja 2014

69. Sleepwalking

- Aktoreczka z Ciebie jest już lepsza niż sam Jared - zaczęła, stałam w kuchni i wcale się nie odzywałam, wolałam ażeby nagadała się tyle ile może i zniknęła, ale jej wcale się nie spieszyło, usiadła wygodnie na sofie i położyła nogi na stole - Kiedy będzie Jared? - zapytała po jakieś chwili, zmierzyłam ją zimnym wzrokiem
- Za jakieś dwie godziny - powiedziałam szybko ale dość zrozumiale.
- To poczekam na niego - rzuciła radośnie, wstała z sofy i poszła do łazienki, wzięłam telefon i napisałam sms'a, że ma się dzisiaj pośpieszyć, bo nie chcę z nią siedzieć. Bałam się, nie tyle jej samej, co świadomości, że może znów mi go zabrać, a wtedy już nie poradzę sobie sama, wszystko ostatnio układało się jak powinno, a ja chciałam nabrać w końcu nadziei na dobre jutro, być sobą, nie udawać już więcej, w końcu stanąć na tym pieprzonym ślubnym ołtarzu, i ślubować że już go nie zostawię, nigdy. Po jakiś piętnastu minutach przyjechał, i wyszedł z nią na ogród, nie chciałam tego słuchać, więc poszłam prosto do sypialni, położyłam się na ogromnym łóżku i zakryłam się po nos kołdrą, niczym mała dziewczynka. Karma i tak mnie dopadnie, tyle kłamstw i oszukiwania, dla dobra samej siebie - egoistka ze mnie.
Drzwi delikatnie się otworzyły, był dość spokojny, położył się koło mnie bez słowa, patrzał w sufit, najwyraźniej myślał, nie chciałam mu przeszkadzać więc złapałam leżącą na nocnym stoliku książkę i zaczęłam czytać. Do samego powrotu Niny ze szkoły nie odzywaliśmy się do siebie. Poszłam zrobić obiad, a Jared poszedł do naszej córki.
- Na pewno znów nie ucieknie, to twoje zadanie żeby została - usłyszałam za drzwiami od kuchni
- To nie takie proste promyczku, ona zawsze ucieka gdy rzeczy się komplikują
- Nie chcę być znów osierocona, tato
- Nie będziesz, ja to załatwię - powiedział Jared po czym wszedł do kuchni
- Załatwisz co? - zapytałam znad garnka - wybacz, było słychać aż tu
- Nie ważne - zaczął
- Tak, tak nie ważne, ale ucieknę wam, wcale mnie to nie dotyczy - powiedziałam i przemieszałam zupę jaką gotowałam
- Ta sprawa dotyczy mnie i Eli - powiedział
- Będziecie mieli dziecko? - pierwsze co przyszło mi do głowy to dziecko, następny potomek Leto, już 3, nie licząc nie żyjącego Jamesa.
- Nie - powiedział - nie o to chodzi
- To o co chodzi do cholery Jared? Nie chcę żebyś grał przede mną, nie ucieknę okej? nie mam gdzie uciec, nie chcę uciekać  jest mi dobrze, mam córę i po tylu latach powinnam się nią zająć do cholery jasnej!
- Porozmawiamy wieczorem - powiedział i wyszedł po prostu bez słowa
- Nie wiem, czy będzie o czym - rzuciłam nerwowo, całą resztę dnia byłam wybita i może zbita z drogi. Nalałam sobie do kieliszka trochę czerwonego wina i usiadłam przed telewizorem. Nina miała lekcje tańca do wieczora, a ja właściwie jutro miałam na szóstą do pracy, więc nie chciałam długo siedzieć i czekać aż szanowny Leto będzie chciał ze mną porozmawiać. Gdy tylko Nina wróciła i poszła spać ja zrobiłam sobie śniadanie na jutrzejszy dzień, i poszłam pod prysznic, letnia woda, zmoczyła moje ciało i dała jakieś ukojenie moim nerwom, potem położyłam się do łóżka, chociaż Jared nie wracał to zasnęłam, przebudziłam się około pierwszej kiedy wrócił do domu całkowicie zalany, ledwo wlazł do mieszkania a już zrzucił na ziemię doniczkę z kwiatami, narzuciłam na siebie szlafrok i zeszłam na dół.
- Gdzie byłeś? - zapytałam
- W pubie - powiedział, złapałam go pod rękę i zaprowadziłam do łóżka
- Problemów nie rozwiążesz w butelce z alkoholem - powiedziałam ale on mnie zignorował - idę jutro do pracy, pamiętaj żeby obudzić Ninę do szkoły, zostawię ci kartkę na stoliku - znów cisza - przecież wiem, że mnie słyszysz, ja pierdole - niemal krzyknęłam, ale on znów nic odwrócił się w stronę mojego miejsca w łóżku jakby się wielce obraził - To śpij sobie tu sam! - w końcu krzyknęłam - ale potem nie mów, że nie chcę ci pomóc - powiedziałam i zeszłam schodami na dół, położyłam się na kanapie, ale oczywiście nie zmrużyłam już oka. Poranny budzik nie musiał nawet dzwonić bo wstałam o 4:30, poszłam pod prysznic, ubrałam się, napisałam kartkę do Jareda, a przed samym wyjściem postanowiłam obudzić Ninę, trochę zła wstała, ale wiedziałam, że jej ojciec nie będzie w stanie ją obudzić dzisiaj, wyszłam do pracy, wilgotna mżawka osadzona na trawie i chodnikach niesamowicie kreowała się z mglistym widokiem, i wschodzącym słońcem. Gdy znalazłam się w miejscu mojego zatrudnienia, zasiadłam przed biurkiem i czekałam aż mój oddział będzie miał godzinę szczerości, polegającą na zwierzaniu się - nowatorski pomysł szefa.
Zamiast "trudnej młodzieży" do mojego gabinetu wszedł szef
- Chciałbym z panią porozmawiać, panno Smith - zaczął
- Oczywiście - usiadł naprzeciwko mnie
- Dobrze znany jest mi pani życiorys, jakżeby uczący i zarazem tragiczny
- Tak, wiem
- Chciałbym ażeby poprowadziła pani grupę dla uzależnionych, tylko będziemy musieli panią przenieść do oczywiście oddziału zamkniętego tego ośrodka, oczywiście jeżeli jest pani w stanie - przed oczami widziałam to metro i Clarę, nie widziałam się z nią od kiedy się od tego odciągnęłam, była gówniarą, a ja zamiast jej pomóc dzieliłam się z nią moimi działkami. - nie musi się pani zaraz zgadzać - powiedział, widząc moją pewnie dziwną minę
- Nie muszę się długo zastanawiać, nikomu nie życzę takiego życia jakie ja posiadałam, tym dzieciakom trzeba pomóc - powiedziałam
- Cieszę się, że pani się zgodziła, zaczyna pani pracę za tydzień - powiedział
- Szefie..? - zapytałam
- Tak?
- Macie tutaj może jakieś kroniki, chciałabym coś zobaczyć - powiedziałam
- Jasne, są w bibliotece, w głównym komputerze, logujesz się poprzez swój czytnik - wyszedł a ja poszłam zaraz do biblioteki, wszystko jednak rozwiał mój dzwoniący telefon.
- Co się stało Nina? - zapytałam
- Ojciec - zaczęła
- Co znów?
- Rozwalił pianino, nie wiem co mu jest
- Spróbuj go uspokoić, zwolnię się szybciej z pracy - i tak zrobiłam, na szczęście pod tekstem że muszę odebrać córkę wyszłam szybciej z pracy, w domu panował istny armagedon, Jared rozwalał kolejne rzeczy, złapałam go mocno - Jared uspokój się! - krzyknęłam, i spojrzałam na zalaną łzami naszą córkę - Czy ty widzisz co narobiłeś? Ona płacze - powiedziałam i przywarłam go do ściany - Nie wiem co się stało z Eli ale zamiast to odbijać na niej, możesz odbić to na mnie - ciężko oddychał pomiędzy płaczem Niny, wyrwał mi się i poszedł na ogród jak małe dziecko, podeszłam do Niny i mocno ją przytuliłam - Nie płacz promyczku
- Bałam się, że mnie uderzy - powiedziała
- Chodź zrobię ci kakao, a potem spokojnie pójdziesz na górę, pasuje? - uśmiechnęła się i pobiegła do kuchni - stara metoda, babcia tak robi do teraz - właśnie... mama. Zapewne chciałaby.. złapałam telefon i napisałam czy pasuję jej aby w weekend ją odwiedzić. Miałam powoli dosyć wszystkiego, męczyła mnie aktualna sytuacja, ciągle pod górkę, kiedy Nina poszła do pokoju, poszłam do ogrodu, ukucnęłam koło Jareda.
- O co chodzi? powiedz mi a ci pomogę - zaczęłam
- Nie da rady, jestem skończonym idiotą - powiedział nerwowo
- Powiesz mi o co chodzi?
- Okej, zabiorą nam mieszkanie, auto, bo ta mała kurwa ma ojca prawnika, nie wygramy nawet jakbyśmy mocno tego chcieli, straciliśmy dom, nie mamy gdzie mieszkać - powiedział i rzucił kamieniem przed siebie
- Mam oszczędności, a w razie co można zabrać kredyt, damy radę Jay, tylko się więcej tak nie denerwuj - pocałowałam go w policzek - przecież z większego syfu wychodziliśmy - dodałam i poszłam do mieszkania, posprzątałam to co zniszczył Jared. Czekał nas ciężki okres, szukanie mieszkania, a ja zaczęłam nową pracę można tak powiedzieć, widok tych dzieciaków przyprawiał mnie o dreszcze w pewnym momencie wszystko co działo się ze mną i Jaredem wracało, miałam codziennie za zadanie ogarniać te dzieci swoją historią, ale miały mnie w dupie, zresztą ja w ich wieku także miałam wszystko gdzieś. Leżałam właśnie na kanapie pakując ostatnie rzeczy aby wyprowadzić się z tego nieszczęsnego domu, mieliśmy mieszkać bliżej samych wzgórz Hollywood. Mieszkanie było piękne, zresztą ja sama zaprojektowałam jak mają wyglądać meble, sypialnia była ogromna, garderoba, kuchnia, gabinet Jareda, muzyczny kącik, pokój Niny, trzy łazienki, pokój gościny ogromny salon i basen na podwórku, kosztowało to nas wszystkie nasze oszczędności, ale warto było. Czułam nareszcie rodzinną atmosferę, jaka panowała w naszym własnym domu, budowanym teraz przez nas. Ale sielanka była tylko w domu, w pracy czułam się spełniona, ale była to ciężka dla psychiki i fizyki praca.
- Margaret, proszę Cię uspokój się kiedy z Tobą rozmawiam - złapałam ją za rękę - wiem, że jesteś na głodzie, ale im więcej wytrzymasz.... - wyrwała się i uderzyła pięścią w ścianę, zaczęła drzeć się w niebogłosy, a kiedy już się uspokoiła osunęła się i zemdlała, typowe zachowanie na głodzie, najbardziej intrygującą osobą w grupie była niejaka Katie. Osiemnastoletnia młoda matka, pospolita ćpunka zarazem zwana dziwką. Była tak cholernie podobna do mnie w czasach kiedy straciłam synka i właściwie stoczyłam się na dno.
Następne dni nie były jednymi z najlepszych, ciągle coś mieszkanie, praca, Jared, kłótnie. Ostatnio moje zdrowie dawało mi w kość, wszystko mnie bolało, nie miałam ochoty na nic. I jeszcze do tego okres mi się spóźniał, co dziwne przy przyjmowaniu tabletek antykoncepcyjnych. Mijały kolejne dni, a ja zamiast czuć się lepiej to czułam się gorzej, w końcu dostałam zwolnienie lekarskie na dwa tygodnie.

Miesiąc później

- Jared i co myślisz, że co teraz radośnie to przyjmę? - powiedziałam kiedy zaczął rozmowę o tym, że musi pozałatwiać sprawy z Eli
- Oj przestań, jesteś cholernie humorzasta ostatnio - rzucił
- Jestem człowiekiem i mam prawo być zazdrosna - powiedziałam, ale w końcu mnie puścił, miałam dzisiaj wizytę u ginekologa, siedziałam przed gabinetem przeglądając w telefonie portal plotkowy, zawsze śmieszyły mnie artykuły o Jaredzie i jego romansach i podbojach sercowych.
- Pani Violet Smith? - zapytała pielęgniarka
- Tak
- To proszę - weszłam, lekarz postanowił mi zrobić usg.
- O gratuluję - powiedział, spojrzałam na niego lekko zdziwiona
- Co proszę? - zapytałam
- Nie wie pani, że jest pani w ciąży? Drugi miesiąc zdecydowanie - powiedział a ja spojrzałam się na ekran gdzie był obraz z usg
- Ale... - zamurowało mnie, i nie powiedziałam nic więcej, dostałam wszelakie witaminy, bo lekarz bał się, że mogę tej ciąży nie donosić, ze względów na to kim byłam i co zażywałam wcześniej. Oczywiście istniała także możliwość że urodzę martwe dziecko, bądź będzie chore, dostałam zaraz zwolnienie z pracy, ze względów że ta ciąża jest zagrożona. Nie wiem czy się cieszyłam, byłam przerażona, mam ponad 30 lat, Nina jest taka duża i czeka ją rodzeństwo? Jak zareaguję Jared, bałam się straszliwie, wróciłam do domu a on jak zwykle czytał gazetę siedząc w ogrodzie, podeszłam do niego i na powitanie dostałam buziaka w policzek.
- Co się stało? - zapytał kiedy zobaczył moją minę, usiadłam i włożyłam stopy do wody w basenie, zaczęłam płakać, nie wiem czy ze szczęścia czy ze strachu.
- Przecież brałam tabletki - mówiłam dość głośno, a Jared przyglądał się mi, czułam na sobie jego wzrok - jak mogło do tego dojść, przecież to będzie dla niego męczarnia, w takim  rozpierdolonym organizmie? - mówiłam dalej
- Dla kogo o co ci chodzi? - powiedział
- Powiedzcie, że to żart po prostu żarcik, przecież mogę je zranić
- Violet... - podszedł
- Tak Jared... Tak Jared... Boję się Jared - powiedziałam i poryczałam się na dobre
- Dawaliśmy radę z każdym problemem, a z tego powinnaś się cieszyć - powiedział i pocałował mnie czule
- Lekarz powiedział, że prawdopodobieństwo, że urodzę zdrowe dziecko jest cholernie małe
- Nie ważne - pocałował mnie - będziemy mieli dziecko - uśmiechnął się najwidoczniej dumny
- Gratulacje córeczko - mówi przez telefon
- Odwiedź nas, mam teraz dość wolnego aż za dużo - zaśmiałam się
- Odwiedzę, kiedy tylko pozwoli mi na to czas skarbie - powiedziała
- Shannon wychodzi z więzienia - powiedział wściekły Jared
- Kiedy?! - zapytałam
- Za dwa dni - uderzył pięścią w stół
- Czemu tak się gniewasz?
- On jest zapalnikiem do całego zła między nami, obiecaj że będziesz trzymała się daleko od niego, a na pewno daleko od jego dragów
- Obiecuję, przecież już nie chcę zrujnować życia po raz kolejny, kocham Cię Jared, kocham Ninę, i kocham to maleństwo
- kiedy byłaś w ciąży z Niną gadałaś to samo
- Byłam niedojrzała!
- Mam nadzieję, że tym razem nie odpierdolisz mi takiego numeru... - powiedział z żalem
- Za kogo ty mnie masz!? Miałabym znów poczuć młodość w wieku 33 lat!?
- Nie wiem co ci może odjebać Violet
- Jesteś nienormalny - powiedziałam i rzuciłam w niego szmatą jaką zmywałam blat kuchenny - posprzątaj sobie kurwa sam
- Przestań, zachowujesz się jak piętnastolatka - powiedział
- Ohh przymknij się ze swojej łaski - uderzyłam z impetem w drzwi i poszłam do gościnnego, położyłam się na nowo co posłanym łóżku i postanowiłam iść spać, i takim sposobem przespałam resztę dnia i nocy. Sama bez Jareda, nawet nie przyszedł
Shannonie znów mieszasz w moim idealnym życiu....

środa, 23 kwietnia 2014

68. center for minors cz.2

Oczy szeroko otwarte, spoglądamy na siebie, patrzy na mnie spokojnie, ale i tak wiem, że się denerwuje, chcę żeby już było po wszystkim
- Nie mogłam...
- Violet... - zaczyna - Nie mogłaś patrzeć na Eli prawda? Nie mogłaś, więc postanowiłaś odpierdolić szopkę, bo to w twoim stylu - powiedział
- A co miałam siedzieć w tym pierdolonym psychiatryku do usranej śmierci, dawali mi takie psychotropy że czułam się jakbym była ciągle naćpana, nie chciałam się męczyć, wiem spieprzyłam, ale jak mogłam patrzeć jak ta suka bierze mi mężczyznę mojego życia? Pomyśl, że ja cię ciągle kocham Jared, kocham cię tak niewyobrażalnie mocno, że musiałam Cię zobaczyć, chciałam tylko zobaczyć twoją twarz... Jesteś szczęśliwy? - zapytałam
- Nie jestem z nią - powiedział, na usta pchał się uśmiech ale nie mogłam, musiałam się trzymać, nie mogłam ulec tak szybko, ale wszystko było takie mocne, oboje chyba za sobą tęskniliśmy, łzy spływały po moich policzkach, na prawdę nikogo nie oszukałam, tego samego dnia dziewczyna nazywająca się tak samo jak ja zmarła, wykorzystałam chwilę... Czasami zastanawiam się co ze mną jest nie tak? Jak można zagubić się w miłości, ciemności narkomani, zniszczyć siebie samą aby znów go zobaczyć, za każdym moim ćpaniem oddalałam się od niego, ale nie wiem nawet czy potrafiłby mi wybaczyć. Wróciłam, ale czy na pewno chcę wracać. Patrzy na mnie, szklane oczy, niebieskie tęczówki zalewają się łzami.
- Nie... Jared - zaczynam
- Nie mogłaś po prostu wcześniej walczyć, czekałem na Ciebie - powiedział
- Jared, myślałam że już straciłam cię do końca mojego życia, że was straciłam, wiedziałam że jestem okropną żoną, matką i człowiekiem, miałam czas żeby wszystko odmienić - mówię, on po prostu wstaje, więc ja tak samo, nie minęła chwila aby nasze usta złączyły się w jednym przepełnionym bólem pocałunku. Tęskniłam za jego zapachem i stylem bycia, oplotłam jego ciało rękoma, gdybym mogła już nie wypuściłabym go z tych ramion, ale faktycznie to był dopiero początek. Musieliśmy grać, grać że się godzimy po tylu latach, musieliśmy bawić się w pierdoloną szopkę. Mijały tygodnie, zachowywałam się jak nastolatka, ale przy tym wiedziałam jak szczęśliwa jest nasza córka, że nas ma dwóch. Pomagałam jej w lekcjach, czułam się nareszcie potrzebna, pracowałam nadal w ośrodku, byłam czysta jak łza już ponad rok.Dużo rozmawiałam i z nią i z Jaredem, próbując odbudować wszystko co im zniszczyłam, wiedziałam że nie wybaczą mi do końca, bo kto normalny wybaczy takie przekręty? Od zawsze byłam osobą nieobliczalną, Jared się domyślał ale Nina nie.
- Dziękuję mamo, że się odważyłaś znów do nas wrócić - powiedziała w pewnym momencie odrabiając zadanie domowe
- To ja się cieszę że dostałam szansę - uśmiechnęłam się lekko do niej, później z racji że Jared był na planie filmowym zrobiłam kolację, i położyłam Ninę spać, chciałabym cofnąć czas, do wtedy kiedy była małym dzieckiem, kiedy mogłam ją ukołysać do snu, teraz już nie zaniosę takiej już prawie dorosłej dziewczyny do łóżka. My z Jaredem nie pierwszej młodości, może zewnątrz, bo zachowaliśmy się tak samo jak te lata temu. Śmieszna poplątana historia dwóch serc nierealnie okropna i tragiczna.
- Kocham Cię - powiedziałam kiedy tylko wszedł do mieszkania - Przepraszam że spieprzyłam tyle lat, nie byłam kiedy dorastała, kiedy najbardziej potrzebowała nas nasza córka - znów się rozkleiłam, przytulił mnie
- Kochanie już nie płacz, jesteś teraz - powiedział i musnął delikatnie moje mokre od łez wargi.
- Zrobiłam kolację, chcesz? - zapytałam
- Jadłem na planie - uśmiechnął się, potem po prostu poszliśmy spać, ba nie byliśmy grzeczni, kto jest grzeczny w nocy
- Jared kurwa bo mnie usłyszy - powiedziałam
- Niech słyszy że jej rodzice się kochają - pocałował mnie
- Jesteś niemożliwy
- Ty bardziej
***
- Śniadanie promyczku - pocałowałam ją w czoło kiedy wychodziła do szkoły - ty też chcesz śniadanko? - zaśmiałam się i spojrzałam na Jareda
- Nie, już mi dałaś to co chciałem z rana - puścił i oczko, Nina wyszła do szkoły, a Jared do pracy, postanowiłam w takim układzie posprzątać mieszkanie, wszędzie były ślady, ślady mnie. Pomimo mojej rzekomej śmierci Jared nie wyrzucił moich ubrań jakie zostawiłam w jego domu. W końcu na dnie kartonu znalazłam swój własny pamiętnik.
Nie mogę wytrzymać, nie wiem co mam zrobić, znów brałam, Jared chyba widzi, bo nie zajmuję się dzieckiem, kocham je ale nie mam siły jej wychować, jestem zwykłą ćpunką bez aspiracji na wyjście z nałogu jeszcze Shannon, przychodzi wcześniej kiedy Jared biega, daje mi towar, bierzemy i znika. Nigdy nie myślałam, że brat mojego męża zostanie moim dilerem, to wszystko jest takie okropne, że nie mogę tego ogarnąć. Kocham Cię Jared....Tak kurewsko Cię kocham skarbie, ale ranię cię na każdy pieprzonym kroku.
Przeczytałam i przerzuciłam na następną stronę 
Wzięłam pierwszy raz... 
od tak długiego czasu, jeszcze do tego spóźnia mi się okres, mam nadzieję, że nie jestem znów w ciąży, nie chcę dziecka. Nie potrafię się zająć nawet Niną, a co dopiero jakbym znów miała w niej być
Złapałam się za brzuch momentalnie, nie byłam wtedy w ciąży ale moje słowa były takie słabe i żałosne, że było mi za siebie samą wstyd, wrzuciłam pamiętnik znów do kartonu. Na pewno nie jestem tą samą osobą... Rozległ się dźwięk otwieranych drzwi, i wcale nie cieszyłam się z widoku jaki zastałam....

piątek, 18 kwietnia 2014

68. center for minors CZ.1

Jared


Nikt nigdy nie mówił mi, że będzie łatwo, że Violet się wyleczy nikt do cholery mi nie mówił, że mnie zostawi wtedy kiedy właściwie pragnąłem jej najbardziej, chociaż sądzę, że to blef że odebrała sobie życie, z rakiem też oszukała młodą, chyba nie chciała żeby ją z nienawidziła. Wszyscy mają mnie za skurwysyna bez serca, ale właściwie nigdy nikt nie zastanowił się dlaczego taki jestem. Przygotowuję się do następnej roli, zespołu nie ma, czasami pogrywam sobie samotnie, bo brat ma odsiadkę za dilerkę, może właściwie dobrze, że siedzi. To on ją zniszczył, sprowadził na tą złą drogę, miłość jest ślepa. Nina ma za złe to, iż ją wysłałem do zakładu dla nieletnich, nie miałem wyboru, nie jestem w stanie się nią opiekować, Eli się wyprowadza bo ja znów szaleję, ale wszystko nie wychodzi poza strefę mojej sypialni, przecież nie będę obwiniał własnego dziecka że tak bardzo przypomina mi moją ukochaną, cóż miałem zrobić? Jestem skurwysynem myślącym tylko o sobie, ale życie nauczyło mnie już dość, że jeżeli nie będę dbał o siebie, to szybciej czy później spadnę na dno. Rozbrzmiał telefon w salonie Eli niezbyt wesołym głosem mówi, że to znów do mnie, że dzwoni jakaś kobieta, łapię telefon niedbale mówiąc sucho "słucham", nikt nic nie odpowiada słychać tylko charakterystyczny dźwięk oddechu kiedy ktoś płacze, całkowicie jestem wybity z tropu, powtarzam znów słowo "słucham" nadal cisza, denerwuję się coraz bardziej
- Dlaczego płaczesz? Kimkolwiek jesteś - powiedziałem spokojnie, tym razem z nutką troski w moim głosie, możliwe, że to następna natrętna fanka znalazła mój numer telefonu
- Dlaczego nie zmieniłeś numeru? - pyta, nie rozpoznaję tego głosu jest niewyraźny jakby ktoś specjalnie nie chciał abym rozszyfrował kim jest.
- Po co miałbym zmieniać numer? Kim jesteś? - pytam delikatnie siadając na parapecie i patrząc na swój zaniedbany ogród. 
- Może żeby zapomnieć, zapomniałeś?
- Kto mówi? - ton głosu zmienia mi się na bardziej nerwowy
- Przestań tak mówić Jared - i dźwięk pierdolonego rozłączenia, nic nie rozumiem, ktoś zajebiście musi się bawić, po jakiś piętnastu minutach dzwoni moja komórka, na wyświetlaczu ośrodek dla nieletnich, nerwowo odbieram a serce wali mi jeszcze mocniej.
- Przyjedź po mnie tato - płacze moja mała córeczka płacze
- Kochanie co się stało? - pytam a ona jeszcze bardziej płacze, ledwo łapie powietrze - ktoś zrobił ci krzywdę?
- Nie tato, proszę weź mnie stąd - mówi próbując się uspokoić, nic nie rozumiem
- Będę za chwileczkę, uspokój się promyczku - mówię do niej, łapię kluczyki i biegnę ku wyjściu
- Gdzie ty znów idziesz? - pyta Eli pakując się, rozwód w toku, właściwie niczego już między nami nie ma
- Jadę po Ninę - rzucam bez uczucia
- Zawsze ta twoja Nina, bo co tak bardzo przypomina ci tą ćpunkę, przyznaj się Jared nie kochałeś nigdy mnie tak jak kochałeś ją - mówi
- Nie mam czasu na rozmowy - zamknąłem za sobą drzwi, ale miała rację, nigdy jej tak nie kochałem, uczucie jakie do niej czułem to może chęć załatania dziury w sercu jednak jej się nie da załatać. Zajeżdżam pod ośrodek, podchodzę do pracowników, jestem prowadzony długim korytarzem do jakieś sali, siedzi tam kobieta, blond włosy, zniszczona twarz chyba z przemęczenia, siadam na krześle przed nią
- Więc co jest z moją córką? - pytam
- Boi się, proszę pana - mówi, krzywię się dziwnie na głos tej kobiety, jest może o ton niższy niż głos jaki znam na pamięć - coś się stało? - pyta
- Mogę się z nią zobaczyć? - zapytałem w końcu żeby nie wyjść na debila, złapała słuchawkę od telefonu, mówiąc aby ją wprowadzić trochę to brzmiało jak we więzieniu. 


***

- Nie to nie możliwe! - krzyknęła kiedy tylko weszła do pokoju - nikt mi nie wierzy tato! - rozpłakała się na dobre
- O co chodzi słońce? - pytam ją
- Spójrz na tą kobietę no spójrz na nią - mówi cicho - nie mogę się mylić tato, nie mogłam się pomylić, wszystko sprawdziłam, wszystko się zgadza nawet imię i nazwisko, ona nie umarła, ona tu jest - znów płacze
- Przestań Nina, wariujesz
- Tato ja nie wariuję! - znów płacz, kobieta patrzy na nas z troską wymalowaną w oczach, wtedy na nią patrzę, uważnie patrzę na nią, ona się nie myli...
- Nina, skarbie wyjdź na chwilę - mówię do niej a ona grzecznie posłuchała mnie i wyszła - Zwariowałem albo umieram serio, nie rób mi tego - mówię a ona.......
CDN



sobota, 12 kwietnia 2014

67. Wygrałeś

- Masz zamiar dalej się do mnie nie odzywać - powiedział patrząc na mnie z pogardą w oczach
- Właściwie tak - rzuciłam zimno - To ty pierwszy zacząłeś więc może ja zakończę?
- Masz temperament po mamusi, nie ma co - powiedział i zamknął drzwi przy tym wydając bardzo charakterystyczne trzepnięcie nimi, czasami zastanawiałam się któż z nas jest bardziej dzieckiem ja czy on. Za każdym razem myśląc o tym, że to piszę mam uraz do ojca, za to kim był i jak się zachował, co zrobił i dlaczego tak zrobił. Masa pytań i masa spostrzeżeń w mojej głowie, ale musiałam działać pomimo wszystko musiałam funkcjonować tak jak powinnam, zastanawiam się czy nie rzucić tego w pioruny, przez pisanie właściwie mam tyle problemów, mamo też miałaś takie problemy? Eli mieszka z nami już na stałe, wcale mi się to nie uśmiecha, ani trochę jak jest z tatą jest mega milutka, jak zostajemy sama zwykle nie jest tak ciekawie, dzisiaj też nie było.
- Umyj te naczynia, tylko się opierdzielasz i klikasz w tą pieprzoną klawiaturę! - krzyknęła w pewnym momencie
- Nie jestem twoją służącą! Sama sobie pomyj - powiedziałam i zamknęłam z impetem drzwi od mojego pokoju. Mijały dni a potem tygodnie i miesiące a ja odstawiłam pisanie, zamiast tego dawka codziennych kłótni i sporów doprowadziła mnie do tego że właśnie czekam na kwitek.
Doczekał się tatuś i jego lalunia, pozbywają się mnie, zamykają mnie w ośrodku dla nieletnich, bo tata wymyślił sobie, że ma ze mną teraz ogromny problem, i nie wiem jak będę pisała nie wiem nic.
- Jak mamy nigdy nie kochałeś,to właściwie dobrze, że mnie tam oddajesz, bo jesteś bez serca dla niej też byłeś bez serca, nic się nie liczyło myślałeś tylko o sobie - wydarłam się na cały mój pokój
- Uspokój się, kochałem ją - powiedział
- Kłamiesz, boże chcę żeby ona żyła, chcę do mamy rozumiesz? Ona mi nie da tej miłości, ona mnie nienawidzi, i dzięki niej właśnie mnie odsyłasz tam, tego chciałeś? Żebym zniknęła bo przypominam mamę?
- Przestań Nina - powiedział i usiadł na łóżku - też za nią tęsknię, czasem zdaje mi się, że to żart, właściwie możliwe że powinnaś wiedzieć - zaczął
- O czym wiedzieć? - zapytałam podirytowana
- Twoja mama jest idealna w przekrętach, a od kilku miesięcy ktoś ciągle do nas dzwoni, mówiąc że czuwa nad nami - to jest śmieszne, przecież ona nie żyje, co on wymyśla
- Myślisz, że by nas tak okłamała? A ciało w trumnie?
- Za pieniądze można zrobić wszystko łącznie z manekinem jej ciała - powiedział
- To ją znajdę - powiedziałam
- Nie znajdziesz słonko - mówi i bierze moją walizkę, wychodzimy. Koniec wolności dla mnie, dzięki Eli że wpakowałaś mnie do ośrodka, czuję się jak jakaś pieprzona ćpunka, a w gazetach o mnie głośno. Córka sławy właśnie jest w ośrodku, możliwe że była jak jej matka...
Każdy Cię ma mamo za kogoś okropnego, za kogoś kto zrujnował nam życie, ja tak nie sądzę... Jak żyjesz to żyj spokojnie, ja właśnie nie wiem co mnie czeka, nie wiem boję się. Nie ma taty, nie ma mamy, czuję się jak już osierocona.

sobota, 22 marca 2014

66. My name is Nina

Masz naście lat, przed tobą cały świat. Ojciec nie ma czasu, macocha Cię szczerze nie lubi bo to ja przypominam tacie o mamie. A matka odebrała sobie życie. Tak u mnie wszystko w całkowitym porządku. Mamo mam nadzieję, że widzisz, że piszę - nie poddaję się.
- Tato a właściwie dlaczego każesz mnie za to, że chcę skończyć to o co mnie poproszono? - zapytałam z oburzeniem patrząc jak próbuje mnie ukarać za pisanie tego, za dokończenie
- To nie jest zajęcie dla Ciebie Nina, Twoja matka na koniec już zamiast mózgu miała wodę - powiedział chamskim tonem głosu, co kompletnie wybiło mnie z równowagi
- A pomyślałeś czasami jaki ból jej sprawiałeś, no tak przecież jesteś idealny, pan aktor, kilka dobrych filmów za Tobą, a właściwie niczego ogromnego moim osobistym dziecinnym wzrokiem nie osiągnąłeś - powiedziałam rozklejając się do końca
- I co chcesz teraz powiedzieć, że chronienie Cię przed matką ćpunką było złym posunięciem przeze mnie? - zapytał znad swojego laptopa, siedząc zapewne na twitterze
- Nie, może to było dobre - powiedziałam - ale kiedy była już całkowicie chora i nie brała to ty ją kopnąłeś w cztery litery, mówiąc że sobie na to zasłużyła, nie mogłeś być gorszym chamem, nawet się z nią nie pożegnałeś, a czytałeś to samo co ja, zresztą dostałeś swój list - powiedziałam a łzy nadal spływały po moich policzkach, miałam żal do niego jak potraktował mamę w ostatnich dniach jej życia.

- Przestań drążyć ten temat - powiedział nerwowo - lepiej zajmij się nauką - powiedział - Eli mówi, że masz gorsze stopnie - znów zaczyna.. Eli to, Eli tamto. Jego ukochana Eli, która jest z nim dla pieniędzy, odwróciłam się napięcie i nie słuchając co dalej do mnie krzyczy zamknęłam się w swoim pokoju, włączyłam pierwszą płytę własnego ojca, która była dla mnie wspomnieniem mamy, druga zresztą też mi ją przypominała. Pukał do drzwi próbując ułożyć mnie do pionu jak to nazwał, ostatnio w domu zamiast miłosnej atmosfery były ciągłe kłótnie, głównie dzięki mnie i tym, że oświadczyłam że to skończę. Jakby to było największym grzechem tego świata. Rozbrzmiał mój telefon - dzwoniła Jenna.
- Ratujesz mnie, powiedz że chcesz gdzieś pójść - powiedziałam  szybko gdy tylko kliknęłam zieloną słuchawkę na ekranie.
- Właściwie po to dzwonię - zaśmiała się - za 30 minut tam gdzie zawsze? - zapytała
- Tak! - krzyknęłam radośnie i rozłączyłam się, przebrałam się z dresów w spodnie i luźną bluzkę, niestety za swoje nazwisko czasami byłam zaczepiana przez fotografów i reporterów, ale znałam już sztuczki aby ich oszukać, byłam świetna w kłamstwie - życie w  showbiznesie mnie tego musiało nauczyć. Wyszłam nie mówiąc ani słowa, tylko gosposi powiedziałam, że wrócę za jakieś trzy godziny, tylko jej ufałam, była dla mnie jak matka i jedynie to lubiłam w tym domu, zresztą ojciec uwielbiał prostotę i ściany w całym mieszkaniu prócz mojego pokoju były białe z jakimiś śmiesznymi obrazami samego ojczulka. Wyszłam tylnym wyjściem jak to zwykle robiłam, szłam szybko aby jak najszybciej dojść do miejsca gdzie się umówiłyśmy, byłam chwilę spóźniona, ale Jenna przywykła do tego że się spóźniam, podała mi paczkę papierosów, którą kupiła ze mną na spółkę niedawno -  następna zła rzecz we mnie samej - palenie. Ojciec nie wie, jakby się dowiedział zabiłby mnie i Jennę. Spaliłyśmy na pół, po czym poszłyśmy się przejść, spotykając masę znajomych, później zaszłam jeszcze na cmentarz, usiadłam na ławeczce naprzeciw marmurowego nagrobka mamy.
- Cześć, wiem że jestem tu codziennie, ale nawet nie znając cię zbytnio to tęsknię, brakuje mi tej świadomości, że gdzieś tam jesteś, ale z drugiej strony czemu miałabyś się męczyć, rozumiem Cię, mam dość taty, ciągle mnie oczernia przez to co robię, mam dość męczę się. Eli to podła szmata, nie lubię jej, nie wiem ale jakoś polubiłam pisania, jakby to był mój własny pamiętnik, tata mówi że z charakteru Cię przypominam, ciekawe czy to prawda, nie wiem tak dobrze Cię nie poznałam. Mam nadzieję, że Tobie jest tam dobrze.
- rozbrzmiał mój telefon, dzwonił troskliwy tatuś
- Gdzie jesteś? - zapytał spokojnie
- Na cmentarzu - powiedziałam
- Podjadę po Ciebie
- Nie musisz, mogę się przejść
- Poczekaj na mnie przy głównym wejściu - powiedział i rozłączył się
- Muszę iść, przyjdę za niedługo mamo Cię jeszcze odwiedzę - powiedziałam i udałam się ku głównej bramie, wsiadłam do auta taty i bez słowa pojechaliśmy do domu.