Nie było łatwo, w żadnym aspekcie nie było dobrze. Najgorsza jest cisza, brak ich głosu, pustka i przekonanie że jak wrócę niczego dla mnie już nie będzie. Chora świadomość, że zostanę sama z dzieckiem, że już nie zobaczę Niny ani Jareda, że uciekną bo przestraszą się, że znów zboczę na złą stronę. Ściany przytłaczają mnie swoją białością ze względu na wewnętrzny strach przed odrzuceniem, jakiego dawno nie doznawałam. Gdyby nie to, że mam rodzinę i tak bardzo ich kocham nie wiem jak poradziłabym sobie z normalnym życiem. W pewnym stopniu moje życie nie jest ani nie było nigdy normalne.
Zwiększyli mi dawki leków, uspokajają, że dziecku się nic nie stanie, chociaż ja cholernie obawiam się, że może pójść coś nie tak, nie wychodzę nawet ze swojego pokoju jeżeli tak to mogę nazwać, nie chcę być z tymi ludźmi, oni mnie kojarzą, tyle wizyt, tyle się zmieniało na przestrzeni tych lat, a teraz kiedy myślałam, że nie mam szans na normalne życie kobiety w moim wieku, z nieba spadł mi stan błogosławiony i miłość od faceta jakiego kocham ponad swoje życie i ponad wszystkie nałogi, on był moim nałogiem, ale z nim nie chciałam kończyć, nigdy nie chciałam skończyć. Ale w końcu łamiąc swoje założenia wyszłam na korytarz, jedyne co przykuło moją uwagę raczej kto przykuł moją uwagę to dziewczyna z włosami czerwonymi jak moja najmocniejsza ze szminek i głową spuszczoną w dół, przyglądałam jej się, ale nie czułam się aż tak pewna żeby podejść, nie wiedziałam nawet jak zacząć naszą rozmowę, nie wiem kim ona jest ani w jakim stopniu jest chora. Mogłaby się obrazić, popłakać, wybuchnąć agresją, nie wiem czym. Prawdopodobnie za akcję z Shannonem po macierzyńskim mogę szukać nowej roboty, nie przyjmą mnie jeżeli jestem uznawana za niepoczytalną podczas nie przyjmowania leków. Pierdolony Shannon, musiał właśnie teraz wparować kiedy układałam pięknie sobie swoje życie. Codziennie siedziała raz patrząc w podłogę raz przez okno, miała zmęczoną twarz, pomimo gorąca jaki panował w pomieszczeniu siedziała opatulona kocem i dresową bluzą z kapturem jaka była siwa i bardzo stara, postanowiłam że właściwie nie muszę z nią dużo rozmawiać, wystarczy że coś we mnie mówiło mi, że może sprezentuję jej mój sweter, czarny gruby sweter jaki mama podarowała mi na dwudzieste pierwsze urodziny, podeszłam więc następnego dnia do niej.
- Twoja bluza już się rozpruła w kilku miejscach... - urwałam - postanowiłam, że dam ci w prezencie sweter jest bardzo ciepły - podniosła głowę i spojrzała na sweter
- To nie Święta Bożego Narodzenia - powiedziała i spojrzała na mnie - Nie potrzebuję litości - rzuciła
- To nie jest litość, może kiedyś ci się przyda zatrzymaj go - położyłam sweter na parapecie obok niej i odeszłam nie chciałam jej zdenerwować, a moje hormony skakały, w jeden dzień powiedziałabym każdemu pacjentowi że go kocham, po czym powiedziała że ich nienawidzę jedząc ogórka i popijając jogurtem - nazywają to ciążą. Nie zgodziłam się na podanie mi płci mojego dziecka postanowiłam, że jeżeli Jared nie może ze mną mieć kontaktu to nie musimy wiedzieć co się urodzi. Ważne aby się urodziło i dało nam tyle miłości ile my dajemy mu.
We wtorek do mojej sali przyszła lekarka, wyglądała na młodą albo stażystkę albo dopiero co zaczęła pracę, usiadła na fotelu obok mojego łóżka.
- Chciałabym z Tobą porozmawiać, czujesz się na to gotowa? - zapytała mnie
- O czym? - powiedziałam spoglądając na nią
- Chciałabym abyś opowiedziała mi swoją historię, obserwuję panią i pani akta już od kilku miesięcy i postanowiłam zdiagnozować pani przypadek i opisać go do mojej pracy dyplomowej - chciało mi się śmiać, zostałam przypadkiem wartym opisania w pracy młodej stażystki, ale właściwie co mi szkodzi nic większego nie stanie mi się przez to że opowiem swoją skrajnie smutną historię
- Dobrze - powiedziałam
- To może zaproszę Cię do mojego gabinetu jest na pewno przytulniej niż tutaj - powiedziała a ja powędrowałam za nią, miała jeszcze może z półtora miesiąca nim urodzę i wyjdę a ona skończy pracę ze mną, usiadłam na wygodnej skórzanej sofie, dostałam prawdziwej kawy i mogłam zaczynać..
-Właściwie trudno określić kiedy piekło na mojej ziemi zaczęło się, ale właściwie datuję go wraz z moim awansem w pracy, byłam szczęśliwa, miałam narzeczonego jakiego kochałam, oddanych przyjaciół, kupę kasy... Tego wieczoru czekałam na nich w pubie, mieliśmy opić mój awans, ale nim zdążyli się tam pojawić mnie dorwał dość sławny Peters, po czasie sądzę że śmieszne jest to, że zabił tyle osób a oni nadal go nie znaleźli, i złapał mnie. Jedyne co czułam to strach, ale strach znikał z czasem kiedy to zbliżałam się śmierci - chociaż nie chciałam umierać. Ale traciłam siły, miałam połamane kości, i wyglądałam nie jak nawet człowiek, nie wiem kim byłam może wrakiem duszy jaką posiadałam. Kiedy w końcu można powiedzieć uratowano mnie z rąk oprawcy jaki był najokrutniejszym człowiekiem jakiego poznałam w jakiś stopniu. Zawieziono mnie do szpitala nie wiem ile byłam nieprzytomna.
- Nie bałaś się, że możesz umrzeć w każdym momencie? - zapytała
Bałam się, bałam się każdego dnia, każdej sekundy bycia tam, ale coś w środku mnie uspokajało, tak jakbym była obłożnie chora i czekała na śmierć z pełną świadomością, byłam gotowa w pewnym stopniu, ale nie chciałam tego, pragnęłam przeżyć życie z moim narzeczonym mieć gromadkę dzieci biegających wokoło naszego pięknego domu z basenem i czerwonym autem z moich marzeń, chciałam mieć szczęśliwe życie, a nie umrzeć będąc bardzo młodą kobietą.
- Rozumiem, ale głosy w głowie zaczęły się kiedy byłaś jeszcze porwana czy kiedy już byłaś w szpitalu?
-Kiedy byłam w szpitalu. Czułam jakbym nie była sama, pomimo że moja sala była pusta ja czułam, że ktoś tu jest. Potem go usłyszałam, czego nie mogłam pojąć, przecież umarł na moich oczach, to znaczy niezbyt wiele widziałam ale czułam jak pocisk trafia w jego aortę, nawet nie pomyślałam, że może być coś nie tak, myślałam, że właściwie tak musi być, że ja muszę go słyszeć, że tak będzie do końca mojego życia i znów pojawił się strach, nie chciałam żyć w strachu. Mój narzeczony z tamtego czasu, niezbyt mnie wspierał, czułam że coś straciłam albo tracę i nie myliłam się, ale wszystko w swoim czasie. Zostałam wysłana tutaj do tego samego szpitala a ja jedyne co czułam to nienawiść do was wszystkich, chciałam was pozabijać za to, że sądzicie że jestem chora psychicznie, nie mogłam uświadomić sobie, że takie sytuacje mogą aż tak odbić się na naszym życiu, byłam głupia krzyczałam przeklinałam i wyzywałam wszystkich dookoła myśląc, że tylko ja mam racje co do tego jak się czuję. Pewnego dnia przyszedł do mnie mój narzeczony oświadczając mi, że spotkał kogoś innego, że z nami koniec. Gdybym mogła i nie zostałabym zatrzymana zabiłabym go moimi rękoma, wie Pani co czułam? Czułam się oszukana, każdego pieprzonego dnia kiedy ten psychopata gwałcił mnie i tłukł do nieprzytomności myślałam, że kiedyś uda mi się wyjść i że będę na zawsze z Tomem. Niestety miłość istniała tylko z jednej strony a ja zostałam zamknięta do izolatki. Ciągle go słyszałam, kiedy mówił mi okropne rzeczy miałam dość wszystkiego.
Zapomniałam także że pierwszego dnia chciałam popełnić samobójstwo wiedząc jeszcze, ze jest Tom, ale nie mogąc poradzić sobie z głosem oprawcy
- Sądzisz że to by załatwiło problemy, uciekałaś od śmierci a potem sama jej zapragnęłaś?
-Nie myślałam racjonalnie, chciałam tylko żeby on zniknął, aby mnie zostawił, nie myślałam o tym, że właściwie moje życie jest na tyle wartościowe, że je jeszcze mam. Rodził się strach, przed tym że on znów mnie dopadnie, sądziłam, że przez śmierć tylko się uwolnię. Peters powiedział mi wtedy że nigdy nie będę na tyle silna aby popełnić samobójstwo i trochę miał racji w tym. Następnego dnia mieliśmy grupę wsparcia - uśmiechnęłam się jak idiotka na samą myśl o czym zacznę mówić - Tam poznałam Jareda, typowego ćpuna z przedmieścia, kogoś na kogo nigdy wcześniej bym nie spojrzała, przykuł mnie do siebie tymi swoimi niebieskimi oczami - na same opowiadanie o Jaredzie chciało mi się płakać bardzo za nim tęskniłam. - Oboje tam nie pasowaliśmy, tak oczywiście czuliśmy. Potem powiedziano mi że mnie wypuszczą a mnie ogarnął strach. Bałam się ludzi, tyle żyłam w cierpieniu że całkowicie zapomniałam, że istnieją normalni ludzie bez takich problemów jak ja, nie chciałam widzieć szczęśliwych ludzi, oni mnie nie motywowali, bardziej pokazywali jak bardzo mam przejebane. Przez okres przed wyjściem między mną a Jaredem pojawiła się jakaś koleżeńska więź ale wiedziałam, że więcej się nie zobaczymy. Ze szpitala odebrali mnie rodzice, miałam znów mieszkać w Nowym Jorku zamiast w Los Angeles, zaczynałam od nowa w moim rodzinnym mieście. I wtedy się zaczęło, siedząc w pokoju pierwszy raz pomyślałam o narkotykach......- opowiadałam dalej ale już mniej istotne rzeczy aż doszłam do momentu kiedy znów chciałam popełnić samobójstwo. - Nie zdawałam sobie sprawy ile dla niego znaczę, nie myślałam, że można pokochać kogoś takiego jak ja, raniłam go za każdym razem kiedy go odpychałam, chciałam już nie robić problemów, ale ukazywanie mi co właściwie do mnie czuje powstrzymało mnie od tego, czułam się jakbym była w dwóch światach jednocześnie, i urodziła się miłość w moim sercu, miłość jaka trwa do dzisiaj[...] Ojciec zrobił mi największą krzywdę mówiąc Jaredowi jakieś słowa jakie nie miały prawdziwie miejsca, pragnęłam tylko jego, pragnęłam Jareda [...] Kiedy dowiedziałam się, że jestem chora na schizofrenię diametralnie zmieniłam swoje życie, musiałam żyć inaczej bez narkotyków, oczyścić siebie samą - udało mi się [...] Pomimo wszystkiego co zdarzyło się w moim życiu jedna rzecz się nie zmienia, nie ważne czy byłam z Shannonem czy pieprzyłam się po kątach z jakimiś dilerami, jedyne miejsce tu w moim sercu jest dla Jareda, nie wyobrażam sobie życia bez niego i mojej córki i nadchodzącego dziecka - rozpłakałam się jak małe dziecko, nie potrafiłam ogarnąć tęsknoty jaka we mnie siedziała, pragnęłam ich zobaczyć.
- Wrócimy do rozmowy jeszcze jutro Violet - powiedziała lekarka - teraz udaj się do gabinetu 121 po dawkę leków - powiedziała, ale nigdy tam nie dostawałam leków, poszłam pod dany gabinet i otworzyłam drzwi
- Przyszłam po.... - urwałam kiedy moim oczom ukazał się Jared, siedzący na fotelu, przetarłam oczy - To sen? Proszę nie budźcie mnie - pocałowałam go z siłą jaką dawała mi sama tęsknota za nim, myślałam, że nie spotkamy się już do porodu. Dotknął mojego brzucha tak delikatnie jakby bał się, że coś może się stać, staliśmy tak chwilę ja płacząc ze szczęścia a on uśmiechając się do mnie - kochałam jego uśmiech, wszystko w nim kochałam. Był moim ideałem, i zawsze nim będzie.
- Tęskniłem - powiedział w końcu
- Ja też, niewyobrażalnie mocno - powiedziałam i uśmiechnęłam się
- Ale jestem tutaj w pewnej sprawie.. - momentalnie posmutniał
- O co chodzi Jared? - zapytałam go
- Musimy.. - wziął głęboki wdech i szybko wypuścił powietrze ze swoim płuc - rozstać się - poczułam że mój świat właśnie rozpada się w ułamkach pierdolonych sekund
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz