poniedziałek, 14 lipca 2014

Uwaga

Wszem i wobec ogłaszam, że po wczorajszej burzy mózgu udało mi się wymyślić coś nowego, całkowicie innego niż to FF.
http://blast-of-the-air.blogspot.com/2014/07/czasami-gupota-moze-byc-silniejsza-od.html
Tutaj znajdziecie pierwszy rozdział mojego nowego opowiadania, mam nadzieję że wam się spodoba, oczywiście nie oznacza to tego, że zakończyłam przygodę z tym FF, nowego rozdziału możecie wkrótce oczekiwać :)
Pozdrawiam serdecznie :>

sobota, 12 lipca 2014

74. Dorośliśmy do bycia odpowiedzialnymi rodzicami

Siedzieliśmy razem, Jared miał małego na swoich ramionach za to Nina pokazywała mi jak idą jej lekcje gry na gitarze. Pragnęliśmy aby nasze dzieci robiły to co chcą, do niczego ich nie chcieliśmy zmusić.
- Mamuśka, weźmiesz synka a ja pokażę naszej córeczce kilka dobrych chwytów - uśmiechnął się do mnie, byłam nareszcie szczęśliwa w zdrowych relacjach, nareszcie spokojna. Wzięłam Josh'a na ręce i trochę potrwało nim zasnął, położyłam go delikatnie w łóżeczku i wróciłam do Jareda i Niny. Nie chciałam aby czuła się w jakikolwiek sposób odepchnięta od nas ze względu na niemowlę w naszej rodzinie. Kiedy już i Nina zasnęła, to my w spokoju usiedliśmy w salonie przed telewizorem z miską szwedzkiego popcornu jaki był ulubionym Jareda i włączyliśmy jakiś film.
- Chwila odpoczynku - uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego, był zmęczony było to widać na kilometr - Może chcesz się położyć, widzę że padasz z sił - spojrzał na mnie i uśmiechnął się
- Kochanie to normalnie, piszę, tworzę i zarazem chcę być z wami jak najbliżej, normalne, że jestem zmęczony, ale uwierz mi, że od spania wolę wpatrywać się godzinami w twoją uśmiechniętą buzię - mimowolnie zarumieniłam się, co Jared uwielbiam we mnie, często powtarzając mi, ze lubi kiedy jestem tak dziecięco niewinna - Kocham Cię - powiedział po jakieś chwili patrząc na mnie swoimi niebieskimi oczętami, zachichotałam jak nastolatka i nasze wargi złączyły się w pocałunku.
- Też Cię kocham Jay, najmocniej na całym świecie - uśmiechnął się, wiedział dobrze ile dla mnie znaczy ale z każdym razem kiedy mu to mówiłam chyba napawał się dumy, że to on mnie zdobył nie ci przelotni partnerzy na pocieszenie, ani mój były narzeczony, tylko on. - Leto te twoje niebieskie oczy mnie do Ciebie przyciągnęły, od razu je zauważyłam - uśmiechnęłam się od ucha do ucha jak to się mówi na co on mnie pocałował
- Będą Cię witać jeszcze wiele lat skarbie - ostatnio w pośpiechu nie mieliśmy nawet czasu na czułość, w biegu załatwialiśmy wszystko co potrzebne a dzisiaj zyskaliśmy kilka godzin na po prostu siedzenie i patrzenie na siebie, byliśmy w takim stadium związku, że seks był dla nas rzeczą drugorzędną, oczywiście nie byliśmy święci, nigdy nie byliśmy i nie będziemy ale teraz ważne dla nas było to jakimi rodzicami jesteśmy i jakie uczucie nas łączy, często w zabieganiu ludzie zapominają o tym co jest ważne - zapominają o miłości. W końcu gdzieś na końcu mojego umysłu zatrzymałam się na pewnym etapie naszego życia, ładne lata temu. Nieodpowiedzialna głupia ja...

- Gratuluję, jest pani w ciąży - uśmiechnęłam się, chociaż w środku czułam się podle. Czułam, że ranię własne dziecko. Nasze dziecko tak samo jak dziecko Chloe powinno mieć normalną rodzinę. Wracałam a po policzkach spływały mi słone łzy, ktoś zaczął wołać mnie przez pół ulicy, odwróciłam się. Idealnie, widział skąd wychodziłam...
- Violet no zatrzymaj się - usłyszałam
- Nie - odparłam i przyśpieszyłam tępa coraz głośniej płacząc, wsiadłam do taksówki i tyle go widziałam. nie mogłam od tak pozwolić...
Rujnuję sobie życie, na własne swoje pierdolone życzenie. Wparowałam do domu Ruby coraz głośniej rycząc.
- Co ci jest cały dzień? - powiedziała zdenerwowana Ruby. Podeszłam do torebki i wyrzuciłam wszystkie moje papiery, w tym test z krwii i test jaki zrobiłam w Meksyku
- To mi jest - odparłam
- Jesteś w ciąży? - powiedziała zdziwiona
- Tak, za pierdolone osiem miesięcy urodzę dziecko - powiedziałam załamana
- Musisz powiedzieć Jaredowi - zaczęła
- Nie - krzyknęłam - Nie będzie nic wiedział, dlatego muszę jechać do mamy - powiedziałam
- Zasłużyłaś żeby był z Tobą
- Ona była pierwsza, po co ma mieć na sobie następnego bachora? - powiedziałam z żalem sama do siebie- mogłam brać te pierdolone tabletki, ale uznałam, że z nim mogłabym mieć dziecko, wszystko, no i mam dziecko....
- Uspokój się, zrobię Ci herbatę - powiedziała i poszła do kuchni a ja schowałam wszystkie rzeczy znów do swojej torebki, moje myśli to był jeden wielki chaos niemożliwy do ogarnięcia.
- Przyjedź, po prostu - usłyszałam z kuchni krzyk Ruby
- Kto ma przyjechać? - zapytałam
- Rose - odparła, a ja wzięłam kubek z herbatą i poszłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżku. Usłyszałam pukanie, wiedząc, że to Rose kazałam jej wejść. Rose okazała się mieć kutasa i nazywać się Jared Joseph Leto.
- Czemu mi uciekłaś? - zapytał i usiadł na rogu łóżka.
- Bo musisz się zająć dzieckiem jakie przyjdzie na świat za sześć miesięcy - powiedziałam
- Myślałem, że nie żyjesz - zaczął - poczułem się taki winny i nadal tak się czuję - powiedział i spojrzał głęboko w moje oczy, gdyby nie moje postanowienie uległabym jego niebieskim oczom, jakie kochałam ponad życie.
- Nie musisz się obwiniać, nic nie jest twoją winą - złapałam się za brzuch co robiłam coraz częściej - wracaj do Chloe, będziesz ojcem, bądź dumny - pocałowałam go w policzek i wzięłam łyk herbaty.
- Nie chcę jej, umówiliśmy się, że będę płacił alimenty na dziecko
- Dziecko musi mieć ojca - łza spłynęła po moim policzku
- Będzie miało, męża Chloe - powiedział - nie poda mnie nawet do papierów, on pogodził się z tym, że nie może mieć dziecka, a ona wytłumaczyła mu, że zrobiła to dla nich - ogarnęła mnie pustka, nie chciałam żeby wiedział, nie chciałam żeby był... Chciałam ale zepsułabym mu karierę
- Rozumiem - odparłam - ale to nie zmienia faktu, że chcę wrócić do mamy, potrzebuję jej - powiedziałam
- To może chociaż zgodzisz się żebyśmy odwieźli Cię a przy okazji zagramy 2 koncerty, to tylko miesiąc - powiedział
- Okej - odparłam, przez miesiąc nic nie będzie widać, a rzygałam już po tabletkach na schizofrenię więc można tak połączyć fakty. Wszystko, aby z nim się godnie pożegnać - wybacz mi maluszku - powiedziałam w myślach. Jared wyszedł, jutro wyjazd.
- Powiedziałaś mu? - zapytała Ruby
- Nie i nie powiem - byłam wściekła na przyjaciółkę - odwiozą mnie do domu, miesiąc mnie nie zbawi
- Powinien wiedzieć - powiedziała Ruby
- Nic nie powinien - rzekłam i wypiłam resztę herbaty. - Mam nadzieję, że będziesz chłopczykiem, nazwę cię James, jak będziesz dziewczynką to nazwę Cię Elizabeth, mamusia Cię kocha ponad wszystko, nie pozwoli Cię skrzywdzić, będziemy żyli sobie w Los Angeles z babcią, będziemy szczęśliwą rodzinką.
[...]

Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że cholernie boli mnie brzuch.
- Mamo czy to normalne... - głos zadrżał mi a ja poczułam jak po udach cieknie mi jakaś ciecz - mamo! - krzyknęłam zalewając się łzami. Na oddziale ginekologicznym byłam już piętnaście minut później.
- Miała pani dużo szczęścia - powiedziała lekarka
- Czyli żyje? - zapytałam ze łzami
- Tak, często dzieje się, że w pierwszych miesiącach dziecko nie przeżywa - powiedziała lekarka
- Ale ono przeżyje? - zapytałam
- Zostanie pani na kilka tygodni u nas, ustabilizujemy wszystko, ale nic pani ani dziecku nie zagraża - ulżyło mi. Nie chciałam stracić tego dziecka, jeszcze go nie widziałam, ale chciałabym bardzo już je przytulić chciałabym być blisko niego, chciałabym całować je na dobranoc....
Znów poczułam taki sam skurcz jak wcześniej
- Panno Smith - usłyszałam i wiedziałam już czego oczekiwać
- Nie przeżyło prawda? - powiedziałam

- Przykro mi - usłyszałam i zalałam się łzami.Straciłam wszystko co miałam. Do tego Jared nie odzywał się do mnie, mijały kolejne dni a on był cicho, gdy tylko wypisano mnie ze szpitala czułam jeszcze większą pustkę niż wcześniej, chciałam żeby moje maleństwo było ze mną, żebym mogła je ściskać.
[...]
- Violet! - poczułam szarpnięcie - Co ty odpierdalasz?! - znów mnie szarpnął na co ja odpowiedziałam odepchnięciem go od siebie

- O niedoszły ojczulek się znalazł - rzuciłam z wyrzutem
- Jesteś naćpana! - krzyknął - a dziecko?!
- Nie ma dziecka - zaczęłam ryczeć - Poroniłam jak ty zajebiście się bawiłeś - powiedziałam i odeszłam od niego, złapał mnie za rękę
- Nie powinnaś brać
- To już powinno najmniej Cię obchodzić - rzuciłam i odeszłam, ale nie dał mi spokoju ani na chwilę
- Violet do cholery! - krzyknął
- Spierdalaj, na serio Leto - krzyknęłam i odwróciłam się do niego, pocałowałam go namiętnie po czym wrzuciłam mu do kieszeni pierścionek - To nie ma sensu
- Nie puszczę Cię tym razem - złapał mnie za nadgarstki po czym wziął na ręce
- Puść mnie kurwa! - krzyczałam wniebogłosy - Jared puść mnie
- Nie - powiedział stanowczo i wpakował mnie do taksówki, podał jakiś adres na pewno nie był to adres mojego domu.
- Boże czemu tak boli mnie głowa - powiedziałam do siebie, ale czekajcie, czekajcie. To nie jest moje łóżko,a  ja leżę całkiem naga. Nie, nie mogłam, nie... Jared wskoczył do mnie - Czy my? - zapytałam
- Nie, coś ty - powiedział - zarzygałaś sobie ubranie a bieliznę zrzuciłaś sama mówiąc, że ci gorąco - odparł i zaśmiał się
- Ja pierdole - powiedziałam i złapałam się za głowę, po czym znów przyszło mi myśleć o moim niedoszłym dziecku, spojrzał na mnie kiedy to moje oczy zalewały się łzami, objął ramieniem i jedyne co mógł zrobić to przeczesywał moje włosy swoją dłonią próbując mnie uspokoić. - Straciliśmy je - powiedziałam - straciliśmy je na zawsze - i wtedy rozryczałam się na dobre.

Musiało minąć tyle lat abym pojęła co to znaczy strata, pomimo tego wszystkiego ani razu nie próbowałam chociażby pójść na zbiorowy grób dzieci nienarodzonych, nie wiem czy nie miałam tyle odwagi czy po prostu boję się tego co robiłam w przeszłości. Momentalnie jak myśl o James'ie przeszła przez mój mózg łzy potoczyły się z moich oczu, Jared od razu to zauważył
- Co się stało? - zapytał
- Niedawno była rocznica - nie kłamałam dokładnie miesiąc temu była rocznica śmierci naszego pierworodnego synka, niestety nie mieliśmy szczęścia go zobaczyć ale mamy dużo szczęścia mając tą dwójkę na ziemi - pójdziesz ze mną na cmentarz jutro? - zapytałam ocierając łzy, nadal nie mogłam się z tym pogodzić, ale tak musiało być po prostu to musiało mnie czegoś nauczyć, byłam wtedy nieodpowiedzialna, robiłam przekręty potem musiałam znów wszystko stracić żeby docenić jakie życie jest piękne z nim, jak pięknie jest był zakochanym po uszu w facecie ze swoich snów.
- Pójdę - przytulił mnie - jestem pewien, że dogląda nas codziennie patrząc jak teraz jego rodzice i rodzeństwo dobrze ze sobą żyje, jestem pewny, że jest szczęśliwy - Jared był niesamowity, potrafił uspokoić mnie w mgnieniu oka. Postanowiliśmy, że nie chcemy się więcej męczyć bo jutro czeka nas dużo pracy. Punkt 6:00 obudził mnie płacz Josh'a, był głody co jest normalne, wzięłam synka na ręce i poszłam do kuchni, przygotowałam dla niego mleko i zaczęłam karmić, cieszył się niewyobrażalnie, musiał być bardzo głodny.
- Ktoś tu narobił w galoty - zaśmiałam się sama do niego i położyłam go na przewijaku, przebrałam mu pieluchę i trochę się z nim pobawiłam, położyłam go na leżaku do jakiego miał przywieszone zabawki, bawił się jak szalony. Ja patrząc na niego jednym okiem, obudziłam Ninę, potem gdy ona jadła śniadanie i mogła spojrzeć na małego, wskoczyłam do łóżka, położyłam głowę na ramieniu Jareda i pocałowałam go w policzek - Kochanie wstawaj, zrobię nam kawę - uśmiechnęłam się i wróciłam do kuchni, przyszykowałam śniadanie Ninie, oraz zaparzyłam nam kawy. Kiedy Nina poszła do szkoły a mały znów zasnął jak to niemowlę, Jared usiadł ze mną i grał na gitarze.
- Zagraj mi - powiedziałam
- Co mam zagrać? - uśmiechnął się
- Dobrze wiesz co - odwzajemniłam uśmiech i usłyszałam pierwsze dźwięki r-evolve, a moim oczom ukazywały się piękne wspomnienia...
- Chciałbym poprosić kogoś specjalnego aby wszedł na scenę - powiedział nagle Jared a reflektory skręcono na mnie - No chodź Violet - powiedział i podał mi rękę abym wspięła się na scenę. - Mamy trzecią rocznicę i dla Ciebie specjalnie zagramy piosenkę którą dopiero co napisaliśmy - uśmiechnął się i musnął mój policzek, omal się nie rozpłakałam ale musiałam się trzymać żeby nie wyjść na miękką laskę w glanach. Śmiesznie brzmi, prawda?
A revolution has begun today for me inside.....
Pomimo swojej obrony łzy i tak spłynęły po moich policzkach, to była piosenka jaką Jared śpiewał i grał kiedy byłam pod prysznicem. Tłum zaczął bić brawa potem śpiewali nam sto lat, ten koncert zapadnie w mojej pamięci już do kresu moich dni.
[...]
Gdy Shannon nakarmił już Ninę chwilę z nami posiedziała a potem zrobiła się marudna więc położyłam ją spać, oczywiście musiałam zacząć śpiewać.
Jedyne co mi do głowy przychodziło to właściwie r-evolve..

A revolution has begun today for me inside
The ultimate defence is to pretend
Revolve around yourself just like an ordinary man
The only other option to forget

Łzy powolnie wypływały z moich oczu, właściwie ta piosenka jakoś najbardziej kojarzyła się z Jaredem, pogłaskałam ją po główce, ocierając jedną dłonią zapłakane oczy, poczułam na swoim ramieniu czyjąś dłoń.

Does it feel like we’ve never been alive?
Does it seem like it's only just begun?

Nie chciałam się odwracać i go widzieć, mała jeszcze nie spała, bacznie się patrzała w jego stronę, on włożył rękę do łóżeczka, a Nina mocno złapała się za jego palec.

To find yourself just look inside the wreckage of your past
To lose it all you have to do is lie
The policy is set and we are never turning back
It’s time for execution; time to execute
Time for execution; time to execute!

Spojrzałam w końcu na niego i na dobre się rozryczałam, próbując uśpić jednak naszą córkę zaśpiewaliśmy razem.

Does it feel like we’ve never been alive?
Does it seem like it’s only just begun?
Does it feel like we’ve never been alive inside?
Does it seem like it’s only just begun?

It’s only just begun

Nasze życie nie było idealne, mieliśmy wzloty i upadki, a w mojej głowie biło echo dawnych chwil, echo wolności, narkotyków do jakich już nie chcę wracać i naszej zwariowanej miłości.

- Przepraszam, że krzyczałem – zaczął Jared
- Dobrze, już Ci wybaczyłam
- Bardzo się przy Tobie zmieniam, wiesz? – powiedział i pocałował mnie czule
- Musisz mieć chore serce? – zapytałam
- To nie moja wina – powiedział
- Podzieliłabym się z Tobą wszystkim, nawet tym ścierwem, ale jeżeli mam Cię stracić to nie mogę – powiedziałam
- Wiem – odparł i złapał mnie w pasie, a ja przytuliłam się do niego. Szliśmy tak jak zakochana para z jakiegoś amerykańskiego filmu. Jared dorwał jakąś cegłę i na ulicy napisał : I Love You. Uśmiechnęłam się do niego lekko.
- I love you. There, I said it...not just on some chalkboard. I would never let anybody or anything hurt you. I’ve never felt that way about anyone -  powiedział po czym pocałował mnie czule. Za każdym pieprzonym razem kiedy mówił mi, że mnie kocha czułam jak głupie motylki wypełniają mój brzuch i zaraz porzygam się ze słodkości, uśmiechnęłam się do niego. Chociaż szło mi się coraz ciężej, szłam z nim trzymając się jego dłoni, czując zapach jego perfum. Wróciliśmy do domu, ja poszłam do łazienki, gdzie zwróciłam wszystko co wypiłam, nienawidziłam wymiotować, ale najwidoczniej mój żołądek miał już dość tego wszystkiego, poszłam pod prysznic i wzięłam zimną kąpiel, po czym ubrałam swoją koszulę nocną i wskoczyłam do łóżka.
- Dobranoc – powiedziałam i pocałowałam Jareda
- Dobranoc – odwzajemnił pocałunek. Przytuliłam się do niego i zasnęłam.
[...]
Pojechaliśmy na wzgórza, wdrapaliśmy się na nie. Było już ciemno, a do Jareda mieliśmy iść na 20:00, usiadłam na dużym kamieniu a on koło mnie.
- Nigdy nie byłem kreatywny co do prezentów – zaczął
- No rano nie byłeś bardzo – zaśmiałam się a on się uśmiechnął, wyjął z kurtki jakieś czerwone pudełko. Oświadczy mi się? O matko! Serce waliło mi jak szalone, nie wiedziałam co teraz się stanie

- Wyciągnij rękę gdybyś mogła kochanie – powiedział, a ja wyciągnęłam rękę, poczułam na niej coś zimnego – bransoletka. A myślałam… jestem naiwna, muszę poczekać na zaręczyny.  – Wszystkiego najlepszego Violet – powiedział i czuło musnął moje wargi. Spojrzałam na bransoletkę, także złota,  z delikatną prostokątną ozdobą na której było wygrawerowane : Violet&Jared. Uśmiechnęłam się znów mimowolnie. 
[...]
- Nigdy nie pomyślałem o Tobie jako o osobie chorej, nie znaczy dla mnie nic twoja schizofrenia, kocham Cię ponad to moje przeciętne życie, i Cię nie zostawię rozumiesz? – pocałował mnie chociaż ja wcale się nie uspokoiłam, potem wyszedł z auta i otworzył drzwi z mojej strony i mocno mnie przytulił, wtuliłam się w jego tors, jakby był wielkim pluszowym misiem, bohaterem który może obronić mnie od wszystkiego co złe. Uspokoiłam się na tyle, że mogliśmy jechać dalej, rozmawialiśmy po raz pierwszy poważnie o tym co może nas czekać w przyszłości

- Marzy mi się, żebyś założył zespół bo się marnujesz, mielibyśmy duży dom, biały duży dom z pięknym ogrodem, mieszkalibyśmy tutaj w Los Angeles, jeździlibyśmy po świecie i koncertowalibyśmy, potem wzięlibyśmy ślub w Las Vegas, i mieli 2 dzieci chłopca i dziewczynę – powiedziałam i uśmiechnęłam się

Ślubu nie wzięliśmy w Las Vegas, ale mamy duży biały dom z pięknym ogrodem, mieszkamy w Los Angeles, mamy dwójkę niesamowitych dzieci, w końcu kiedy już przestał grać i emocje opadły postanowiliśmy zabrać małego i pójść na cmentarz, po tylu latach czułam się odpowiedzialnie pewna tego, że czas dorosnąć do tego, że się coś straciło, coś dzieje się nie bez powodu, ale nigdy nie zapomnę o miłości jaką darzyłam i nadal darzę James'a. Kiedy byłam dzieckiem babcia mówiła mi, że gdy umiera małe dziecko, Bóg potrzebował go jako swojego aniołka, może i tak jest. James jest aniołkiem, małym aniołkiem, może aniołkiem stróżem któregoś z naszych dzieci. Zaszliśmy na cmentarz a ja odpaliłam znicz i postawiłam go na marmurowym nagrobku.
Grób dzieci nienarodzonych 
Codziennie jakaś matka płacze w momencie poronienia, bądź nawet nie wie, że to się stało, ukucnęłam przy grobie, pierwszy raz próbując powiedzieć coś do swojego synka po tylu latach.
- Nie zapomniałam, w żadnym wypadku o Tobie nie zapomniałam, nie da się zapomnieć kogoś kogo bardzo się kochało, ale i było to początkowo utrapieniem, dopiero kiedy zauważyłam uśmiechniętą twarz Jareda gdy się dowiedział, ze będzie ojcem pojęłam jakie to cudowne, że rodzicielstwo jest piękne, że może być piękne, Tobie nie było dane żyć z nami i nie było mi dane oglądanie twojej przyszłości, ale widzisz bądź nie masz dwójkę wspaniałego rodzeństwa i chociaż myślę o Tobie każdego wieczoru, nie mogę się cofać, nie przychodzę tutaj może w jakiś ramach pożegnania, chociaż nie zapomnę nigdy, muszę żyć dalej, pomimo, że świadomość że Cię straciłam niszczy mnie co jakiś czas. Byłbyś już dorosły, pełnoletni miałbyś laskę i dobrze się bawił, ale właściwie może lepiej że Ciebie nie ma, nie chciałabym aby moja historia miała toczyć się tragicznie, i odebrano by mi Ciebie, nie chciałabym tego dla żadnego dziecka. Dorosłam pokazując sama sobie, że mogę być dobrą matką chociaż wiele schrzaniłam, pamiętaj że Cię kocham - nie czułam nigdy jakieś odpowiedzialności albo obecności Boga w życiu, ale dzisiaj czułam się nadmiar normalnie mówiąc w myślach do mojego synka, on mnie zapewne usłyszał, o ile życie pozagrobowe istnieje. Jared objął mnie ramieniem i później musnął mój policzek, nie płakałam, James chciałby abym cieszyła się tym czym mam, więc się cieszę, nigdy nie odbierze mi tej pięknej świadomości miłości.
- Kocham Was, nie mogłam wymarzyć sobie lepszej rodziny - powiedziałam kiedy siedzieliśmy przy stole jedząc obiad. Byłam szczęśliwa w każdym tego słowa znaczeniu.

------------------------------------------------------------------------------------
Po długim czasie wróciłam do tego opowiadania i nie powiem że początkowo wbicie się w rytm postaci Violet było dla mnie trudne, to teraz czuję że idzie coraz lepiej. Chciałabym wprowadzić kilka wątków do opowiadania ponieważ planuję dojść może do 100 rozdziałów jeżeli dobrze się uda, jeżeli nie będzie ich mniej i zakończyć zabawę z tym opowiadaniem.
Dlaczego?
Sądzę, że sama w niektórych momentach mieszam się z tym co chciałabym zrobić a co robię z moimi postaciami, to opowiadanie jest tak pomieszane, że musiałam już je kilka razy przeczytać od nowa aby wbić się w rytm. Chciałam stworzyć coś całkiem nienormalnie niezrozumiałego, aby pomyśleć i może w jakimś aspekcie mi się to udało nie mniej jednak czuję się trochę zawiedziona, i chciałbym zacząć coś całkowicie nowego ale jak na teraz brak mi konkretnego pomysłu, mam pozaczynane kilka FF ale jednak nie potrafię ich dalej pociągnąć, musi mnie olśnić. Sądzę, że życie Jareda i Violet w jakimś stopniu jest piękne. Pokazuje właściwie że miłość może przetrwać wszystko, że czasem nieświadome decyzje mogą rujnować nas nawzajem. Piszę to ja niespełna osiemnastoletnia dziewczyna co o życiu wie tyle co nikt. Właściwie nie wiem skąd biorę takie przykłady, od zawsze intrygowała mnie ciemna strona żyć, chciałam poznać psychikę ludzi chorych bądź uzależnionych wiążę to się także z tym, że w przyszłości chciałabym zostać psychologiem. Violet jest mieszanką postaci jakie poznałam w książkach jakie czytałam. Mieszanką dzieci z dworca zoo, ćpuna, requiem dla snu, stokrotki i wieli wielu innych książek.
Jak mówią - ludzie uczą się na błędach, a ja powinnam robić mapy myśli i założeń moich opowiadań, chociaż sentyment do tego właśnie opowiadania zostanie mi chyba na długo. Nie jest to mowa pożegnalna, bo jeszcze nie kończę opowiadania, ale chciałabym sprostować kilka spraw w jakich wy czytelnicy możecie mieć problemy.
1. Violet robiąc swoje typowe przekręty, próbując popełnić samobójstwo chce uciec od problemów, ale jej oprawca powiedział jej dokładnie że jest zbyt słaba aby się zabić, więc jest to wytłumaczone
2. Jej słabością są narkotyki ilekroć od nich odchodziła one wracały jak bumerang, nie wiemy nawet czy znów po nie, nie sięgnie

3. Jared jest specyficzny. Spokojny i ułożony ale właściwie przy Violet zaczyna dostrzegać jak słaby staje się kiedy do drzwi zapukała miłość 
Właściwie jakbyście mieli jeszcze jakieś pytania to piszcie w komentarzach :) 
Pozdrawiam :>

73. Hurricane

- Dlaczego? - zapytałam łamiącym się głosem - Dlaczego Jared....- i znów się rozryczałam jak debilka, moje przeczucia się jednak sprawdziły, zostanę samotną matką bez środków do życia, i dania jakiegoś stanu dla dziecka, w sensie domu, miłości, rodziny...
- To za dużo dla mnie Violet - mówi patrząc na mnie - Nie dam rady już tak - dodał po chwili
- To wyjdź, zostaw nas już na zawsze, zostaw nas tym razem ty, zostaw i już nie rujnuj mi kolejny raz życia - czułam że uginam się na własnych nogach, czułam że boli mnie brzuch, a to nie były dobre znaki.
- Violet, ty nie rozumiesz po prostu - powiedział zimnym tonem głosu, tak jakby to tęsknię przepełnione miłością już nie istniało, o co chodziło?
- Tak jasne, nic nie rozumiem, Jared co ty odpierdalasz? To ja nie rozumiem Ciebie - w mgnieniu oka poczułam zimno kafelek i jakiś krzyk za mgłą, obudzili mnie dopiero po jakimś czasie, sala w szpitalu, nie psychiatrycznym, lekarze każą układać mi się, halo czy to już się zaczęło? Jakim cudem?
- Musi się pani przygotować - powiedziała położna, nie pamiętam zbyt wiele z porodu, pamiętam tylko płacz dziecka czyli oznakę, że żyje, ale dziecko urodziło się ponad miesiąc szybciej, musiało leżeć w inkubatorze. Urodziłam syna, nie wiem jak go nazwę nie wiem czy będę go miała, nic nie wiem.Wiem, że chcę zasnąć, jestem zmęczona.
- Nie widziała pani jeszcze swojego synka? - zapytała położna kiedy tylko się obudziłam
- Nie pokazano mi go - powiedziałam, dostałam wózek i mogłam podjechać pod inkubator, był taki malutki, oczy nabrały wody, i łzy spływały po moich policzkach, Jared się nie wyrzeknie, wygląda jak on. Może to kara? Za to co zrobiłam Nine, że ich zostawiłam dla narkotyków, boje się że znów wymięknę, przez presję postanowię znów brać.
" Słyszałaś, to podobno dziecko tego Leto, sam był dzisiaj rano i wszedł do pokoju tej kobiety, całował ją w czoło" 
Nie rozumiałam, dlaczego był u mnie, chociaż powiedział mi, że to koniec, nie wiedziałam co o tym myśleć, siedziałam tak z godzinę płacząc przy inkubatorze, potem wróciłam do łóżka, od razu zaczęłam brać leki na schizofrenię i czułam wielką poprawę, nic nie było już tak bardzo nierealne jak wcześniej, to działo się na prawdę, zostałam po raz drugi matką, zostawił mnie Jared, jestem samotną matką, i nie wiem skąd znajdę siłę na wychowanie mojego synka.
Nie przyszedł już ani razu, kiedy wypisano nas po prawie miesiącu do domu, postanowiłam wprowadzić się do mamy, synka nazwę Josh, pierwsze lepsze imię..
Wszystko co miałam było w naszym mieszkaniu, więc musiałam się tam udać, zapukałam do drzwi, i wtedy każde moje wątpliwości się rozwiały - Jared po prostu miał kogoś nowego, kobieta zmierzyła mnie wzrokiem.
- Spokojnie, nie odbieram Ci faceta, chcę odebrać moje ubrania - powiedziałam ale ta nie chciała mnie wpuścić - Kurwa!To jest tak samo moje mieszkanie jak jego, więc albo zejdziesz mi z drogi, albo obije ci tą piękną twarzyczkę bo nie mam czasu na pierdoły w domu muszę się opiekować dzieckiem, więc albo mnie wpuścisz albo ja zadzwonię po policję i wejdę z nakazem - byłam wściekła, ona zaczęła wydzwaniać do Jareda. Omal się nie poryczała mówiąc, że grożę jej policją, w końcu mi go dała.
- Nie odpierdalaj Violet, poczekaj na mnie spakujemy te rzeczy - powiedział
- Jared ty kurwa siebie słyszysz? Nie wiem kto jest bardziej chory w tym momencie czy ja czy ty, odgrywasz się prawda? Chcesz mi odbić lata kiedy ja Was zostawiłam, kurwa bardzo jesteś dojrzały, czekam na ogrodzie, przy basenie, lepiej się szybko zjaw, i spław tą pustą lalunię, nie chcę jej widzieć kiedy będę się pakowała - rozłączyłam się i poszłam na ogród, kobieta ciągle łaziła gdzie koło mnie, co wyprowadzało mnie z równowagi.
- Nie możesz sobie znaleźć miejsca jak jakiś bezdomny pies, a no tak bo to nie twój dom. Wiesz co? Może się cieszysz, że masz seksownego Leto u boku, ale właśnie rozbiłaś rodzinę, myślisz że z kim mam dziecko? Chyba nie z powietrzem- powiedziałam
- Jared mówił, że to nie jego
- To kłamał - powiedziałam patrząc w przestrzeń - A córka to powiedział Ci pewnie że kuzynka, no tak fakt Jared nie lubi robić sobie pod górkę - nie odpowiedziała, potem przyszedł Jared, coś w nim nie grało, i dokładnie widziałam co w nim nie grało, jego gra chyba przegina wszelkie pojęcie, stanął naprzeciw mnie całkowicie zaćpany. Chciałam się rozryczeć, że doprowadziłam go do takiego stanu nie chciałam żeby ćpał, nie miał tego robić, ma córkę jaką musi się opiekować, nie ważne Josh przeżyje bez ojca, ona bez niego nie przeżyje. Usiadł koło mnie i przyglądał mi się, tak jakby musiał od nowa mnie podrywać, kilka słabych tekstów, weszliśmy do mieszkania, było pusto, pytając gdzie jest Nina, nie odpowiedział mi. Dziewczyna też się zmyła, usiadłam koło szafy i zaczęłam wyjmować ubrania do kartonów, przytulił mnie, narkotyk działał, a ja nie potrafiłam powiedzieć nie, nie umiałam mu odmówić, odwróciłam się do niego, pocałował mnie, czułam się jak zabawka, i wtedy moje wewnętrzne ja postanowiło mu przemówić do rozsądku.
- Jared nie - powiedziałam, spojrzał na mnie krzywo, co innego miał zrobić jak mu odmawiam tego czego najbardziej pragnął w tej chwili.
- O co ci chodzi? - zapytał
- Patrz co robimy sobie nawzajem, powiedz mi jedno, tylko jedno Jared - spojrzałam na niego pełna sprzecznych uczuć
- O co chcesz zapytać?
- Kochasz mnie, czy po prostu sobie żartujesz ze mnie? - zapytałam i nim odpowiedział moje oczy znów zalały się łzami, byłam słabsza niż sobie sama to wyobrażałam
- Kocham Cię - powiedział poważnie
- To po co to robisz? Jared po co?
- Nie wiem, boję się że znów uciekniesz z Shannonem
- Słuchaj mnie - złapałam go za rękę - nie chcę uciekać, jestem już za stara na to, chcę w końcu być twoją żoną do końca naszych dni, cieszyć się każdym wschodem i zachodem przy Tobie, od kiedy bierzesz? - zapytałam na końcu
- Od kiedy Cię zabrali - spuścił głowę
- Gdzie jest Nina?
- U mamy - rzekł nim uderzył pięścią w ścianę robiąc w niej dziurę
- Jared! Co ty wyprawiasz? - zaczęłam się drzeć, a on coraz bardziej chciał coś niszczyć krzycząc że wszystko znów zjebał, gdy w końcu go uspokoiłam narkotyk powodował że chciał spać, położyłam go więc, zadzwoniłam do mamy, mówiąc że się zejdzie, ze Jared wpadł w dołek, że nie wiem jak mu pomóc, bo już nie wiedziałam co mam zrobić. Przeszukałam całe mieszkanie, znając skrytki ludzi którzy biorą bez problemu wyszukałam schowane narkotyki. Wszystko spłukało się w toalecie, wiedziałam, że będzie mnie wyzywał ale jedynie tak mogłam mu pomóc, Constance zadzwoniła do mnie po jakieś chwili.
- Violet, jesteś w domu? - zapytała
- Jestem, w naszym domu, nie daję już rady - szanowałam mamę Jareda za to, że troszczyła się o nas pomimo błędów jakie popełniliśmy
- A mama jest z małym? - dopytywała
- Tak jest, ale ja muszę wrócić się nim zająć
- Nie, zróbmy tak, ja z Niną pojedziemy aby ona zobaczyła braciszka a ja przy okazji pomogę Twojej mamie, musisz mu pomóc, wiesz co to robi z człowiekiem, znajdź coś co go dociągnie od tego wszystkiego - rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, ale mnie olśnił genialny pomysł, Jared powinien wrócić do muzyki, wiem, że równa się to z rozmową z Shannonem i Tomo ale musiałam mu pomóc. Nerwowo wystukałam numer Shannona, odebrał.
- Któż to dzwoni? Czegoś brakuje? - zapytał głupio
- Nie żartuj sobie teraz, proszę - powiedziałam
- No okej, o co chodzi?
- Shannon narobiłeś wiele syfu w naszym życiu ale teraz potrzebuję twojej pomocy, przy okazji pomożesz sobie sam - zaczęłam - tak chodzi o granie, musimy go z tego wyciągnąć, nie chcę żeby zmarł wiesz że jest chory na serce - powiedziałam - przecież zależy ci na nim, poświęć się chociaż raz - zgodził się po dość długiej namowie zgodził się, to samo było z Tomo. Mieli parę piosenek nagranych ale nie wiedzieli jak się za to zabrać, Jared nie wiedział bo bez Shannona, nie miał jak reaktywować zespołu. Ja go zepsułam ale i ja go wznowię, robię to jedynie dla Jareda.
Cały tydzień próbowałam ustawić Jareda do pionu, wydaje mi się, że mi się udało. Dziewczynę spławił, znów mogliśmy powoli wkraczać na dobry tor.
- Ale Shannon, Violet jesteś pewna? - zapytał kiedy powiedziałam, że chcę żeby znów grali
- Tak jestem, nie ważne ja przeżyję w jego towarzystwie, muzyka jest twoim życiem, nie odbiorę Ci tego obiecuję na naszą miłość, że nic się nie stanie - powiedziałam - Ale nim się zacznie powinieneś wiedzieć, że masz syna, i że nie możemy tego spieprzyć już nie teraz
- Nie spieprzymy, zobaczysz - pocałował mnie, wszystko wracało do normy, wprowadziłam się do domu, obserwowałam Jareda, zajmowałam się dziećmi. Nina była skarbem, pomagała mi przy Josh'u, Jared siedział coś komponował, tego wieczoru mieliśmy kolację rodzinną na którą także zaprosiłam Tomo z żoną Vicky, i tak jesteśmy wielką rodziną.
- Właściwie rozmawiałem już z Emmą i ona jest skłonna znów nam pomóc - powiedział Jared, na co ja uśmiechnęłam się, właściwie ja pojechałam do Emmy, zgodziła się bez żadnego ale.  Wszystko szło dobrym tokiem, dogadywałam się nawet z Shannonem, na bok poszły nasze zatargi, nie ćpał już jakiś dłuższy czas, więc byłam pewna że jesteśmy bezpieczni jako rodzina. Siedzieliśmy popijając czerwone wino, dzieci spały. Kiedy już wszyscy się zmyli siedziałam z Jaredem wspominając trochę tragiczne ale właściwie szczęśliwe dla nas czasy, kiedy mieszkaliśmy w małym domku w Nowym Jorku, kiedy kochaliśmy się wszędzie gdzie popadło, żyliśmy pełną piersią ale na drodze spotkały nas nałogi z jakimi było początkowo trudno się rozstać, ale daliśmy radę co jest ważne. Jared ujął mą dłoń i uśmiechnął się ukazując rząd bialutkich zębów, coś kombinował, uklęknął na prawe kolano, spojrzał prosto w moje oczy.
- Zostaniesz po raz kolejny moją żoną? Tym razem bez ucieczek - zaśmiał się, oczywiście że się zgodziłam mogłam brać z nim ślub kiedy tylko by się dało, właściwie czekałam aż znów to zaproponuje. - Napisałem piosenkę - powiedział nagle - napisałem ją tuż po twoim odejściu, chciałbym ją na płycie - powiedział - znaczy dla mnie bardzo dużo - mówił dalej, poszliśmy do pianina, ułożył ręce na klawiszach.

No matter how many times that you told me you wanted to leave
No matter how many breaths that you took, you still couldn't breathe
No matter how many nights that you lie wide awake to the sound of the poison rain
Where did you go? Where did you go? Where did you go?

As the days go by the night's on fire

Tell me would you kill to save for a life?
Tell me would you kill to prove you're right?
Crash, crash, burn, let it all burn
This hurricane's chasing us all underground

No matter how many deaths that I die I will never forget
No matter how many lives I live I will never regret
There is a fire inside of this heart and a riot about to explode into flames
Where is your God? Where is your God? Where is your God...

Do you really want?
Do you really want me?
Do you really want me dead?
Or alive to torture for my sins?

Do you really want?
Do you really want me?
Do you really want me dead?
Or alive to live the lie?

Tell me would you kill to save for a life?
Tell me would you kill to prove you're right?
Crash, crash, burn, let it all burn
This hurricane's chasing us all underground

The promises we made were not enough 
The prayers that we had prayed were like a drug 
The secrets that we sold were never known 
The love we had, the love we had we had to let it go 

Tell me would you kill to save for a life?
Tell me would you kill to prove you're right?
Crash, crash, burn, let it all burn
This hurricane's chasing us all underground

This hurricane...
This hurricane...
This hurricane...
This hurricane...

Do you really want?
Do you really want me?
Do you really want me dead?
Or alive to torture for my sins?

Do you really want?
Do you really want me?
Do you really want me dead?
Or alive to live the lie?

- Nazwę ją Hurricane - powiedział na końcu - podoba ci się? - zapytał
- Jest piękna - powiedziałam. Nie wiedziałam czy mogę wierzyć że będzie dobrze, ale nie miałam innego wyboru, chciałam aby było dobrze.

piątek, 11 lipca 2014

72. Fracture

Nie było łatwo, w żadnym aspekcie nie było dobrze. Najgorsza jest cisza, brak ich głosu, pustka i przekonanie że jak wrócę niczego dla mnie już nie będzie. Chora świadomość, że zostanę sama z dzieckiem, że już nie zobaczę Niny ani Jareda, że uciekną bo przestraszą się, że znów zboczę na złą stronę. Ściany przytłaczają mnie swoją białością ze względu na wewnętrzny strach przed odrzuceniem, jakiego dawno nie doznawałam. Gdyby nie to, że mam rodzinę i tak bardzo ich kocham nie wiem jak poradziłabym sobie z normalnym życiem. W pewnym stopniu moje życie nie jest ani nie było nigdy normalne.
Zwiększyli mi dawki leków, uspokajają, że dziecku się nic nie stanie, chociaż ja cholernie obawiam się, że może pójść coś nie tak, nie wychodzę nawet ze swojego pokoju jeżeli tak to mogę nazwać, nie chcę być z tymi ludźmi, oni mnie kojarzą, tyle wizyt, tyle się zmieniało na przestrzeni tych lat, a teraz kiedy myślałam, że nie mam szans na normalne życie kobiety w moim wieku, z nieba spadł mi stan błogosławiony i miłość od faceta jakiego kocham ponad swoje życie i ponad wszystkie nałogi, on był moim nałogiem, ale z nim nie chciałam kończyć, nigdy nie chciałam skończyć. Ale w końcu łamiąc swoje założenia wyszłam na korytarz, jedyne co przykuło moją uwagę raczej kto przykuł moją uwagę to dziewczyna z włosami czerwonymi jak moja najmocniejsza ze szminek i głową spuszczoną w dół, przyglądałam jej się, ale nie czułam się aż tak pewna żeby podejść, nie wiedziałam nawet jak zacząć naszą rozmowę, nie wiem kim ona jest ani w jakim stopniu jest chora. Mogłaby się obrazić, popłakać, wybuchnąć agresją, nie wiem czym.  Prawdopodobnie za akcję z Shannonem po macierzyńskim mogę szukać nowej roboty, nie przyjmą mnie jeżeli jestem uznawana za niepoczytalną podczas nie przyjmowania leków. Pierdolony Shannon, musiał właśnie teraz wparować kiedy układałam pięknie sobie swoje życie. Codziennie siedziała raz patrząc w podłogę raz przez okno, miała zmęczoną twarz, pomimo gorąca jaki panował w pomieszczeniu siedziała opatulona kocem i dresową bluzą z kapturem jaka była siwa i bardzo stara, postanowiłam że właściwie nie muszę z nią dużo rozmawiać, wystarczy że coś we mnie mówiło mi, że może sprezentuję jej mój sweter, czarny gruby sweter jaki mama podarowała mi na dwudzieste pierwsze urodziny, podeszłam więc następnego dnia do niej.
- Twoja bluza już się rozpruła w kilku miejscach... - urwałam - postanowiłam, że dam ci w prezencie sweter jest bardzo ciepły - podniosła głowę i spojrzała na sweter
- To nie Święta Bożego Narodzenia - powiedziała i spojrzała na mnie - Nie potrzebuję litości - rzuciła
- To nie jest litość, może kiedyś ci się przyda zatrzymaj go - położyłam sweter na parapecie obok niej i odeszłam nie chciałam jej zdenerwować, a moje hormony skakały, w jeden dzień powiedziałabym każdemu pacjentowi że go kocham, po czym powiedziała że ich nienawidzę jedząc ogórka i popijając jogurtem - nazywają to ciążą. Nie zgodziłam się na podanie mi płci mojego dziecka postanowiłam, że jeżeli Jared nie może ze mną mieć kontaktu to nie musimy wiedzieć co się urodzi. Ważne aby się urodziło i dało nam tyle miłości ile my dajemy mu.
We wtorek do mojej sali przyszła lekarka, wyglądała na młodą albo stażystkę albo dopiero co zaczęła pracę, usiadła na fotelu obok mojego łóżka.
- Chciałabym z Tobą porozmawiać, czujesz się na to gotowa? - zapytała mnie
- O czym? - powiedziałam spoglądając na nią
- Chciałabym abyś opowiedziała mi swoją historię, obserwuję panią i pani akta już od kilku miesięcy i postanowiłam zdiagnozować pani przypadek i opisać go do mojej pracy dyplomowej - chciało mi się śmiać, zostałam przypadkiem wartym opisania w pracy młodej stażystki, ale właściwie co  mi szkodzi nic większego nie stanie mi się przez to że opowiem swoją skrajnie smutną historię
- Dobrze - powiedziałam
- To może zaproszę Cię do mojego gabinetu jest na pewno przytulniej niż tutaj - powiedziała a ja powędrowałam za nią, miała jeszcze może z półtora miesiąca nim urodzę i wyjdę a ona skończy pracę ze mną, usiadłam na wygodnej skórzanej sofie, dostałam prawdziwej kawy i mogłam zaczynać..
-Właściwie trudno określić kiedy piekło na mojej ziemi zaczęło się, ale właściwie datuję go wraz z moim awansem w pracy, byłam szczęśliwa, miałam narzeczonego jakiego kochałam, oddanych przyjaciół, kupę kasy... Tego wieczoru czekałam na nich w pubie, mieliśmy opić mój awans, ale nim zdążyli się tam pojawić mnie dorwał dość sławny Peters, po czasie sądzę że śmieszne jest to, że zabił tyle osób a oni nadal go nie znaleźli, i złapał mnie. Jedyne co czułam to strach, ale strach znikał z czasem kiedy to zbliżałam się śmierci - chociaż nie chciałam umierać. Ale traciłam siły, miałam połamane kości, i wyglądałam nie jak nawet człowiek, nie wiem kim byłam może wrakiem duszy jaką posiadałam. Kiedy w końcu można powiedzieć uratowano mnie z rąk oprawcy jaki był najokrutniejszym człowiekiem jakiego poznałam w jakiś stopniu. Zawieziono mnie do szpitala nie wiem ile byłam nieprzytomna. 
- Nie bałaś się, że możesz umrzeć w każdym momencie? - zapytała
Bałam się, bałam się każdego dnia, każdej sekundy bycia tam, ale coś w środku mnie uspokajało, tak jakbym była obłożnie chora i czekała na śmierć z pełną świadomością, byłam gotowa w pewnym stopniu, ale nie chciałam tego, pragnęłam przeżyć życie z moim narzeczonym mieć gromadkę dzieci biegających wokoło naszego pięknego domu z basenem i czerwonym autem z moich marzeń, chciałam mieć szczęśliwe życie, a nie umrzeć będąc bardzo młodą kobietą. 
- Rozumiem, ale głosy w głowie zaczęły się kiedy byłaś jeszcze porwana czy kiedy już byłaś w szpitalu?
-Kiedy byłam w szpitalu. Czułam jakbym nie była sama, pomimo że moja sala była pusta ja czułam, że ktoś tu jest. Potem go usłyszałam, czego nie mogłam pojąć, przecież umarł na moich oczach, to znaczy niezbyt wiele widziałam ale czułam jak pocisk trafia w jego aortę, nawet nie pomyślałam, że może być coś nie tak, myślałam, że właściwie tak musi być, że ja muszę go słyszeć, że tak będzie do końca mojego życia i znów pojawił się strach, nie chciałam żyć w strachu. Mój narzeczony z tamtego czasu, niezbyt mnie wspierał, czułam że coś straciłam albo tracę i nie myliłam się, ale wszystko w swoim czasie. Zostałam wysłana tutaj do tego samego szpitala a ja jedyne co czułam to nienawiść do was wszystkich, chciałam was pozabijać za to, że sądzicie że jestem chora psychicznie, nie mogłam uświadomić sobie, że takie sytuacje mogą aż tak odbić się na naszym życiu, byłam głupia krzyczałam przeklinałam i wyzywałam wszystkich dookoła myśląc, że tylko ja mam racje co do tego jak się czuję. Pewnego dnia przyszedł do mnie mój narzeczony oświadczając mi, że spotkał kogoś innego, że z nami koniec. Gdybym mogła i nie zostałabym zatrzymana zabiłabym go moimi rękoma, wie Pani co czułam? Czułam się oszukana, każdego pieprzonego dnia kiedy ten psychopata gwałcił mnie i tłukł do nieprzytomności myślałam, że kiedyś uda mi się wyjść i że będę na zawsze z Tomem. Niestety miłość istniała tylko z jednej strony a ja zostałam zamknięta do izolatki. Ciągle go słyszałam, kiedy mówił mi okropne rzeczy miałam dość wszystkiego.
Zapomniałam także że pierwszego dnia chciałam popełnić samobójstwo wiedząc jeszcze, ze jest Tom, ale nie mogąc poradzić sobie z głosem oprawcy 

- Sądzisz że to by załatwiło problemy, uciekałaś od śmierci a potem sama jej zapragnęłaś?
-Nie myślałam racjonalnie, chciałam tylko żeby on zniknął, aby mnie zostawił, nie myślałam o tym, że właściwie moje życie jest na tyle wartościowe, że je jeszcze mam. Rodził się strach, przed tym że on znów mnie dopadnie, sądziłam, że przez śmierć tylko się uwolnię. Peters powiedział mi wtedy że nigdy nie będę na tyle silna aby popełnić samobójstwo i trochę miał racji w tym. Następnego dnia mieliśmy grupę wsparcia - uśmiechnęłam się jak idiotka na samą myśl o czym zacznę mówić - Tam poznałam Jareda, typowego ćpuna z przedmieścia, kogoś na kogo nigdy wcześniej bym nie spojrzała, przykuł mnie do siebie tymi swoimi niebieskimi oczami - na same opowiadanie o Jaredzie chciało mi się płakać bardzo za nim tęskniłam. -  Oboje tam nie pasowaliśmy, tak oczywiście czuliśmy. Potem powiedziano mi że mnie wypuszczą a mnie ogarnął strach. Bałam się ludzi, tyle żyłam w cierpieniu że całkowicie zapomniałam, że istnieją normalni ludzie bez takich problemów jak ja, nie chciałam widzieć szczęśliwych ludzi, oni mnie nie motywowali, bardziej pokazywali jak bardzo mam przejebane. Przez okres przed wyjściem między mną a Jaredem pojawiła się jakaś koleżeńska więź ale wiedziałam, że więcej się nie zobaczymy. Ze szpitala odebrali mnie rodzice, miałam znów mieszkać w Nowym Jorku zamiast w Los Angeles, zaczynałam od nowa w moim rodzinnym mieście. I wtedy się zaczęło, siedząc w pokoju pierwszy raz pomyślałam o narkotykach......- opowiadałam dalej ale już mniej istotne rzeczy aż doszłam do momentu kiedy znów chciałam popełnić samobójstwo. - Nie zdawałam sobie sprawy ile dla niego znaczę, nie myślałam, że można pokochać kogoś takiego jak ja, raniłam go za każdym razem kiedy go odpychałam, chciałam już nie robić problemów, ale ukazywanie mi co właściwie do mnie czuje powstrzymało mnie od tego, czułam się jakbym była w dwóch światach jednocześnie, i urodziła się miłość w moim sercu, miłość jaka trwa do dzisiaj[...] Ojciec zrobił mi największą krzywdę mówiąc Jaredowi jakieś słowa jakie nie miały prawdziwie miejsca, pragnęłam tylko jego, pragnęłam Jareda [...] Kiedy dowiedziałam się, że jestem chora na schizofrenię diametralnie zmieniłam swoje życie, musiałam żyć inaczej bez narkotyków, oczyścić siebie samą - udało mi się [...] Pomimo wszystkiego co zdarzyło się w moim życiu jedna rzecz się nie zmienia, nie ważne czy byłam z Shannonem czy pieprzyłam się po kątach z jakimiś dilerami, jedyne miejsce tu w moim sercu jest dla Jareda, nie wyobrażam sobie życia bez niego i mojej córki i nadchodzącego dziecka - rozpłakałam się jak małe dziecko, nie potrafiłam ogarnąć tęsknoty jaka we mnie siedziała, pragnęłam ich zobaczyć. 
- Wrócimy do rozmowy jeszcze jutro Violet - powiedziała lekarka - teraz udaj się do gabinetu 121 po dawkę leków - powiedziała, ale nigdy tam nie dostawałam leków, poszłam pod dany gabinet i otworzyłam drzwi
- Przyszłam po.... - urwałam kiedy moim oczom ukazał się Jared, siedzący na fotelu, przetarłam oczy - To sen? Proszę nie budźcie mnie - pocałowałam go z siłą jaką dawała mi sama tęsknota za nim, myślałam, że nie spotkamy się już do porodu. Dotknął mojego brzucha tak delikatnie jakby bał się, że coś może się stać, staliśmy tak chwilę ja płacząc ze szczęścia a on uśmiechając się do mnie - kochałam jego uśmiech, wszystko w nim kochałam. Był moim ideałem, i zawsze nim będzie.
- Tęskniłem - powiedział w końcu
- Ja też, niewyobrażalnie mocno - powiedziałam i uśmiechnęłam się
- Ale jestem tutaj w pewnej sprawie.. - momentalnie posmutniał
- O co chodzi Jared? - zapytałam go
- Musimy.. - wziął głęboki wdech i szybko wypuścił powietrze ze swoim płuc - rozstać się - poczułam że mój świat właśnie rozpada się w ułamkach pierdolonych sekund

wtorek, 1 lipca 2014

71. mental hospital

Nie powiem, że nie tęskniłam za moją pracą bo brakowało mi jej niesamowicie, dni dłużyły się ciągłe wizyty u lekarza, ciągłe badania które coraz bardziej mnie stresowały, jedyne ukojenie dawały mi weekendy kiedy grywaliśmy rodzinnie w gry czy po prostu oglądaliśmy filmy do późna. Więź między mną i Niną bardzo się pogłębiła nie myślałam, że uda mi się odbudować wszystko co zniszczyłam. Ale nie powiem, że wszystko było idealne... Musiałam odłożyć tabletki na czas ciąży. I dzisiejszej nocy się zaczęło
Ciężki oddech, płytki niemalże znów czuję że coś się szykuje, ściskam dłonią dłoń nie mogąc wytrzymać już z bólu, chciałabym żeby przestał to tak straszliwie boli. W tle jakaś muzyka, skrzypce i pianino i delikatny kobiecy wokal, piosenka jaka leci tutaj w kółko zdarta płyta winylowa która nie ma końca, tak jak moje tortury, czuję jego zimny dotyk.
- Co dzisiaj będziemy robić Violet? - oczekuje aż znów mu odpowiem, ale nie tym razem, tym razem siedzę cicho jak mysz pod miotłą, nie odezwę się już się nie odezwę, niczego nie chcę, a może chcę? Chcę jednej małej rzeczy - chcę żeby mnie zabił, jak najszybciej skrócił moje cierpienie, ale to napawa go tą radością - mój ból. - Nie chcesz rozmawiać, to ja wymyślę dla nas zabawę - chciałby powiedzieć dla siebie, bo dla mnie nie było to wcale zabawą - Byłaś bardzo niegrzeczna ostatnimi czasy, więc dostaniesz tak jak za dziecka, mam dobry pasek - śmieje się a ja płaczę tak cicho aby mnie nie usłyszał. Jedno uderzenie.. Drugie... Trzecie... Piąte... Dwudzieste trzecie... Już nie liczę... 

Nie wiem czy zasnęłam z bólu czy w wodzie jaką mi dał było coś na sen, ale obudziwszy się jedyne co czułam to ból, znów ten straszliwy ból ale jeszcze mocniejszy. Dzisiaj pada, deszcz odbija się od okiennic, słyszę to dokładnie, ale jakby dom jest pusty, jest cicho, nie czuję jego wody kolońskiej ani jego oddechu, może odszedł? Gówno prawda, wraca po piętnastu minutach śpiewając pod nosem.
"Twinkle, twinkle, little star,

How I wonder what you are.
Up above the world so high,
Like a diamond in the sky.
Twinkle, twinkle, little star,
How I wonder what you are!"
To kojarzyło mi się z domem i błogim dzieciństwem, z Mary i jej chłopakiem, chociaż wtedy byłam już starsza. Teraz chce mi się wymiotować, kiedy słyszę to z jego ust.  Znów mnie bije otwartą dłonią po twarzy nie chcę już więcej płakać, czuję tylko tym razem zamiast słonych łez, słodką krew. 
Obudziłam się cała spocona, i jedyne co to pobiegłam do łazienki, nie chciałam żeby widział że płaczę, pytałby o co chodzi, a nie może wiedzieć. To zostanie moim sekretem aż do końca ciąży, z Niną nie kazali mi odkładać leków, bo ciąża nie była aż tak zagrożona. Mam wyjście żeby tego nie słyszeć, ale to wyjście jest nie do osiągnięcia, i nigdy tego nie zrobię więcej, nie pozwolę znów przez moją chorobę wciągnąć się w nałóg, ba bo nadal jestem narkomanką, i zostanę nią do końca moich dni. Tylko teraz jest inaczej nie ciągnie mnie do narkotyków tylko wizje próbują mnie zniszczyć tak jakby... Niezbyt wiele rozumiem, i chyba nie chcę rozumieć. Wysłałam Ninę do szkoły a Jared jeszcze spał.
- Oj ćpunko długo nie rozmawialiśmy - słyszę i znów się zaczyna, znów go słyszę, tulę się do Jareda, i momentalnie jego bluzka robi się mokra od moich łez, otwiera oczy i patrzy na mnie całkowicie zapłakaną
- Co się stało? Violet? - patrzy na mnie całkowicie nie rozumiejąc o co chodzi
- Wrócił - kołyszę się jak na głodzie kołyszę się i coraz bardziej płaczę
- Kto wrócił? - pyta
- On.... - znów płacz - musiałam... - łzy przeszkadzają mi w mowie
- Co musiałaś?! - już denerwuję się pewnie myśli, że ćpałam
- Odłożyć leki
- Dlaczego?
- Zagrażają ciąży
- Widzisz tego...
- Tak... - przerwałam mu
- Wezmę urlop - powiedział tylko i złapał za telefon a ja położyłam się na łóżku.Chciałam żeby tylko był całował mnie i mówił jak bardzo mnie kocha, żebym była jego a on mój, już na zawsze, już na pieprzone zawsze.
- Violet... On nie umarł - słyszę gdzieś w oddali
- Kłamiesz, czułam jak kula rozrywa jego aortę - powiedziałam łamiącym się głosem
- Violet uważaj.... - usłyszałam i znów zaczęłam ryczeć, to było za dużo to było za wiele na moją psychikę. Ale Jared był przy mnie każdego dnia i każdej nocy aż do tej sobotniej.
- Muszę Violet załatwić kilka spraw, nie wiem kiedy wrócę muszę iść na tą imprezę
- Wróć szybko - pocałowałam go
- Kocham Cię
- Ja Ciebie też Jay - odwzajemnił mój pocałunek i zniknął za drzwiami, a wtedy się zaczęło.
Każdy szelest, każdy dźwięk przyprawiał mnie o dreszcze, w końcu około 12 w nocy klucz w drzwiach brzmiał jednoznacznie - Jared wrócił.
- Jared!? - krzyknęłam ale nie uzyskałam odpowiedzi - Jared? - znów zapytałam, nadal cisza, zakryłam się kołdrą i wykręciłam do Jareda, nie wiem chyba świruję - Jared? Kiedy będziesz? Jared proszę, boję się - mówię cicho
- Będę niebawem skarbie, zaśnij już - powiedział
- Straszliwie się boję - mówię
- Zaśnij, będzie lepiej kocham Cię najmocniej - powiedział po czym rozłączyłam się odpowiadając mu że także go kocham.
- Violet, wiem że tu jesteś - nie to nie może być prawda, to moje omamy go tu nie ma, nie może tu być, znów płaczę a ręce drżą mi jak nienormalne, pomimo strachu i lęku idę do kuchni i biorę pierwszy lepszy nóż, ktoś chodzi czuję to, czuję to jak cholera.
***
- Ona jest chora, mogłeś sobie wybrać laskę która nie atakuje ludzi nożami! - krzyczy do Jareda
- Mogłeś nie wchodzić do mojego mieszkania po nocy, kogo tu bardziej popierdoliło?! - krzyknął Jared
- Przepraszam... - powiedziałam zalewając się łzami
- Niech twój prawnik lepiej przeprasza, zamkną Cię zobaczysz - znów krzyknął
***
Na mocy wyroku sądu rejonowego w Los Angeles, ogłaszamy iż panna Violet Smith jest uznana za osobę agresywną dla otoczenia i na czas nie przyjmowania leków na schorzenia psychiczne zalecane jest umieszczenie oskarżonej w zakładzie psychiatrycznym. 

I tak oto znów się witamy, białe sufity, białe ściany, brak klamek, zimna herbata i wspomnienie tego jedynego, który teraz musi tłumaczyć ludziom dlaczego "wyjeżdżam".
- Mamusia wróci z twoim braciszkiem, dla bezpieczeństwa tego maleństwa musi leczyć się trochę dalej od nas, ale kochanie to jeszcze tylko trzy miesiące, dasz radę beze mnie - mówię i całuję ją w czoło co mieliśmy jej powiedzieć, że jestem niepoczytalna i że właściwie zamykają mnie bo dźgnęłam nożem Shannona? Że mu się chciało wytoczyć mi proces w sądzie, jeszcze tego mi brakowało. Wszystko niby toczyło się tak szybko a do terminu porodu zostały tylko trzy miesiące wtedy mnie wypuszczą, będę mogła ich znów zobaczyć, zacznę brać leki wszystko zniknie, to co mnie męczy...
- Jared kocham Cię rozumiesz? To nas nie rozłączy obiecaj mi - całuję go ostatni raz i wsiadam do autobusu, płaczę i ja i oni, wiem że jest im ciężko tak samo jak mi. Kocham ich z całego mojego serca.
- No to mówisz że trzy miesiące będziemy mogli rozmawiać? - słyszę mojego oprawcę
- Nie mamy o czym Peters, już nie mamy o czym - powiedziałam i usiadłam z tyłu autobusu.